Quantcast
Channel: hyperreal.info - zastosowania medyczne
Viewing all 257 articles
Browse latest View live

Psylocybina jako alternatywny lek dla osób cierpiących na depresję

$
0
0

Streszczenie

Psylocybina jest substancją psychodysleptyczną pochodzenia naturalnego, występuje w grzybach rodzaju Psilocybe. Psychodysleptyki są środkami psychoaktywnymi, które silnie wpływają na percepcję, nastrój i procesy poznawcze człowieka. Psychodeliczne działanie psylocybiny opiera się na pobudzaniu receptorów serotoninergicznych, co prowadzi do wzrostu stężenia serotoniny w mózgu oraz przyczynia się do intensyfikacji czynności sensomotorycznych i percepcyjnych. Skutkiem działania psylocybiny na ludzki organizm są różne zmiany w zachowaniu – często stany euforyczne, rozweselenie, poczucie lekkości i jedności z otaczającym światem. Dodatkowo psylocybina powoduje modyfikację percepcji nieudającą rzeczywistości, często błędnie określaną mianem halucynacji. Działanie psylocybiny można porównać do działania LSD (dietyloamidu kwasu D-lizergowego), jednak wielokrotnie osłabionego. Psylocybina znajduje się w wykazie środków odurzających w grupie I-P, czyli substancji bez zastosowań medycznych i o dużym potencjale nadużywania, które są wyłączone z obrotu farmaceutycznego i mogą być używane wyłącznie do badań naukowych. Jednak właściwości psylocybiny pozwalają rozważać jej wykorzystanie w lecznictwie. Do schorzeń, w których zastosowanie tej substancji przynosi wymierne efekty, należy depresja. Badania prowadzone na ochotnikach dowodzą, że psylocybina może być dobrą alternatywą dla dostępnych obecnie leków przeciwdepresyjnych – wykazano jej skuteczność i potwierdzono bardzo niską toksyczność.

WSTĘP

Choroby afektywne stanowią poważny problem współczesnych społeczeństw, który dotyczy dużej części populacji, również dzieci i młodzieży. Depresję można podzielić na wiele odmian, występujących z różnym natężeniem (Sadock et al., 2015). Choroba afektywna jednobiegunowa (zaburzenia depresyjne nawracające lub pojedynczy epizod dużej depresji) dotyka 5–17% populacji (Pużyński et al., 2011). Według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia (World Health Organization, WHO) na depresję choruje około 350 mln ludzi na całym świecie, co stanowi około 5–6% globalnej populacji (World Health Organization, 2016). Depresja jest także jednym z najczęstszych zaburzeń psychicznych dzieci i młodzieży. Zgodnie z szacunkami WHO objawy depresji występują u 0,3% dzieci w wieku przedszkolnym, 2% dzieci w szkole podstawowej i 4–8% nastolatków (13–18 lat). Badania prowadzone w Polsce wykazały, że w trakcie całego okresu dojrzewania u 27–54% uczestników pojawiły się objawy depresji (Szymańska, 2012). Około 10–15% pacjentów z zaburzeniami depresyjnymi popełnia samobójstwa, 20–60% chorych na depresję podejmuje w ciągu swojego życia próby samobójcze, a 40–80% doświadcza myśli samobójczych. Szacuje się, że 50–80% wszystkich osób, które popełniły samobójstwo, cierpiało na zaburzenia depresyjne (Sadock et al., 2015). Obecnie dostępne środki lecznicze są skuteczne, jednak 25–40% pacjentów nie reaguje w zadowalającym stopniu na leki przeciwdepresyjne, a lekarze nie mają możliwości, żeby udzielić w pełni skutecznej pomocy około 30% chorych z depresją. Dodatkowym czynnikiem wskazującym na konieczność poszukiwania alternatywnych metod leczenia jest depresja lekooporna. Mówi się o niej, gdy leczenie farmakologiczne z wykorzystaniem co najmniej dwóch leków o różnych mechanizmach działania nie przyniosło oczekiwanego rezultatu (Pużyński, 2007). Szansą dla osób, u których dostępne metody leczenia nie dają poprawy stanu zdrowia, są metody alternatywne, takie jak psylocybina.

PSYLOCYBINA

Psylocybina (4-fosforyloksy-N,N-dimetylotryptamina) to substancja psychoaktywna pochodzenia naturalnego, która silnie wpływa na percepcję, nastrój i procesy poznawcze człowieka (Rostkowska-Nadolska i Machoń, 2009). Ze względu na wywoływanie zmian percepcji nieudających rzeczywistości – bardzo przypominających halucynacje – jest niesłusznie określana mianem substancji halucynogennej (Chiu, 1989). Psylocybina dobrze wchłania się przez błonę śluzową jamy ustnej i ulega w organizmie defosforylacji, w wyniku czego powstaje jej metabolit – psylocyna, odpowiedzialna za ogół właściwości psychodelicznych (Jasicka-Misiak et al., 2006).

Psylocybina i psylocyna mają bardzo zbliżoną budowę do serotoniny (5-HT, 5-hydroksytryptamina) oraz prawie takie same odległości między atomami azotu i tlenu (trójkąt N–N–O), więc łatwo zajmują miejsce serotoniny w jej receptorach (ryc. 1). Dzięki temu psylocybina i psylocyna zwiększają poziom serotoniny w mózgu oraz powodują pobudzenie czynności sensomotorycznych i percepcyjnych (Bojko, 2016). Serotonina odpowiada za zachowania i nastroje człowieka. Obniżone stężenie tego neuroprzekaźnika przyczynia się do wzmocnienia agresji, impulsywności i zachowań aspołecznych. Niedobór 5-HT jest też charakterystyczny dla osób cierpiących na nerwicę natręctw. Ilość serotoniny w mózgu wpływa również na potrzeby seksualne i zachowania impulsywne (Fisher, 2004). Serotonina odgrywa ważną rolę w regulacji wielu procesów, m.in. słyszenia, widzenia, mowy, wyobrażania sobie znaczenia słów czy kontroli motorycznej, a także w regulacji temperatury ciała i ciśnienia krwi. Powinowactwo psylocyny i psylocybiny do receptorów serotoninowych typu 5-HT2, a w szczególności 5-HT2A i 5HT2C, odpowiada za ich działanie modyfikujące percepcję (Kostowski, 1997). Psylocyna odkłada się w kilku obszarach mózgu: w hipokampie, który należy do układu limbicznego, pełni funkcję centrum kontroli emocjonalnej i bierze udział w uczeniu się i zapamiętywaniu; w korze nowej, która też uczestniczy w procesach uczenia się i zapamiętywania, a ponadto odpowiada za interpretację zdarzeń; we wzgórzu, którego zadaniem jest wstępna obróbka bodźców zmysłowych (ryc. 2) (Bojko, 2016).

WYSTĘPOWANIE

Psylocybina to główny aktywny składnik obecny w grzybach blaszkowatych z rodziny Grophoriacees, z których większość należy do rodzaju Psilocybe, czyli łysiczek. Właściwości psychodeliczne psylocybiny sprawiły, że grzyby ją zawierające określa się mianem „magicznych grzybków” lub „grzybków halucynków” (Rostkowska-Nadolska i Machoń, 2009). Na świecie występuje około 140 gatunków łysiczek, z czego około 80 zalicza się do mających działanie psychodysleptyczne. Grzyby te rosną na prawie wszystkich kontynentach, najwięcej gatunków psychodelicznych występuje w Meksyku. W Europie rośnie kilkanaście gatunków Psilocybe, jednak działanie modyfikujące percepcję wykazuje tylko kilka z nich. Do najpopularniejszych należą: Psilocybe semilanceata, Psilocybe bohemica, Psilocybe azurenscens oraz Psilocybe cyanescens. Łysiczki rosną na ziemi, nawozie, odchodach roślinożerców, resztkach obumarłych roślin. Spotyka się je w trawie, najczęściej w otwartym terenie, rzadziej w lesie. W Polsce Psilocybe zbiera się przede wszystkim na Dolnym Śląsku, a szczególnie w rejonie Karkonoszy (Jasicka-Misiak et al., 2006). Obok psylocybiny substancjami aktywnymi zawartymi w grzybach rodzaju Psilocybe są: psylocyna (4-hydroksy-N,N-dimetylotryptamina), baeocystyna (4-fosfonyloksy-N-metylotryptamina) i norbaeocystyna (4-fosforyloksytryptamina) (Zuber et al., 2011). Ich zawartość jest różna w zależności od gatunku grzyba (tab. 1).

DZIAŁANIE

Działanie psylocybiny przypomina efekty wywoływane przez LSD, lecz jest około 100 razy słabsze. Psylocybina nie powoduje uzależnienia fizycznego, jednak może powodować uzależnienie psychiczne. Przyjęta doustnie, działa około 4–6 godzin. Pierwsze efekty zauważalne są mniej więcej po 15–40 minutach od zażycia. Psylocybina pojawia się wekrwi w oznaczalnych stężeniach w 20–40 minut po podaniu doustnym 0,2 mg/kg masy ciała (Jasicka-Misiak et al., 2006). W 1g suszu (około 20 grzybów) znajduje się 10–12 mg psylocybiny. Dawka progowa, potrzebna do pojawienia się objawów, wynosi w przybliżeniu 0,25 g suszonych grzybów, a ilość psylocybiny niezbędna do wywołania silnych zmian percepcyjnych to 10–18 mg (Hasler et al., 2002). Na efekty działania tej substancji składa się wiele czynników osobniczych, np. indywidualne cechy związane z metabolizmem, masa ciała, pokarm przyjęty przed spożyciem grzybów, usposobienie i nastawienie do świata oraz aktualny nastrój osoby zażywającej – nie można zatem zagwarantować działania psylocybiny przy określonej dawce (Jasicka-Misiak et al., 2006). Duże ilości (ponad 4g) psylocybiny przyjęte jednorazowo mogą sprawić, że jej działanie będzie odbierane jako nieprzyjemne, wywołujące lęk. Zjawisko takie jest nazywane „bad tripem”. Przyjęcie inhibitorów monoaminooksygenazy przed zażyciem psylocybiny wzmaga jej działanie (Dydak et al., 2015). Wśród wrażeń towarzyszących zażyciu psylocybiny można wyróżnić doznania pozytywne i negatywne (tab. 2).

REGULACJA PRAWNA I TOKSYCZNOŚĆ

Zarówno psylocybina, jak i psylocyna zostały sklasyfikowane jako substancje o dużym potencjale nadużywania. W wykazie środków odurzających stanowiącym załącznik do ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (Ustawa z dnia 29 lipca 2005 r. o przeciwdziałaniu narkomanii, 2005) znajdują się w grupie I-P – wśród substancji bez zastosowań medycznych i o dużym potencjale nadużywania, które są wyłączone z obrotu farmaceutycznego i mogą być używane jedynie w celu prowadzenia badań naukowych. Psylocybina jest określana jako substancja o znikomej lub bardzo małej toksyczności. Badania wykazały, że LD50 (dawka letalna, lethal dose) psylocybiny wynosi u szczurów około 280 mg/kg masy ciała. Dawka letalna dla człowieka to 6 g, przy czym w celach niemedycznych najczęściej przyjmowane są dawki z przedziału 8–20 mg. Dla porównania: LD50 aspiryny wynosi u szczurów 200 mg/kg masy ciała, a więc przeciętnie przyjmowana jednorazowo dawka psylocybiny okazuje się mniej szkodliwa dla organizmu niż średnia dawka aspiryny (Usdin i Efron, 1972).

WYKORZYSTANIE W LECZNICTWIE

Obecnie prowadzone są badania nad zastosowaniem psylocybiny w medycynie jako potencjalnego leku dla chorych z przewlekłą depresją. Psylocybina zmniejsza aktywność centrów mózgowych ulegających nadmiernemu pobudzeniu u pacjentów, którzy skupiają się na negatywnych stronach własnej osobowości i środowiska, czego skutkiem jest stan chorobowy określany mianem depresji. Leczenie psychiatryczne okazuje się skuteczne u zaledwie ⅓ pacjentów w Europie, a 10% chorych w ogóle nie reaguje na obecnie dostępne metody leczenia – ogromne nadzieje pokłada się zatem właśnie w psylocybinie (Carhart-Harris et al., 2013). Badania kliniczne przedstawione w ostatniej dekadzie wykazują potencjał terapeutyczny psylocybiny w leczeniu depresji i być może otwierają nowe drogi dla terapii farmakologicznej (Baumeister et al., 2014). Pozytywny wpływ substancji halucynogennych na stan osób cierpiących na depresję zaobserwowano już w 1970 roku. Badania przeprowadzono wówczas na pacjentach z terminalnymi postaciami nowotworów, którzy nie potrafili poradzić sobie z własną sytuacją i pogodzić się z chorobą, odczuwali silny lęk przed śmiercią i popadali w depresję. Tym objawom często towarzyszył ból związany z postępującą chorobą. W eksperymencie wykorzystano LSD, które podano grupie badanej. Co czwarta osoba z tej grupy raportowała, że po zażyciu LSD doświadczyła duchowego uniesienia, poczucia jedności z wszechświatem, duchowej śmierci i odrodzenia. Pozostała część badanych nie doświadczyła mistycznych ani religijnych uniesień, jednak także odczuła poprawę stanu psychicznego. Chorzy zgłaszali, że przeżycia i wizje wywołane działaniem LSD pomogły im zrozumieć i zaakceptować los, jaki ich czeka, oraz znacząco zmniejszyły lęk przed śmiercią. Niestety, w badaniach nie uwzględniono grupy kontrolnej, co nie pozwala na jednoznaczne stwierdzenie, czy poprawa stanu psychicznego była spowodowana działaniem LSD, czy może wynikała z psychoterapii lub efektu placebo (Grof et al., 1973).

Obiecujące wyniki pionierskiego eksperymentu zachę-ciły naukowców do dalszych badań. W 2011 roku przeprowadzono podobny eksperyment, również wśród osób z zaawansowanymi postaciami raka. Zamiast LSD użyto psylocybiny, która wykazuje takie samo działanie, lecz znacząco zmniejsza ryzyko wystąpienia stanów paranoidalnych i paniki, a ponadto jest lepiej tolerowana i nie wywołuje poważnych negatywnych skutków medycznych. U osób, którym podano psylocybinę, po 6 miesiącach od jej zażycia notowano znaczną poprawę stanu psychicznego i spadek nasilenia objawów depresji. Mierzono poziom lęku związanego z chorobą i śmiercią. Co ciekawe, psylocybina powodowała złagodzenie odczuwanego lęku już po pierwszym i trzecim miesiącu od zażycia. Wyniki doświadczenia sugerują, że substancja ta może wywoływać trwałe zmiany cech osobowości (Grob et al., 2011). W tym samym roku przeprowadzono inne badania, które potwierdzają powyższą tezę. Po podaniu psylocybiny zdrowym ochotnikom zanotowano, że wzrósł ich poziom otwartości na nowe doświadczenia – jednak bez równoczesnych zmian poziomu lęku. Porównanie wyników obu badań pozwala na stwierdzenie, że psylocybina faktycznie zmienia cechy osobowości i jest to efekt trwały. Można ponadto wysnuć wniosek, iż osoby śmiertelnie chore cechują się znacznie wyższym poziomem lęku niż ludzie zdrowi, u których jest on niski, przez co w eksperymencie wśród zdrowych ochotników nie zanotowano jego spadku, a wśród chorych – tak. Można też przypisać psylocybinie działanie obniżające poziom lęku u chorych na terminalną postać raka, jednak aby w 100% potwierdzić tę zależność, należałoby znać poziom lęku członków grupy badanej, zanim dowiedzieli się oni o swojej chorobie i jej konsekwencjach. W badaniach z 2011 roku, podobnie jak w tych z roku 1970, nie było grupy kontrolnej (MacLean et al., 2011).

W 2012 roku ukazały się wyniki badań wyjaśniające mechanizm działania psylocybiny na człowieka, co pozwoliło na potwierdzenie wcześniejszych założeń, jakoby substancja ta pomagała osobom z depresją. Dla pacjentów cierpiących na depresję charakterystyczne są skupianie się na negatywnych emocjach i wzmożone reagowanie na „bodźce negatywne”, czyli obniżające poziom bezpieczeństwa i szczęścia, z jednoczesnym wytłumieniem reakcji na „bodźce pozytywne”. To upośledzenie systemu reagowania wynika z zaburzeń działania serotoniny w mózgu. Psylocybina, łącząc się z receptorami serotoninowymi, zwiększa stężenie tego neuroprzekaźnika. W badaniach jednej grupie ochotników podawano psylocybinę, drugiej zaś – ketanserynę, substancję blokującą receptory 5-HT2A, a dopiero później psylocybinę. Zaobserwowano, że osoby przyjmujące psylocybinę zdecydowanie mocniej reagują na „bodźce pozytywne” i dłużej zajmuje im reakcja na „bodźce negatywne”. W grupie przyjmującej ketanserynę takich zmian nie odnotowano (Kometer et al., 2012). Również w 2012 roku ukazały się wyniki pierwszych badań prowadzonych przez dr. Robina Carharta-Harrisa i prof. Davida Nutta z Imperial College London. W raporcie opublikowanym w „Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America” opisano eksperyment z udziałem 30 ochotników, którym podano dożylnie dawkę psylocybiny, po czym obserwowano aktywność ich mózgów przy użyciu rezonansu elektromagnetycznego.

Okazało się, że aktywność metaboliczna w przyśrodkowych przedczołowych płatach kory mózgowej została u badanych znacząco ograniczona. Obszary te charakteryzują się znacznym pobudzeniem u osób cierpiących na depresję (Carhart-Harris et al., 2012a). Autorzy drugiego raportu, opublikowanego w „The British Journal of Psychiatry”, przytaczają wyniki innego badania, w którym psylocybina przyczyniła do częstszego i bardziej plastycznego przywoływania przez badanych pozytywnych wspomnień w porównaniu z członkami grupy kontrolnej, otrzymującymi placebo. Badacze doszli do wniosku, iż podawanie psylocybiny w połączeniu z psychoterapią może ułatwiać przywoływanie dobrych doświadczeń życiowych i przezwyciężanie pesymistycznego nastawienia, co jest bardzo ważne w leczeniu depresji (Carhart-Harris et al., 2012b). Od kilku lat wielu naukowców zajmuje się wpływem psylocybiny na ludzką psychikę i zachowania. Badania przeprowadzone w 2015 roku przez Petera Hendricksa wykazały, że psylocybina ma związek ze zmniejszonym ryzykiem myśli samobójczych, które często towarzyszą osobom z depresją. Ankietowano ponad 190 tys. dorosłych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. U tej części respondentów, która deklarowała zażywanie środków psychodelicznych, w tym psylocybiny, zauważono znacznie obniżony odsetek myśli samobójczych i prób samobójczych oraz niższy poziom cierpienia psychicznego.

Omówione badanie należy uznać jedynie za wskazówkę do dalszych eksperymentów, lecz może to być podstawa do zmiany regulacji prawnych dotyczących badań nad substancjami zaklasyfikowanymi jako nielegalne (Hendricks et al., 2015a).

Badania Hendricksa zostały rozszerzone – ankietowanych podzielono na cztery grupy, w zależności od substancji, jakie zażywali:

1. tylko psylocybina;
2. psylocybina i inne psychodeliki;
3. psychodeliki inne niż psylocybina;
4. osoby deklarujące, że nigdy nie zażywały substancji psychoaktywnych.

Na podstawie odpowiedzi ankietowanych obliczono ilorazy szans między grupami (dane te zestawiono w tab. 3). Wyniki wskazują, że psylocybina ma zdecydowanie najlepszy profil bezpieczeństwa i największy potencjał terapeutyczny spośród substancji psychodelicznych (Hendricks et al., 2015b). Dotychczasowe badania, wraz z określeniem roku ich wykonania i grupy badanej, zostały zebrane w tab. 4.

PODSUMOWANIE

Aby móc jednoznacznie określić mechanizm działania psylocybiny i skonkretyzować model terapeutyczny, potrzebne są szersze i dokładniejsze badania. Konieczne jest również przeprowadzenie większej liczby badań klinicznych dotyczących efektywności leczenia depresji psylocybiną i ewentualnych odległych skutków kuracji. Ośrodki naukowe zajmujące się tą substancją borykają się jednak z problemem finansowania badań, ponieważ firmy farmaceutyczne nie są zainteresowane wspieraniem przedsięwzięć tego typu. Kiedy znajdują się środki na badania, do pokonania zostają jeszcze regulacje prawne zakazujące użycia psylocybiny jako leku. Dodatkowym wyzwaniem dla lekarzy i personelu medycznego będzie uniknięcie efektu „bad tripu” u pacjentów leczonych psylocybiną.

Coraz większe zainteresowanie potencjałem leczniczym tej substancji może wkrótce otworzyć naukowcom drzwi do realizacji ich planów badawczych. Dla wielu osób byłaby to szansa na poprawę jakości życia, a także na uniknięcie przyjmowania silnych leków przeciwdepresyjnych do koń- ca życia. Obecnie stosowane leki przeciwdepresyjne wykazują szereg działań ubocznych, w tym działanie kardiotoksyczne, należy też zachować szczególną ostrożność przy łączeniu ich z innymi lekami i ziołami. Preparaty te łatwo przedawkować, co wiąże się z ciężkim zatruciem, potencjalnie zagrażającym życiu i wymagającym natychmiastowej interwencji medycznej – a należy pamiętać, że osoby cierpiące na depresję często przejawiają skłonności samobójcze i mogą specjalnie przyjmować większe od zalecanych dawki leków. Brak poważnych efektów ubocznych związanych ze stosowaniem psylocybiny, niskie ryzyko przedawkowania, nietoksyczność oraz bardzo obiecujące wyniki dotychczasowych badań, wskazujące na duży potencjał leczniczy, przemawiają za potrzebą ułatwienia prowadzenia badań z wykorzystaniem tej substancji.

Tagi

Źródło

Psychiatria i Psychologia Kliniczna 2016, 16 (3), p. 165–170
Karolina Dydak, Mariola Śliwińska-Mossoń, Halina Milnerowicz

Źródło internetowe

Grafika

Skrót grafiki

Oceń treść:

Average: 8.4(8 votes)

Nikotyna usuwa deficyty związane ze schizofrenią

Krystaliczna struktura LSD w akcji zobrazowana po raz pierwszy

W jaki sposób „magiczne grzybki” zmieniają pracę mózgu?

Wiceminister zdrowia: lekarze zbyt rzadko przepisują opioidy

$
0
0
"Jako lekarzowi wstyd mi za kolegów, którzy nie przepisują opioidów z kompletnie nieracjonalnych powodów. Nie może tego tłumaczyć strach przed normalnym lekiem zarejestrowanym, działającym, bardzo bezpiecznym. Jedynym, smutnym wytłumaczeniem jest niewiedza."

Kategorie

Wiceminister zdrowia: lekarze zbyt rzadko przepisują opioidy

pokolenie Ł.K.

MDMA lekiem na dokuczliwe szumy uszne?

Alkohol: na jedno pomaga, na inne szkodzi

$
0
0

Alkohol wykazuje działanie prozdrowotne - badania obserwacyjne i eksperymentalne wykazały jego dobroczynny wpływ na zmniejszenie ryzyka chorób układu krążenia. Jednak nie został uznany za środek profilaktyczny. Dlaczego?

Kategorie

Alkohol: na jedno pomaga, na inne szkodzi

pokolenie Ł.K.

Muzyka i psychodeliki - wywiad z Mendelem Kaelenem

$
0
0

W tym miesiącu w Dose of Science, zamiast koncentrować się na konkretnej publikacji akademickiej, prezentujemy wywiad z Mendelem Kaelen, neurobiologiem i badaczem z Imperial College w Londynie, współpracującym z prof. Davidem Nuttem i dr. Robinem Carhartem-Harrisem. Poniższy artykuł daje bezprecedensowy wgląd w naukowe konceptualizacje związane z unikalnym, opartym o neuroobrazowanie badaniem połączonego działania LSD i muzyki na ludzki mózg.

DoS: Cześć Mendel, dzięki za znalezienie chwili na rozmowę z nami! Czy mógłbyś opisać, w jaki sposób Twoje wcześniejsze doświadczenia naprowadziły Cię na ścieżkę badawczą, którą obecnie podążasz?

MK: Zacząłem jako student biologii, faktycznie chciałem zostać biologiem. W tym czasie czytałem też Podróże poza ciałem Roberta Monroe, który pisał tam o spontanicznych doświadczeniach przebywania poza ciałem, co uznałem za naprawdę fascynujące — zarówno samo zjawisko, jak i pytania o związane z nim stany świadomości. Był to rok 2004, w tym czasie nie wiedziałem zbyt wiele o psychedelicznych narkotykach i Monroe naprawdę był dla mnie główną motywacją do zmiany kierunku i poświęcenia się studiowaniu neurologii.

DoS: Odkryłeś wtedy psychedeliki?

MK: Z powodu mojej fascynacji odmiennymi stanami świadomości opisanymi w książce Monroe, czytałem artykuły o zdolności ketaminy do indukowania podobnych stanów, a także o ayahuasce i innych psychodelikach stosowanych w tradycyjnych ceremoniach. Bardzo mnie to zainteresowało — zdałem sobie sprawę, że takie związki można wykorzystać do badania ich wpływu na świadomość w warunkach kontrolowanego eksperymentu, umożliwiając w ten sposób pojawienie się doświadczeń, które normalnie nie są łatwo osiągalne, ani możliwe do wywołania metodami, na których można polegać.

DoS: I po chwili, znienacka... okazało się, że prowadzisz badania z użyciem psychedelików na ludziach?!

MK: (śmiech) Nie, niezupełnie. Pomimo że zmieniłem główny kierunek z biologii morskiej na neurobiologię, nie wszyscy moi profesorowie w tamtym czasie byliby skłonni wspierać tego typu zainteresowanie psychedelikami, ale na szczęście znalazłem na uniwersytecie kilku dobrych mentorów. Dzięki nim zainteresowałem się w większym stopniu klinicznymi zastosowaniami tych środków, a jeden z nich zachęcił mnie do pisania esejów, które przygotowałem na temat wykorzystania psylocybiny do leczenia lekoopornej depresji oraz zastosowania MDMA w terapii zespołu stresu pourazowego (PTSD). Zaangażowałem się również w organizowanie i udział w konferencji OPEN Foundation w Holandii, ale w okolicach magisterki zacząłem tak naprawdę rozglądać się za długoterminowym projektem badawczym, na którym mógłbym zrobić pracę doktorską.

DoS: Wobec czego, jak każdym aspirujący badacz psychedelików, spędziłeś mnóstwo czasu e-mailując do wszystkich, prowadzących obecnie tego typu badania?

MK: Tak, robiłem praktycznie wszystko, co mi przyszło do głowy, próbując nawiązać kontakty w tej społeczności, ale początkowo otrzymywałem odpowiedzi nie dające zbyt wiele nadziei. Jednakże w 2010 roku poznałem na konferencji w Londynie (Breaking Convention) Robina Carharta-Harrisa, który po pewnym okresie utrzymywania kontaktu zaprosił mnie do odbycia stażu w swoim laboratorium.

DoS: Brzmi iście niczym synchroniczność! Jakie były Twoje pierwsze doświadczenia w pracy z zespołem z Imperial College?

MK: Rzeczywiście, miałem szczęście! Podczas mojego sześciomiesięcznego stażu opublikowali akurat w Proceedings of the National Academy of Sciences (patrz patrz Carhart-Harris i wsp., 2012) swoje pierwsze badanie z użyciem fMRI dotyczące psylocybiny, otrzymali także pierwszą dotację rządową na sfinansowanie testów dotyczących leczenia depresji z użyciem psylocybiny. Dodatkowo Amanda Feilding z Fundacji Beckley pracowała właśnie nad sfinansowaniem i współpracą przy badaniach nad LSD z użyciem neuroobrazowania, a ja po prostu byłem na miejscu, kiedy szukali kogoś do pomocy przy koordynacji badania, toteż zapytali mnie, czy chciałbym zrobić na tym swój doktorat (patrz Carhart-Harris i wsp., 2016).

DoS: A ty grzecznie odmówiłeś?

MK: (śmiech) Oczywiście, że nie! Jak łatwo możesz to sobie wyobrazić, praktycznie nie było możliwości, abym się na to nie zgodził. Chociaż nim faktycznie zaczęliśmy badania minął rok, poświęciliśmy ten czas na rozmowy na temat interesujących pytań badawczych i to właśnie wtedy pojawił się temat muzyki. Mam pewne doświadczenie jako muzyk, gdy studiowałem neurologię na Uniwersytecie w Groningen w Holandii, pracowałem też przy okazji jako artysta dźwięku (sound artist), robiąc instalacje i kompozycje teatralne, wydałem również kilka albumów. W pewnym momencie, pod koniec mojego licencjatu, miałem poważne wątpliwości, czy chcę to kontynuować, czy skupić się na mojej sztuce, w szczególności sztuce dźwięku, ale ostatecznie zdecydowałem się skupić na badaniu możliwości terapii psychedelicznych. W Imperial College pojawiła się znów przede mną szansa powrotu do tych zainteresowań, dzięki kombinacji z neurobiologią i środkami psychedelicznymi.

Przyszło mi to na myśl, gdy patrzyłem na fotografię zespołu z Johns Hopkins prowadzącego sesje z użyciem psylocybiny, oraz inną, przedstawiającą sesją psychoterapeutyczną pacjenta z PTSD wspomaganą MDMA,obie przedstawiały osoby leżące z zamkniętymi oczami i słuchające muzyki przez słuchawki. Miałam świadomość, że ważnym celem badania było dla mnie rozpoczęcie prac nad zrozumieniem terapeutycznych mechanizmów połączonego oddziaływania muzyki i psychedelików, dostałem również zadanie opracowanie playlisty, mającej towarzyszyć badaniu potencjału psylocybiny w leczeniu depresji (patrz Carhart-Harris i wsp., 2016).

DoS: Jakiego rodzaju kwestie w tamtym czasie zgłębiałeś?

MK: Badania powoli wychodziły ze stanu zamrożenia, w jakim znajdowały w czasie ostatnich kilku dekad, więc naukowcy i terapeuci byli — i nadal są — bardzo ostrożni w swojej pracy, robiąc dziecięce kroczki w porównaniu do modelu, który został wypracowany w czasie intensywnego okresu rozwoju badań w latach 50. i 60. Można powiedzieć, że zaczynaliśmy tam, gdzie oni skończyli. Pomimo faktu, że z naukowego punktu widzenia wiele z tych badań nie było należycie kontrolowane – niektórym brakowało nawet grupy placebo — zamiast wylewać dziecko z kąpielą, skupiano się na tym, co z terapeutycznego punktu widzenia uzyskano wtedy wartościowego.

Model, który także obecnie powszechnie uważa się za najlepszy i najbezpieczniejszy sposób strukturyzowania terapii, to wykorzystanie w trakcie sesji psychodelicznych muzyki oraz silny nacisk na stworzenie dobrych podstaw relacji interpersonalnej pomiędzy terapeutą (terapeutami) a pacjentem przed w trakcie i po sesji. Cały ten trójfazowy proces uważany jest za bardzo ważny dla przebiegu doświadczenia psychedelicznego i uzyskania odpowiedzi terapeutycznej, a wiedza naukowa na ten temat staje się coraz istotniejsza. Ponieważ prowadzimy obecnie badania na coraz większą skalę, dostrzegamy pewne bardzo podstawowe, fundamentalne pytania, na które należy odpowiedzieć z zachowaniem rygorów nowoczesnej nauki. Pytania takie jak Dlaczego muzyka jest konieczna?Co powinno obejmować przygotowanie?Jak powinna wyglądać integracja?

DoS: Większość dotychczasowych badań mocno koncentruje się na wynikach badań klinicznych, które są oczywiście niezbędne w opracowywaniu nowych metod leczenia, ale biorąc pod uwagę, że muzyka jest tak kluczowym aspektem sesji psychodelicznych, brzmi to tak, jakbyście [jako pierwsi] kładli nacisk na ten niezwykle ważny, a jednocześnie pomijany obszar badań. W jaki sposób podchodzicie do tego wyzwania?

MK: Na potrzeby testów dotyczących depresji, które prowadziliśmy kilka lat temu, chciałem zaprojektować playlistę specjalnie dostosowaną właśnie do leczenia depresji, a jednocześnie zawierającą wiele utworów współczesnych kompozytorów. Dużym problemem, wobec którego wtedy stanąłem, była znikoma dostępność w literaturze podpartej badaniami wiedzy naukowej na temat stosowania muzyki w terapii psychedelicznej. Jest jedna ważna publikacja Helen Bonny, która w ramach swojej pracy jako terapeuta muzyczny opracowała metodę muzykoterapii o nazwie The Bonny Method of Guided Imagery and Music. Bonny i Pahnke opisują w tym artykule, jak przy pomocy muzyki strukturyzować sesje terapeutyczne z użyciem LSD podczas różnych faz doświadczenia. Nadal jednak są to w dużej mierze rozważania teoretyczne. Ponadto, choć opracowała piękne playlisty, których używano podczas sesji psychodelicznych w Maryland Psychiatric Research Center, zawierały one przede wszystkim kompozycje klasyczne, z których wiele jest powszechnie kojarzone. Przykładem może być Adagio na smyczki Samuala Barbera: imponujące dzieło sztuki, jednakże otoczone siecią skojarzeń z powodu częstego wykorzystywania w filmach, reklamach, i tak dalej – czego należy, jak sadzę, unikać. Czułem, że ważne jest, aby poświecić wiele uwagi osobistym preferencjom muzycznym uczestników naszych testów z psylocybiną [jako wsparciem w terapii depresji], ponieważ to właśnie one są zazwyczaj wyznacznikiem emocjonalnego zaangażowania słuchacza. Wymóg opracowani playlisty standaryzowanej (każdy pacjent miał słuchać tego samego zestawu utworów) komplikuje rzecz jasna to zadanie, przez co jego ostatecznym rozwiązaniem okazała się playlista zróżnicowana, zawierająca utwory klasyczne, neoklasyczne, ambient, jazz i muzykę etniczną.

Jeśli chodzi o wybór konkretnych utworów, to choć skorzystałem po części z wypracowanej wcześniej wiedzy, w złożeniu ostatecznej playlisty oparłem się głównie na własnej intuicji muzyka. Próbowałem pomijać przy tym własne preferencje muzyczne, co było oczywiście bardzo trudne. Przy każdym utworze zadawałem sobie pytanie: czy sądzę, że ten utwór zadziała, bo działa na mnie, czy może jednak z uwagi na jakieś jego immanentne cechy, co do których, opierając się na wiarygodnych przesłankach, można się spodziewać, że wywołają emocjonalną odpowiedź u większości osób, które tego utworu wysłuchają?

DoS: Bez urazy, ale brzmi jak podejście bardzo „nienaukowe”.

MK: Tak. Projekt playlisty powstał głównie dzięki intuicji artystycznej i psychoterapeutycznej. Na obecnym etapie po prostu brak ustaleń naukowych, na których można by oprzeć taki projekt na potrzeby terapii psychodelicznej, ale to właśnie jest częścią obszaru badawczego, na którym się obecnie skupiam. Nie odbiega to jednak od normy aż tak, jak może Ci się wydawać. Wielu uznanych psychoterapeutów, kształtujących obecnie tę dziedzinę, niekoniecznie posiada naukową podbudowę dla wszystkich aspektów swego podejścia. Coraz częściej jest ono oparte na intuicji i doświadczeniu, które informuje ich, jakie słowa wypowiedzieć, kiedy je wypowiedzieć, a także jaką muzykę i kiedy odtworzyć. To ilustruje istotność opracowania norm empirycznych dla terapii psychedelicznych, aby nie skończyły jak setki innych modeli psychoterapii, z których wiele nie ma zbytniego oparcia w nauce. Jest to istotnym polem krytyki psychoterapii i psychiatrycznej opieki zdrowotnej jako całości. Może jednakże pokusić się tu o zadanie szerszego pytania, a mianowicie jaka jest rola intuicji psychoterapeutycznej w terapii psychodelicznej? Terapia poznawczo-behawioralna może być faktycznie najlepszym, czym obecnie dysponujemy w kategoriach empirycznych dowodów, ale oczywiste jest, że podejście to ma także wyraźne niedociągnięcia.

Na razie, jeśli chodzi o dobór muzyki, godzę te kwestie, pracując po prostu na tym etapie na gruncie dostępnej wiedzy o tym, w jaki sposób przygotować sesje tak, by były bezpieczne i skuteczne i nie przedstawiając na razie zbyt daleko wybiegających twierdzeń o charakterze naukowym, a skupiając się zamiast tego na wykonywaniu potrzebnych badań. Prowadzenie badań to duże, ale zarazem ekscytujące wyzwanie. Playlista ma trwać sześć godzin, co sprawia, że zadanie jest bardzo skomplikowane, wymaga uwzględnienia wielu zmiennych. Ta zmienność istnieje już w samej muzyce, zróżnicowaniu gatunków i cech akustycznych. Dalej mamy kwestię subiektywnej odpowiedzi terapeutycznej, która zmienia się w czasie sesji wraz z fazami działania substancji, a także inne czynniki nie-farmaceutyczne, takie jak osobowość i nastawienie pacjenta oraz oczywiście oddziaływanie z terapeuty. To powód, dla którego wielu naukowców prowadzących badania kliniczne z użyciem psychodelików chce, by playlista być taka sama dla każdego pacjenta, ponieważ w eksperymentach naukowych należy dążyć do kontrolowania dla wszystkich zmiennych na tyle, na ile to możliwe.

To także jest jednak problematyczne, ponieważ kontrolując muzykę nie kontroluje się bynajmniej związanego z nią doświadczenia terapeutycznego słuchającej jej osoby. Może się zatem zdarzyć, że będziemy mieli do czynienia z osobą, która reaguje silnie na lek, co otwiera duże możliwości terapeutyczne, ale która jednocześnie nie reaguje dobrze na wybraną muzykę, nie angażuję ona tej osoby wystarczająco w sensie terapeutycznym. Może się zdarzyć, że muzyka będzie całkowicie niezsynchronizowana z ich doświadczeniem, które jest bardzo dynamiczne. Ważne jest też, abyśmy pamiętali, że ten rodzaj kontroli nie ma zastosowania do oddziaływań terapeutów, ponieważ musieliby oni wówczas zachowywać się dokładnie w ten sam sposób wobec każdego pacjenta, co oczywiście nie ma miejsca.

DoS: Istnieje w historii ludzkości precedens, konkretnie w kontekstach ceremonialnych, gdzie łączono przecież oddziaływanie psychoaktywnych roślin z wykorzystaniem dźwięku.

MK: Kiedy zaczynałem interesować się psychodelikami, jedną z rzeczy, która mnie zafascynowała, było to, że związki te wykorzystywane są w wielu różnych kulturach na całym świecie i według mojej wiedzy zawsze obecna była w tych ceremoniach muzyka. Nawet w ceremoniach religijnych, które nie wiążą się ze stosowaniem narkotyków, bardzo często muzyka — lub przynajmniej dźwięk – pozostaje centralnym elementem, jest tak w chrześcijaństwie, islamie, buddyjskich, np. w tradycji chrześcijańskiej muzyka jest często ważnym elementem rytuału. Zarówno muzyka, jak i psychedeliki mają bardzo długą historię, silne powiązania z szamanizmem i duchowością. Jednym z najstarszych instrumentów o wiarygodnie określonym datowaniu jest wysoce wyrafinowany flet z kości słoniowej, znaleziony w Niemczech, którego wiek szacuje się na 35000 lat!

DoS: Dokładnie! Może więc perspektywa antropologiczna wypełni tę problematyczną lukę w literaturze naukowej, dotyczącej nowszej historii badań nad psychoterapią wspomaganą psychedelikami.

MK: Tu właśnie możemy znaleźć rozwiązanie dla wspomnianego wcześniej problemu opozycji ścisłego kontrolowania muzyki i możliwych interakcji terapeutycznych. Harmonizując obie te rzeczy możemy przyjąć, że terapeuta może dostosowywać muzykę tak długo, jak długo wszystkie zmiany są dokumentowane. Wystarczy skrupulatnie śledzić jak stosowane są różne gatunki muzyczne, poszczególni artyści, a nawet różne cechy akustyczne — aby zapewnić zrównoważenie w różnych warunkach, projekt [badania] musi zaczerpnąć z obu podejść to, co najlepsze.

DoS: Konteksty ceremonialne obejmowały jednak zazwyczaj muzykę graną na instrumentach na żywo — czy widzisz możliwość, by w przyszłości mogło się to stać częścią doświadczeń z psychedelicznymi terapiami?

MK: Jedną z zalet wykonywania muzyki na żywo może być to, że jeśli terapeuta muzyczny (albo muzyk niebędący terapeutą) jest dobry i ma intuicję, muzyka może być łatwo na bieżąco dostosowana do indywidualnych potrzeb. Z badawczego punktu widzenia jest to na pewno komplikacja, ponieważ niesie ze sobą więcej dynamiki, w tym dynamiki osobistej, co może skutkować zmniejszeniem kontroli nad procesem terapeutycznym i jego wynikami. Obecność wyszkolonego terapeuty-muzyka podczas sesji psychodelicznych mogłaby jednakże wesprzeć ogólną skuteczność terapii, jeśli ów terapeuta posiadałby odpowiednią wiedzę, umiejętności i intuicję dotyczące wykorzystania muzyki. Ponadto sama uwaga, jaka byłaby poświęcana pacjentowi, który słuchałby utworu granego specjalnie dla niego, wiązałaby się wrażeniem uznania podmiotowej wyjątkowości i poczuciem intymności relacji, czymś, czego [pacjent] prawdopodobnie nigdy wcześniej nie otrzymał w żadnej placówce ochrony zdrowia psychicznego. Myślę jednak, że rolę akustycznych instrumentów zbyt łatwo jest idealizować. W świecie sztuki dźwięku (sound art) i w twórczości współczesnych kompozytorów robi się z muzyką nowe, fascynujące rzeczy, które z muzyką akustyczną nie są możliwe. W opracowywaniu terapii psychodelicznej ważne jest włączenie mądrości zachodnich tradycji i możliwości, jakie dają współczesne możliwości technologiczne i osiągnięcia artystyczne.

DoS: Czy mógłbyś opowiedzieć konkretniej o terapeutycznych efektach muzyki, jakie zaobserwowałeś w swojej pracy?

MK: Zrobiliśmy analizę jakościową dotyczącą subiektywnego doświadczenia muzyki w formie wywiadów z pacjentami w depresji i jednym z naszych ustaleń było to, że pacjenci opisują muzykę albo jako rezonująca (będącą w zgodzie) albo dysonująca (niezestrojoną) z ich wewnętrznie odczuwanymi stanami. Okazało się, że zgłaszany przez pacjentów stopień rezonowania muzyki jest skorelowany z wynikami terapeutycznymi i występowaniem doświadczeń szczytowych i odczucia wglądu w siebie. Im silniejsze było opisywane przez pacjenta poczucie synchronizacji muzyki z jego własnymi stanami emocjonalnymi, tym silniejszy efekt zmniejszenie depresji. Ustalenia te mają charakter wstępny, ponieważ nie było tu kontroli przy użyciu placebo, ale mogą przyczynić się do postawienia hipotez badawczych. Możemy np. chcieć zbadać, czy ten stosunek dysonansu do rezonansu jest czymś, co może zostać zoptymalizowane przez wprowadzenie adaptacyjnego podejścia do użycia muzyki w terapii.

DoS: A co z obserwowalnymi zmianami w mózgu? Większość uwagi zespołu z Imperial College skupia się oczywiście na neuronalnych korelatach doświadczenia psychedelicznego, ale jak do tej pory wiele z tego, co opisałeś, ma charakter raczej jakościowy.

MK: Po pierwsze, to ludzki umysł wytwarza z dźwięku muzykę — to nasz umysł ustanawia połączenia pomiędzy różnymi właściwościami dźwięku. Jedno z naszych ostatnich badań dotyczy wszelkich, zróżnicowanych cech akustycznych występujących w muzyce i obserwacji, jakie sieci neuronowe są zaangażowane w przetwarzanie każdej z nich. Dokonujemy dekompozycji utworu do jego składowych takich jak jasność [może chodzić o jasność barwy lub jasność w sensie występowania dużych interwałów — przyp. tłum.], wykorzystane częstotliwości, tempa, tonacja, przechodzenie od tonacji mollowych do durowych i tak dalej. Następnie łączymy wszystkie te dynamiczne cechy w ramach jednego modelu i porównujemy ich przetwarzanie pod wpływem LSD i placebo.

Jedną z największych dostrzeżonych przez nas różnic w funkcjonowaniu mózgu pod wpływem LSD jest sposób, w jaki mózg przetwarza barwę (tembr) muzyki. Tembr lub barwa dźwięku to jakość akustyczna, której mózg używa do kategoryzacji obiektów w świecie zewnętrznym, np. odróżniając szum wiatru wśród drzew od brzmienia szeptu, lub rozróżniając różne głosy ludzkie. Uważa się również, że tembr funkcjonuje jako płaszczyzna pośrednicząca między dźwiękiem i przypisywaniem mu emocji. Ustaliliśmy, że pod wpływem LSD występuje na tę jakość podwyższona odpowiedź, którą zlokalizowaliśmy w regionach mózgu zaangażowanych w interpretację znaczenia i emocji oraz przetwarzanie języka, w tym w ośrodku Broki, części kory słuchowej oraz w wyspie (insula).

W jednej z moich pierwszych publikacji przyglądaliśmy się poszczególnym emocjom wywoływanym przez muzykę i odnotowaliśmy pod wpływem LSD wzrost reakcji emocjonalnych takich jak zdziwienie (wonder) i odczucie transcendencji (transcendence; patrz Kaelen i wsp., 2015). W nowym badaniu powtórzyliśmy to, ustalając dodatkowo, że emocje te mogą być skorelowane ze zmianami funkcjonalnymi w przetwarzaniu cechy tembru pod wpływem LSD. Używamy teraz również innego typu neuroobrazowania, magnetoencefalografii (MEG), która mierzy aktywność mózgu w znacznie mniejszych rozdzielczościach czasowych, dzięki czemu możemy przyglądać się wszystkim pasmom częstotliwości aktywności mózgu bądź oscylacji neuronów, co możemy następnie wykorzystać do pomiaru stopnia skojarzenia z różnymi jakościami muzycznymi oraz zbadania, jak mózg przetwarza te procesy pod wpływem LSD. Przedstawiłem tu zarys prac, których szczegóły znajdą się w przygotowywanej publikacji oraz jako część mojej pracy doktorskiej - mam nadzieję, że jedno i drugie niebawem ujrzy światło dzienne.

DoS: Dziękujemy bardzo za poświęcenie nam czasu na rozmowę, jesteśmy bardzo podekscytowani Twoją pracą i chętni, by dowiedzieć się czegoś więcej na temat waszych ustaleń.

MK: Naturalnie, jestem zaszczycony wyróżnieniem jako pierwsza osoba, z którą zrobiliście wywiad! Czytelnicy mogą być zainteresowani internetowym badaniem, które właśnie się rozpoczęło. Jedna jego części poświęcona jest szerszemu ujęciu kwestii zmiennych otoczenia (setting). Chociaż nie ma tu grupy kontrolnej ani placebo, a doświadczenia te mają miejsce poza laboratorium, także takie naturalistyczne badanie niesie ze sobą nowe możliwości.

DoS: Fantastycznie! Oto link do „Psychedelic Survey” dla zainteresowanych uczestnictwem.

Tagi

Komentarz [H]yperreala

Gwoli wyjaśnienia: wbrew większości słowników tłumacz uparcie obstaje przy formach "psychedeliki" i "psychedeliczny", wychodząc z założenia, że "o" jest na miejscu jedynie w słowie "psychoza", gdzie pochodzi z greckiego komponentu "osis", tj. szaleństwo.

Źródło

Drug Reporter
Kevin Franciotti

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Grafika

Skrót grafiki

Oceń treść:

Brak głosów

Czy czeka nas powrót psychodelicznej psychiatrii?

Herbata i demencja nie ma szans

$
0
0

W populacji 55+ codzienne picie herbaty o połowę zmniejsza ryzyko demencji. U osób genetycznie zagrożonych chorobą Alzheimera (nosicieli wersji genu apolipoproteiny E ApoE4) efekt zabezpieczający może być jeszcze większy, bo aż 86-proc.

Kategorie

Herbata i demencja nie ma szans

pokolenie Ł.K.

Mniej strachu: kolejne ciekawe ustalenia co do tego, jak LSD wpływa na mózg

UK: Eksperci wzywają do opracowania ustandaryzowanych procedur leczenia depresji ketaminą

$
0
0
Ketamina może mieć korzystny wpływ na pacjentów z ciężką depresją, od lat walczących o odzyskanie zdrowia i powinna zostać wprowadzona jako lek stosowany w odpowiedzialny sposób w leczeniu psychiatrycznym – stwierdzili w czwartek brytyjscy eksperci.

Kategorie

UK: Eksperci wzywają do opracowania ustandaryzowanych procedur leczenia depresji ketaminą

pokolenie Ł.K.

Ayahuasca pomoże w walce z depresją?

$
0
0
Pierwsze randomizowane testy wykazały, że może pomagać ludziom z ciężką, niepoddającą się leczeniu depresją. Brazylijscy naukowcy są pierwszymi, którzy przeprowadzili badania nad wpływem tego psychodeliku na osoby z oporną na leczenie depresją. Wzięło w nich udział 29 osób, z czego 14 otrzymało ayahuaskę, a 15 podano placebo.

Kategorie

Ayahuasca pomoże w walce z depresją?

pokolenie Ł.K.

Article 0

Grzybki, które leczą, czyli czescy hipisi mają receptę na Twoje problemy

$
0
0

Kiedy będziemy raczyć się grzybkami na sesjach u psychoterapeutów? Może nie dziś i nie jutro, ale podobno warto wyczekiwać tego momentu. Czesi już nad tym pracują.

„Musisz przyjechać”, powiedziała mi koleżanka z Czeskiego Stowarzyszenia Psychodelicznego. „Po prostu musisz! W Pradze będzie Million Marihuana March, musisz to zobaczyć”.

Serio? Kolejny marsz wyzwolenia konopi? Co tam jest do oglądania? Kolejna zielona impreza z wegańskim jedzeniem, rasta czapkami i reggae? Dostałem jednak konkretne zadanie: zrobić warsztaty testowania substancji psychoaktywnych, więc pojechałem. I tak trafiłem do słowiańskiej stolicy hipisów.

Czeski sen o legalizacji

W Czechach niby odstępuje się od karania za małe ilości, jednak policja nigdy nie odpuści łatwej okazji na produkcję mandatów. Kiedy tylko dotarłem na protest, jak spod ziemi wyrośli policjanci w cywilu i wylegitymowali chłopaka stojącego obok mnie. Próbował uciekać i z miejsca został zatrzymany. No, nieźle. To był chyba ten moment, żeby wejść głębiej w tłum.

Marsz za legalizacją był z jednej strony przewidywalnym, z drugiej jednak absurdalnym doświadczeniem. W konopnym miasteczku namiotowym, obok takich organizacji praw człowieka i redukcji szkód jak Amnesty International, Hard&Safe czy Czeskie Stowarzyszenie Psychodeliczne (CZEPS), reprezentowałem Społeczną Inicjatywę Narkopolityki. Wszyscy opowiadamy się za dekryminalizacją posiadania narkotyków, a część z nas angażuje się też na imprezach w tripsitting – w opiekę nad ludźmi, których chwilowo przerósł odlot. CZEPS, tak samo jak SIN, prowadzi badania związane z substancjami psychoaktywnymi. Czechów najbardziej interesują psychodeliki.

Zglobalizowani hipisi

Na stoisku CZEPS spędziłem czas z młodymi wolontariuszami. Informatyk, aktorka, operatorka filmowa, jednak bardziej niż wolne zawody łączy ich ciekawość odmiennych stanów świadomości. Fascynują się tzw. „świętymi roślinami”, czyli naturalnymi substancjami psychoaktywnymi, stosowanymi od tysiącleci w różnych rdzennych kulturach. Już pierwszego dnia naszej krótkiej (acz intensywnej) znajomości do śniadania zaproponowano mi kratom – słaby i naturalny opioid. „To wcale nie opioid, to stymulant, świetny do pracy”, mówili. Pozostaje mi wierzyć na słowo, bo jednak się nie skusiłem. Podobne propozycje towarzyszyły mi przez cały dzień. Po południu wjechało coś przedstawionego jako „rytualne indiańskie tytonie”. Naprawdę spadły mi kapcie. Siedząc w pomieszczeniu spowitym kłębami dymu zastanawiałem się nawet, czy to nie jest plan filmowy kolejnego odcinka podróży tego typa, co boso jeździ przez świat.

– To jest dziadeczek, tak na to mówią Indianie – powiedział Maks proponując mi mapacho, płynną nikotynę z peruwiańskiej machorki. Stosuje się ją przed ceremonią ayahuasci, a ponieważ mapacho nie wolno sprowadzać do Unii, w tych warunkach był to niezwykły rarytas. Grzechem byłoby nie spróbować, więc rozlaliśmy nieco na dłoń, wciągnęliśmy jak tabakę i… chyba mieliśmy medytować?

Tabaka całkiem przyjemna, ale ezoteryczna strona narkotyków to już dla mnie za dużo. Maks zniknął na chwilę, aby zaraz zaproponować mi oraz znajomej aktorce ceremonię rapé, tym razem sproszkowanej indiańskiej tabaki. Uprzejmie podziękowałem i postanowiłem obserwować. Zamknęli oczy, dotknęli się głowami. Puf! Maks dmuchnął w specjalną rurkę i rapé wystrzeliło prosto do nosa dziewczyny. Dociekliwie wypytywałem o wrażenia, ale rozmowa niebezpiecznie zeszła na czakry.

Chcecie trochę grzybów?

Wróciłem na Žižkov spotkać się z przyjacielem i pogadać o jego ostatnim stażu. Pracował przy badaniach nad grzybami w szpitalu psychiatrycznym w Bohonicach, gdzie 50 lat wcześniej Stanislav Groff eksperymentował z terapeutycznym użyciem LSD.

W Czechach co roku grzybki obsypują nawet kampus uniwersytecki. W tym sezonie halucynkami obrodziło podobno niesamowicie. To nie były jakieś tam coroczne zbiory, tylko prawdziwe żniwa, jak poznałem po ledwo domykającej się zamrażarce znajomych.

Kiedy wieczór miał się ku końcowi, udaliśmy się do mieszkania rzeczonego przyjaciela, gdzie znalazłem oczywiście jeszcze więcej psychodelicznej flory. W salonie całkiem kameralnie rosło pnącze z LSA, naturalnym halucynogenem. „Prezent od kolegi z pracy ze szpitala”, rzecz jasna. Zanim usiedliśmy do tematu badań, zostałem poproszony o wkroplenie do oczu przyjaciela Sanangi. „Sananga robiona jest przez plemiona z korzeni i kory krzewu Tabernaemontana undulata. Ta święta szamańska medycyna używana jest do uzdrawiania fizycznych i duchowych dolegliwości. Oczyszcza umysł, dodaje energii i otwiera na nowe postrzeganie”, czytam później w internecie. Jedyny efekt to „oczyszczający ból”. Niektórym ponoć pomaga też na wzrok. Dobra, tych czeskich Indian starczy mi na najbliższy czas…

Psychodeliczny renesans

Przy każdym kolejnym zaproszeniu do przyjęcia coraz to dziwniejszego liścia, korzenia, czy proszku miałem swego rodzaju historyczne déjà vu. Gdzieś to już było przecież było grane. Jakieś 50 lat temu pokolenie kontrkultury próbowało rozwiązać wszystkie problemy, od psychicznych po polityczne, zjedzeniem kwasa Orange Sunshine, czyli LSD-25. Tymczasem „zbawienie świata”, na które liczyli kwasowi chemicy tacy jak Tim Scully, nie okazało się ani spektakularne, ani skuteczne – nie okazało się w ogóle.

Duchowa rewolucja była falstartem, zamiast pokoju na świecie dostaliśmy iPhone’a, a psychodeliki zdelegalizowano – podobno z obawy przed pacyfistami. Dlaczego więc na całym świecie wracają badania na temat innych stanów świadomości?

Po pierwsze – to koniec z rewolucją transpersonalną

Dla naukowców pierwszym krokiem jest ustanowienie protokołu postępowania z substancją. Dzisiejsze badania posługują się farmakologią i nauką o uzależnieniach, a nie transpersonalnym paradygmatem naukowym. Psychodeliki mają dziś służyć do spojrzenia wewnątrz siebie a nie podróży astralnych. Podczas jednej z ostatnich wypraw czeski doktor psychiatrii Filip Tylš wybrał się do szamańskiego szpitala w dżungli udokumentować EEG mózgu w trakcie tradycyjnego rytuału ayahuasci. Odmówiono mu, bo „ważne, że działa, nie jak działa”.

Po drugie – znamy ryzyka i wiemy jak ich uniknąć

Wiemy już nie tylko, co może działać, ale poznajemy jak działa. Współczesne badania dużo bardziej niż w przeszłości przywiązują wagę do procedur, kontrolują wpływ badacza, są ankiety, protokoły, placebo, EEG i FMRI. W latach 60. LSD dawano autystycznym dzieciom, a nawetzabito nim słonia . Dziś najważniejszym jest przewidzieć, jak lek zadziała . Nauka coraz lepiej zna najpopularniejsze substancje i wraca do nich od strony farmakologii, pyta, jak działają na mózg w odniesieniu do istniejących modeli, np. schizofrenii.

Po trzecie – wojsko ma nowe priorytety

Zawdzięczamy mu internet czy loty w kosmos, ale bardzo możliwe, że podziękujemy mu też za tripowanie. Dziś najwięcej profesjonalnych żołnierzy nie umiera w efekcie obrażeń, ale przez samobójstwo w wyniku stresu pourazowego (PTSD). Amerykańskie wojsko, które pół wieku temu próbowało zmilitaryzować LSD, dziś widzi potencjał w obcięciu wydatków socjalnych szybkimi i skutecznymi sesjami z MDMA. Zespół PTSD jest dziś głównym obiektem terapii z użyciem „emki” właśnie, a badacze na konferencjach chwalą się zdjęciami z pentagonu.

Po czwarte – odwilż w polityce narkotykowej

Nad Wełtawą po legalizacji medycznej marihuany trwa również ocena innych narkotyków pod kątem przydatności w medycynie. Jeśli substancja zda egzamin, zyskuje status taki, jak medyczna marihuana. Wielu naukowców eksperymentujących w latach 60. nadal jest aktywnych i wspiera nowe pokolenie. Psychodeliczna kultura w Czechach kwitnie również dlatego, że nie ma tam zwyczaju karania za posiadanie małych ilości narkotyków, a po ceremoniach ayahuasci bogaci biznesmeni nierzadko samo chcą wspierać dalsze badania. Taki mają klimat. Indiańska klatka faradaya

„Psychodeliki są transformacyjne”, mówił mi Filip Tylš w Psylocybinarium, specjalnym pomieszczeniu, gdzie odbywają się psychodeliczne sesje w podziemiach Narodowego Instytutu Zdrowia w Czechach. Stanęliśmy w jedynej indiańskiej klatce faradaya (pomieszczeniu odpornym na zakłócenia pomiarów elektrycznych), jaką widziałem w życiu. Przez wielkie metalowe drzwi weszliśmy do innego świata, pełnego szamańskich inspiracji. Fotel, poduszki i łóżko pacjenta pokryte były kolorowymi, geometrycznymi wzorami. Na ścianach wisiały południowoamerykańskie gobeliny, a na szafce znajdowały się kadzidła, lawenda, ezoteryczne święte drzewo palo santo, a nawet… statuetka buddy. Naukowcy uwzględniają wpływ dekoracji w badaniu i stosują to, co pasuje grzybowym ochotnikom.

Dziś badania psylocybiny czy MDMA są prowadzone w kierunku zintegrowanej terapii. Przeszkolony psychoterapeuta, zanim poda lek oceni, czy pacjent nie zrobi sobie krzywdy. Czesi chcą nie tylko legalizacji medycznej psylocybiny – zależy im przede wszystkim na stworzeniu metody psychoterapii dla wszystkich, nie tylko bogaczy i naciągaczy. Na razie przez badania mózgu i EEG próbują przewidywać efekt antydepresyjny.

Zgodnie z teorią Groffa (guru badań nad LSD z lat 60.) psychodeliki to wzmacniacze, pozwalają błyskawicznie nawiązać więź z terapeutą i zintegrować doświadczenie, co inaczej trwałoby miesiącami lub latami.

Idée fixe

Zanim jednak grzybki, kwasy i piguły trafią do aptek, muszą przejść żmudne badania: od prób na szczurach, przez te na zdrowych pacjentach, w końcu po chorych i grupy kontrolne. Dziś prowadzi się badania na temat przewidywania efektów MDMA i psylocybiny. Filip i jego szef, Tomás (obydwaj są doktorami psychiatrii), badali też na zwierzętach DOB, LSD, DOI, DMT, 2C-B, ale psylocybina najbardziej przypadła im do gustu. Działa tylko na receptory serotoninowe przez optymalne 6 godzin. Nie powoduje częściowej amnezji jak ketamina, też stosowana w leczeniu depresji.

W przyszłości Filip i Tomás nie wykluczają zajęcia się badaniami nad LSD, które działa nawet 10 godzin i oddziałuje również na dopaminę. Ich największe marzenie to porównać pracę mózgu podczas tradycyjnej ceremonii DMT w dżungli z tym samym wywarem spożytym u nich w laboratorium.

W 2004 r. Tomás rozpoczął prace z MDMA na zwierzętach, a w 2014 w tym samym pokoju szpitala psychiatryczego w Bohonicach, w którym pół wieku temu eksperymentowano z LSD, powstało pierwsze psylocybinarium. Na wyprawę do dżungli część pieniędzy już zebrali, a na badanie grzybowej terapii depresji organizują crowdfunding.

Psychodeliczny kołcz

Leczenie depresji grzybami to nie jedyne ambicje Czechów. W badaniach dr. Carharta-Harrisa w Imperial College w Wielkiej Brytanii z 12 pacjentów, których przez osiemnaście lat leczono antydepresantami, po 3 miesiącach od sesji z psylocybiną siedmioro nie wykazywało już jej symptomów. Zwykłe antydepresanty zawodzą zaś aż połowę pacjentów. – Sesje z depresją są ryzykowne – przyznaje Filip. Ale dodaje również: – Lecz trudne doświadczenia to nie zawsze złe doświadczenia, a więc mogą okazać się szczególnie terapeutyczne – mówi. Zdaniem Czechów psylocybina może okazać się skuteczna nie tylko w leczeniu depresji, ale i… pracach terapeutycznych nad rozwojem osobowości.

Filip przyznaje jednak, że osobiście nie próbowałby psychodelików na maniakach czy schizofrenikach.

Zapraszamy do Psylocybinarium

Kiedy będziemy raczyć się grzybkami na sesjach u psychoterapeutów? Może nie dziś i nie jutro, ale podobno warto wyczekiwać tego momentu. Na razie na liście chętnych do udziału w badaniu Filipa i Tomása jest już 200 osób. Trzeba spełnić precyzyjnie określone wymagania: m.in. nie brać leków, nie mieć historii chorób psychicznych w rodzinie, a także… być praworęcznym.

Szybciej niż grzybów w leczniczym mainstreamie powinniśmy spodziewać się terapeutycznej ekstazy. MDMA jest już w trzeciej i ostatniej fazie badań klinicznych, a prowadzący je naukowcy z MAPS (Wielodyscyplinarnego Stowarzyszenia Badań Psychodelicznych) właśnie dostali 5 mln dolarów od… entuzjastycznego producenta mydła. Rick Doblin, szef MAPS, prorokuje, że piguły pojawią się u amerykańskich psychiatrów już w 2021 roku.

**

Chcesz dowiedzieć się więcej o roli psychodelików w XXI wieku? Międzynarodową Konferencja Transpersonalna w Pradze odbędzie się w dniach 28.9-1.10.2017.

Tagi

Źródło

Krytyka Polityczna
Jerzy Afanasjew

Źródło internetowe

Skrót grafiki

Oceń treść:

Average: 9.5(2 votes)

Długa i niełatwa droga do poznania naukowych podstaw bad tripów cz. II

$
0
0

[dokończenie]

Choć wiedza na temat znaczenia „nastawienia” i „otoczenia” była w społeczności psychonautów już głęboko zakorzeniona, tworzenie bardziej sformalizowanych norm psychodelicznej redukcji szkód nie miało się tak naprawdę rozpocząć przed latami 70. Jedna z pierwszych opublikowanych prac na ten temat ukazała się w lipcowym wydaniu Journal of American Medical Association z roku 1970 i opisywała „techniki kontrolowania «złych podróży» na rozwijającej się scenie narkotykowej”.

Autorzy pracy opowiedzieli się za „terapią racjonalną”, która miała chronić pacjentów przed niebezpiecznymi zachowaniami pod wpływem psychodelików. Zasadnicza idea polegała na uspokajaniu pacjenta rozmową, aby przywrócić jego jednostkowe ego, zamiast prób niezwłocznego podawania środki uspokajających, co stanowiło postęp w czasie, gdy większość psychiatrów opowiadała się za szybką administracją trankwilizatorów, by tym sposobem zakończyć złą podróż.

W tym samym roku rząd federalny przyjął Ogólną Ustawę o Przeciwdziałaniu i Kontroli Narkotyków (Comprehensive Drug Abuse Prevention and Control Act). Ustawa klasyfikowała większość substancji psychodelicznych w Grupie I, czyli wśród substancji cechujących się wysokim potencjałem nadużywania i brakiem formalnie uznanych zastosowań medycznych. Jednakże, pomimo represji ze strony organów ścigania, używania psychodelików bynajmniej się nie skończyło. Podobnie jak złe podróże.

W roku 1977 William Abruzzi, lekarz w Nowego Jorku, opublikował na łamach International Journal of Addictions artykuł pt. „5000 złych podróży” („5000 Bad Trips”), w którym opisał swoje doświadczenia niesienia tysiącom osób pomocy w ich trudnych doświadczeniach z psychodelikami. W tamtym momencie Abruzzi widział już to i owo. W 1969 roku zatrudnił 81 asystentów medycznych, lekarzy i pielęgniarek do pracy podczas festiwalu w Woodstock, zajmując się średnio „25 osobami na godzinę, panikującymi pod wpływem LSD i podobnych narkotyków”.

Abruzzi kontynuował następnie pracę z badtripowiczami podczas koncertów rockowych, podsumowując swoje doświadczenia w „5000 złych podróży”. W swoim artykule podkreśla wagę posiadania możliwości udzielania podczas festiwali muzycznych pomocy na miejscu podczas festiwali muzycznych oraz jej skuteczność, w wielu wymiarach antycypując działania na rzecz redukcji szkód, będące standardem podczas współczesnych imprez takich jak Burning Man, Lightning in a Bottle, czy Coachella.

Ożywienie na polu okołopsychodelicznej redukcji szkód w znacznym zakresie wspierane jest przez Multidyscyplinarne Stowarzyszenie Badań nad Psychodelikami (MAPS) za pośrednictwem Projektu Zendo, w ramach którego bywalcom festiwali mającym trudne przejścia pod wpływem psychodelików zapewnia się wspierającą przestrzeń—namioty — gdzie mogą otrzymać pomoc medyczną lub po prostu odpocząć.

To ponowne zainteresowanie redukcją szkód w aspekcie psychodelików w coraz większym stopniu przyciąga indywidualnych badaczy, prowadzących w różnych instytucjach na całym świecie badania nad psychodelikami. Na czele tego ruchu stoi z pewnością Johns Hopkins University, w ciągu ostatnich kilku lat pionier badań nad potencjałem terapeutycznym psylocybiny, psychoaktywnego składnika magicznych grzybów.

Na niedawnej konferencji MAPS Psychedelic Science w San Francisco, Darrick May, psychiatra z Uniwersytetu Hopkinsa, specjalizujący się w terapii uzależnień, przedstawił wyniki największego w historii studium dotyczącego bad tripów, w których prawie 2000 respondentów odpowiedziało na ankietę, opisując swoje trudne doświadczenia z psylocybiną. Podobnie jak Abruzzi, May zjadł zęby na pracy na rzecz redukcji szkód na festiwalach takich jak Burning Man i asystował w klinice Uniwersytetu Hopkinsa przy około 40 psylocybinowych doświadczeniach ochotników.

Według Maya przeprowadzone na Uniwerstecie Hopkinsa badania nad złymi podróżami wykazały, że posiadanie uprzednich doświadczeń z psychodelikami nie było skorelowane z prawdopodobieństwem, wystąpienia złego tripa. Istnieje jednakże taka korelacja z młodszym wiekiem uczestników. May zauważa jednak, że obserwacja ta „winna być korygowana myślą, że często im trudniejsze doświadczenie, tym bardziej pozytywne jest znaczenie mu przypisywane”. Innymi słowy, nawet jeśli ktoś ma za sobą trudne przejścia, to z perspektywy jest skłonny interpretować je jako sposobność rozwijania swojej osobowości.

Ponadto zespół odkrył, że ludzie, którzy informowali, że szukali specjalistycznej pomocy z zakresu zdrowia psychicznego po swoim doświadczeniu grzybowym, dwukrotnie częściej poszukiwali takiej pomocy i przed nim. Nie musi to jednak wcale oznaczać, że złe podróże powiązane są z wcześniej istniejącymi chorobami psychicznymi. Przeciwnie, osoby te mogą być po prostu bardziej skłonne do szukania pomocy psychiatrycznej, bądź też mogą dysponować większymi środkami, które mogą przeznaczyć na ten cel.

„Myślę, że te trudne doświadczenia występują poniekąd przypadkowo” - powiedział May powiedział na konferencji MAPS. Chociaż badanie dotyczące psylocybiny nie ustaliło żadnych konkretnych czynników determinujących występowanie złych podróży, stanowi mimo to dobrą podstawę dla opracowania innych kwestionariuszy „bad tripów”, które będzie można wykorzystać w celu standaryzacji badań nad tym zjawiskiem.

Posiadamy teraz zatwierdzone narzędzie psychometryczne, dzięki któremu możemy lepiej charakteryzować różne aspekty tych doświadczeń, co z kolei pozwoli na lepsze scharakteryzowanie samego doświadczenia. Powinniśmy teraz korzystać z tego narzędzia we wszystkich obszarach badań psychodelicznych, by zapewnić spójność badań.

- dodał May.

Decydujące czynniki występowania złych podróży po psychodelikach pozostają jednak nieuchwytne. Inne zespoły badawcze skupiają się w mniejszym stopniu na przyczynach, a w większym na minimalizowaniu negatywnych skutków tych doświadczeń, w ramach procesu znanego jako integracja.

Pod koniec roku 2015 roku, nowojorskie Centrum Optymalizacji Życia (Center for Optimal Living) uruchomiło, w odpowiedzi na dostrzeżenie przez grupę psychologów i terapeutów zajmujących się redukcją szkód potrzeby zorganizowania miejsca do pracy z osobami mającymi za sobą doświadczenie złego tripu, program o nazwie Psychedelic Education and Continuing Care. Według Ingmara Gormana, jednego z założycieli, program odnosi do tej pory duże sukcesy.

Dwa razy w miesiącu w centrum odbywają się spotkania psychodelicznej grupy integracyjnej, w których udział bierze zwykle od 10 do 15 gości, choć Gorman wspomina, że zdarzały się i sesje z udziałem do 45 uczestników. Podczas tych sesji goście współpracują z doradcami i innymi uczestnikami nad przepracowaniem swoich trudnych doświadczeń w warunkach poufności i w bezpiecznym otoczeniu. Według Gormana, szczególnie wielu uczestników to osoby mające problemy związane z niewłaściwie prowadzonymi ceremoniami ayahuaskowymi. Przyznaje też jednak, że wielu uczestników przychodzi po prostu w celu wsparcia innych lub by dowiedzieć się czegoś więcej na temat psychodelicznej redukcji szkód.

Jeden z uczestników, John, zaczął uczestniczyć w grupowych sesjach w Centrum for Optimal Living późnym latem ubiegłego roku. Będący świadkiem ataków terrorystycznych z 11 września John opowiedział mi, że zaczął od tamtej pory doświadczać klasterowych bóli głowy.

Wyniszczające ataki tej choroby przychodzą często, acz w sposób nieprzewidywalny, trwają około godziny i mogą występować kilka razy w ciągu jednego dnia. Zwykle John lądował na izbie przyjęć, gdzie lekarze pompowali go lekami przeciwbólowymi, które robiły niewiele, jeśli chodzi o łagodzenie jego bólu.

Opisał swój ból jako „coś jakby Freddy Krueger użył ostrza na swoim środkowym palcu, by, wcześniej je rozgrzawszy, wetknąć je w moje lewe oko”.

Pewnego dnia, kilka lat temu, surfując po internecie, John natrafił na informację o harvardzkim badaniu z udziałem ludzi cierpiących na klasterowe bóle głowy, którym ulgę przynosiły dawki psylocybiny. Pomimo że nigdy wcześniej nie miał doświadczenia psychodelicznego, John stwierdził, że jest gotów spróbować, by powstrzymać ataki rozdzierającego bólu. Po początkowych trudnościach ze zdobyciem psylocybiny, John dostał ją wreszcie w swoje ręce na i przyrządził sobie grzybowy napar. Ku jego zdumieniu, klasterowe bóle głowy ustąpiły.

Od tego momentu przez około dwa lata John został przy umiarkowanych dawkach psylocybiny przyjmowanych co drugi miesiąc. Tylko raz w tym okresie klasterowe bóle głowy wróciły, a to dlatego, jak twierdzi, że przez jakieś trzy miesiące nie był w stanie zdobyć grzybów. Chociaż John początkowo zaczął uczestniczyć w sesjach w centrum po to, aby dowiedzieć się więcej o badaniach nad psychodelikami, powiedział mi, że po swoim niedawnym pierwszym złym tripie przychodzi na sesje także z uwagi na ich terapeutyczny charakter.

„To pozwoliło mi spojrzeć na siebie i naprawdę poczynić trochę spostrzeżeń o tym, jak rzeczy takie jak 9/11 zmieniły moje życie” - powiedział mi John. „Wciąż pracuję teraz nad etapem integracji, ale to, co mi się w tych sesjach podoba, to że mają one oparcie w tym, co na temat tych trudnych doświadczeń ma do powiedzenia nauka. Nie próbują skierować cię do szamana i wmawiać ci, że rozwiąże on wszystkie twoje problemy. Wszystko tu jest zakorzenione w rzeczywistości i badaniach”.

Według Gormana, Centrum for Optimal Living nie prowadziło dotąd żadnych badań z udziałem swoich gości, powiedział jednak, że twórcy programu są zainteresowani prowadzeniem badań empirycznych, aby lepiej zrozumieć swoich klientów i ich problemy z psychodelikami.

„Podejście oparte na dowodach jest dla nas priorytetem, toteż cenimy badania” - powiedział mi Gorman za pośrednictwem poczty elektronicznej. „Zaczynamy poważnie myśleć o badaniach, ale podchodzimy ostrożnie do kwestii gromadzenia danych, ponieważ nie chcemy uruchomić projektu, który wiązałby się jakaś formą natarczywości z naszej strony bądź kolidował z zasadami poufności, jakie proponujemy naszym klientom”.

Złe tripy to drażliwy temat, nie tylko ze względu na utrzymujące się społeczne tabu otaczające zażywanie środków psychedelicznych, ale również ze względu na wszechobecność poglądu, że zła podróż jest przejawem głęboko zakorzenionej traumy psychologicznej, która wydobywa się wówczas na powierzchnię. Chociaż takie myślenie zakorzenione jest w dużej mierze w okresie boomu psychoanalizy połowy ubiegłego wieku, tego rodzaju intuicyjne mniemania również zaczynają znajdować potwierdzenie w badaniach klinicznych, gdzie psychodelików używa się jako wsparcia tradycyjnej terapii. Jednym z najbardziej obiecujących testów potencjału psychodelików na tym polu były badania MAPS, w ramach których podawano MDMA weteranom dotkniętym zespołem stresu pourazowego. Naukowcy z Uniwersytetu Hopkinsa odkryli również, że psylocybina może być szczególnie skuteczna w uśmierzaniu lęku przed śmiercią u nieuleczalnie chorych pacjentów.

Tak czy inaczej, badania te dostarczają empirycznych dowodów zasadności szamańskiego założenia, że to, o czym wiele osób myśli jako o „złych podróżach”, w rzeczywistości nie musi być wcale takie złe.

Doświadczenia psychodeliczne, takie jak rozpuszczanie ego, które niewątpliwie mogą być przerażające dla osób nieprzygotowanych, okazały się zarazem tymi najbardziej obiecującymi, jeśli chodzi o radzenie sobie z traumatycznymi zdarzeniami. To dlatego psychonauci i zajmujący się psychedelikami naukowcy tacy jak Darrick May w dużej mierze zrezygnowali z określenia „zły trip”, woląc nazywać te doświadczenia „trudnymi” ("difficult") lub „wymagającymi”("challenging"). Jak wskazują badania nad trudnymi doświadczeniami z psylocybiną z Uniwersytetu Johna Hopkinsa oraz niezliczona ilość relacji publikowanych internecie, często to najbardziej wstrząsające z doświadczeń psychodelicznych są tymi, które przynoszą użytkownikowi największe korzyści.

Psychedeliki nie są, rzecz jasna, odpowiednie dla każdego. Brak obecnie wśród poważnych współczesnych badaczy osób, które szłyby śladami Uczniów, którzy w roku 1968 utrzymywali, że każdy powinien mieć nieograniczony dostęp do LSD. Na polu badania neurologicznych mechanizmów działania substancji psychedelicznych trzeba zrobić jeszcze wiele, byśmy mogli zrozumieć ich interakcje z wcześniej istniejącymi chorobami psychicznymi, takimi jak schizofrenia, co pozwoliłoby na zmniejszanie prawdopodobieństwa występowania trwałych skutków ubocznych tego, co wygląda obecnie na obiecującą grupę substancji leczniczych. Inni z kolei próbują zbadań neurologiczne podstawy HPPD (uporczywe zaburzenie postrzegania spowodowane halucynogenami), znanego także jako „flashback”, które, choć dalekie od zaklasyfikowania jako odrębna dolegliwość psychiczna, jest mimo to od dziesięcioleci szeroko relacjonowane.

W międzyczasie nieustraszeni badacze psychodelików starannie układają instrukcje wspierania użytkowników psychedelików, tworzą wzory najlepszych praktyk klinicznych na użytek innych i poświęcają swój czas jako wolontariusze, by być obecnymi w festiwalowych namiotach redukcji szkód i pomagać tam w łagodzeniu najgorszych skutków trudnych doświadczeń psychodelicznych.

Czy te niepożądane działania będą nam jeszcze długo towarzyszyć? Najprawdopodobniej tak. Nie znaczy to jednak, że sama podróż musi być zła.

Tagi

Źródło

Motherboard
Daniel Oberhaus

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

Average: 10(1 vote)

Ketamina nieskuteczna w łagodzeniu bólu pooperacyjnego?

$
0
0

W badaniu wzięło udział 672 leczonych chirurgicznie pacjentów w wieku 60+ z czterech krajów: USA, Kanady, Indii i Korei Południowej. Okazało się, że stosowanie ketaminy nie obniżało natężenia bólu, ani nie wpływało na zmniejszenie zapotrzebowania na kontrolujące go leki opioidowe w kolejnych dniach po zabiegu.

Kategorie

Ketamina nieskuteczna w łagodzeniu bólu pooperacyjnego?

pokolenie Ł.K.

David E. Nichols: robienie psychodelików było dla mnie gratką

$
0
0

Po okresie rozkwitu w latach 50. i 60. wszystkie badania na ludziach z użyciem psychodelików zostały w Stanach Zjednoczonych skutecznie zakazane wraz z wejściem w życie Kompleksowej Ustawy o Kontroli i Przeciwdziałaniu Nadużywaniu Narkotyków (Comprehensive Drug Abuse and Control Act) w roku 1970. To moratorium trwało do czasu, gdy testy z użyciem DMT prowadzone przez psychiatrę Ricka Strassmana na Uniwersytecie Nowego Meksyku otworzyły w latach 90. drzwi nowej fali badań nad psychodelikami.

Od tamtego czasu przeprowadzono wiele badań, w których toku oceniano potencjalną użyteczność terapeutyczną substancji psychodelicznych. A dla prawie wszystkich z nich, włączając przełomowe badanie Strassmana, narkotyki zostały dostarczone przez jednego człowieka: Davida E. Nicholsa.

Jako chemik rezydujący na Purdue University, Nichols zajmował się działalnością polegającą na dostarczaniu związków o właściwościach psychodelicznych na użytek prowadzonych w Ameryce badań od roku 1969 aż do przejścia na emeryturę w 2012. Najbardziej znany jest chyba z syntezowania MDMA, DMT, LSD i psylocybiny, wykorzystywanych w nowej fali badań nad psychodelikami. Większość kariery spędził jednakże, badając analogi psychodelików, czyli cząsteczki, mające struktury lub dające efekty podobne do swoich szerzej znanych, kontrolowanych krewnych.

Pomimo swojego akademickiego rodowodu, Nichols znalazł się pod ostrzałem za rzekome napędzanie boomu „narkotyków projektowanych”, w ramach którego w niejasnych okolicznościach chemikalia przeznaczone do badań utorowały sobie drogę z laboratoriów na ulice, doprowadzając po drodze do pewnej ilości zgonów. To niefortunny efekt uboczny jego badań – każda osoba z dostępem do fachowych czasopism chemicznych i przyzwoitego laboratorium jest zasadniczo w stanie odtworzyć jego dzieła. Sam Nichols zdecydowanie potępił szereg narkotyków projektowanych, w szczególności syntetyczne kannabinoidy, jako niebezpieczne dla użytkowników.

Pod wieloma względami Nichols jest jak współczesny Sasha Shulgina, niesławny [? - Red. H] chemik, który był współautorem TiHKAL i PiHKAL, będących zasadniczo psychodelicznymi książkami kucharskimi, przeplatanymi romansem (w istocie to Nichols jako pierwszy zsyntetyzował niektóre z substancji opisanych w PiHKAL). Jednakże, podczas gdy Shulgin zwykł odbywać loty próbne na towarze syntezowanym przez siebie w laboratorium znajdującym się na jego na własnym podwórku, Nichols nie należy do poszukiwaczy psychodelicznego przebudzenia i najwyraźniej nie urządzał sobie w swoim laboratorium w Purdue psychodelicznych wycieczek.

Mimo to życie naukowca zajmującego się psychodelikami nie jest łatwe, toteż postarałem się złapać Nicholsa, aby dowiedzieć się czegoś o tym, jak stał się jednym z największych w USA producentów psychodelicznych związków chemicznych dla celów badawczych i jakie doświadczenia wiązały się z tym w czasach, gdy tolerancja dla badań na ludziach z użyciem psychodelików była zerowa.

Motherboard: Jak to się stało, że zaczął pan wytwarzać psychodeliki?

David Nichols: Zacząłem pracę na tym polu w roku 1969, jako student podyplomowy, robiąc doktorat zasadniczo z analogów meskaliny. Potem dostałem katedrę na Purdue, co pozwoliło mi zajmować się czymkolwiek chciałem, zatem od tamtej pory wciąż pracuję nad psychotomimetykami. Udało mi się uzyskać grant z National Institute of Drug Abuse, kontynuowany przez około 29 lat. Nie było tak naprawdę nikogo innego, kto robiłby to, co ja, toteż była to prawdziwa gratka i nie trzeba było martwić się o ewentualne wyprzedzenie przez kogoś pracującego w tym samym obszarze, ponieważ to, co robiliśmy, było czymś całkowicie nowym.

Czy trudno był uzyskać zgodę na pracę z psychodelikami z Grupy I?

Tak naprawdę nie. Kiedy wytwarzałem MDMA, działo się to, zanim stało się ono nielegalne, więc nie było z tym problemu. Pracując nad DMT dla Ricka Strassmana miałem już licencję. To samo dotyczy psylocybiny, którą robiłem dla Uniwersytetu Johna Hopkinsa. Możesz legalnie wytwarzać substancję z Grupy I, jeśli robisz to we współpracy z kimś, kto ma na to przyznaną licencję, toteż nie było to trudne. Musiałem na początku zdobyć licencję na pracę z substancjami z Grupy I, co wymagało certyfikowania wszystkiego, ale to nie było to aż tak trudne, jak ludzie mogą to sobie wyobrażać.

DEA nigdy nie oponowało przeciw pańskim badaniom?

Miałem licencję na 15 różnych substancji z Grupy I. W pewnym momencie zaczęli być bardzo nachalni. "Czy masz aktywny protokół? Naprawdę tego wszystkiego potrzebujesz? Chcielibyśmy część z tego zabrać z twojego laboratorium, jeśli naprawdę nie potrzebujesz wszystkich 15. Jak często ich używasz?"

Musiałem więc napisać do nich list wyjaśniający, że nie robimy badań tego rodzaju, do jakich byli przyzwyczajeni. Nie pasujemy do ich gotowca. Robimy np. badania, w ramach których modyfikujemy receptor i mutujemy w nim różne aminokwasy. Mamy całą bibliotekę związków, które chcemy w nim umieścić i zobaczyć, jak mutacja wpłynęła na aktywność tych struktur. Nigdy nie wiemy, którego związku możemy potrzebować w danym dniu.

DEA to nie naukowcy, są zasadniczo policjantami. W pewnym momencie zaczęli przesyłać protokoły do FDA, co było zupełnie niewłaściwe. Mimo to pytali ich, czy te nasze badania są czymś, co warto robić. To bardzo niewłaściwe pytanie. Jeśli jesteś wykwalifikowanym naukowcem, masz zaplecze akademickie, jesteś szanowany i masz odpowiednie CV, DEA nie powinno pytać, czy twoje badanie powinno być przeprowadzone. Tak czy inaczej, dostając informację zwrotną, że projekt jest wart wdrożenia, przychodzili, by zbadać zaplecze. Chcieli zobaczyć, z jakich zabezpieczeń korzystamy, by trzymać substancje z dala od osób niepowołanych. Z zasady interesuje ich potencjalne nielegalne wykorzystanie substancji kontrolowanych. Chcieli się upewnić, czy gdy ty będziesz już je mieć, nie dobierze się do nich nikt inny.

Jakie zabezpieczenia stosowaliście dla substancji, które wytwarzaliście?

Moje biuro miało dwucalowej grubości drzwi z litego dębu oraz zamek, który naprawdę trudno byłoby pokonać. Wewnątrz biura miałem wielkie, ciężkie, stalowe ognioodporne szafy. Oprócz zwykłych zasuw, miały przyspawane na górze i na dole skoble, przez które przechodziła calowej grubości stalowa sztaba, blokująca szuflady, z kłódką na górze. Aby więc dostać się do substancji, należałoby najpierw przebić się przez solidne dębowe drzwi, następnie jakoś otworzyć lub przeciąć solidną kłódkę, a potem użyć łomu czy czegoś w tym rodzaju, aby otworzyć szuflady.

Jak długo zajęło panu uzyskanie licencji?

To może potrwać od sześciu miesięcy do dwóch lat, w zależności od tego, jak zapatruje się na ciebie DEA. Powinna być to procedura apolityczna, ale znam ludzi, którym zajęło to dwa lata, ponieważ DEA utrzymywała, że po wykonaniu inspekcji straciła jakoś formularze kontrolne. Nie dowiesz się, czy nie robią tego umyślnie. Zawsze miałem wrażenie, że ludzie z DEA nie doceniają konieczności badania substancji z Grupy I. Uważają chyba, że te rzeczy są tak niebezpieczne, że w ogóle nie powinniśmy z nimi pracować. To jednak tylko moje osobiste wrażenie.

Tak było jeszcze w latach 70. Czy uważa pan, że z czasem badanie psychodelików stało się łatwiejsze?

Myślę, że DEA jest coraz bardziej rygorystyczne. Kiedy zaczynałem, proces wydawał się bardziej przejrzysty i nie miałem żadnych problemów z uzyskaniem licencji. Na przestrzeni lat rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy mieli naprawdę duże trudności. Kiedyś DEA nie zwykło również wysyłać protokołów do FDA, aby uzyskać ich orzeczenie co do tego, czy są one warte wdrożenia, czy nie. To tak, jakby mówili nie ufamy ci, musimy cię sprawdzić gdzie indziej, żeby upewnić się, że jesteś w porządku. Są naprawdę podejrzliwi.

Poza waszym laboratorium, kto jeszcze syntetyzował psychodeliki?

Nie wydaje mi się, by wiele osób pracowało nad tego typu rzeczami. My zazwyczaj robiliśmy je dlatego, że mieliśmy jakąś hipotezę. Kiedy więc prowadziliśmy prace nad MDMA, staraliśmy się stworzyć cząsteczkę, która miałaby podobną aktywność, ale byłaby zarazem całkowicie nowa by nie trzeba było się martwić o napiętnowanie jej jako narkotyk z potencjałem nadużycia.

To właśnie motywowało wiele badań nad MDMA. W gruncie rzeczy staraliśmy się zrozumieć funkcje receptora niezbędne do jego działania. Był to dość skomplikowany program, zaprojektowany tak, byśmy mogli zrozumieć, w jaki sposób cząsteczki wchodzą w interakcje ze strukturami biologicznymi. Nie ograniczaliśmy się do robienia różnych związków tak jak Sasha Shulgina, żeby zobaczyć, co możemy otrzymać i sobie zaaplikować. On był alchemikiem, a nie naukowcem. My mieliśmy szczegółowe hipotezy, robiliśmy cząsteczki pod kątem konkretnych pomysłów, które chcieliśmy zweryfikować. Tak naprawdę nie znam w odniesieniu do psychodelików nikogo innego, kto faktycznie robiłby to w ten sposób.

Wiele pracy poświecił pan analogom psychodelików. W ostatnich latach DEA na poważnie wzięła się do rozprawy z nimi. Jak pan myśli, dlaczego tak jest?

Cóż, istnieje o wiele więcej analogów, niż ludzie zdają sobie teraz z tego sprawę. Wiele substancji, które zrobiłem, funkcjonuje teraz na ulicy jako markowe narkotyki. Nie muszą jednak powodować szkód, nie muszą nawet być problematyczne. Wszystko, czego potrzebuje DEA, to podejrzenie, że mogą mieć potencjał nadużycia - w tym momencie mogą już nagle orzec, że lepiej dany związek kontrolować. Nie czekają, aż coś okaże się jako problemem, starają się myśleć o wszystkim na zapas.

Myślę, że prawdopodobnie mogliby po prostu poczekać i odnotowywać, czy dany związek pojawia się na ulicach w znaczących ilościach. Wtedy mogliby szybko zarządzić klasyfikację w trybie pilnym. Oni jednak wychodzą z założenia, że sklasyfikowanie tych związków od razu ułatwia im życie, uniemożliwiając jednak przy okazji przeprowadzenie wielu legalnych i potrzebnych badań. Jeśli te substancje mają potencjał medyczny, nikt tego nie odkryje, bo będą rozpatrywane tylko w kontekście bycia narkotykami z potencjałem nadużywania. W efekcie wszelkie potencjalne korzyści nie zostaną zbadane.

Wiele substancji chemicznych otrzymanych w pana laboratorium trafiło na ulice. Jakie to było uczucie, wiedzieć, że ludzie zażywają rekreacyjnie te mało poznane związki?

Byłem zaskoczony. Syntezy niektórych rzeczy, które zrobiliśmy, nie były wcale takie proste do przeprowadzenia. Kiedy się więc się pojawiły [na ulicach], pomyślałem: „wow, ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby to otrzymać”. Wiele lat temu opublikowaliśmy sporo z tych rzeczy, ale zaczęły wypływać dopiero w ciągu ostatnich kilku lat.

Myślę, że to internet sprawił, że te rzeczy tak się rozpowszechniły. Teraz ludzie mogą wchodzić na strony takich jak Erowid, przeczytać o tych różnych substancjach i powiedzieć: „O, to brzmi interesująco”, znajdą też miejsca, gdzie będą mogli kupić sobie próbkę. Kiedyś to było niemożliwe. Trzeba było iść do biblioteki i zrobić poważną kwerendę.

Czy firmy farmaceutyczne wykazywały jakiekolwiek zainteresowanie analogami psychodelików, nad którymi pracował pan w swoim laboratorium?

Firmy farmaceutyczne trzymały się od tego całkowicie z daleka. Gdy podczas własnych badań trafili na cząsteczkę aktywującą receptor serotoninowy 2A, który jest typowym celem dla psychodelików, ucinało to badania nad tym związkiem. Myślę, że byli bardzo ostrożny, jeśli chodzi o substancje z potencjałem nadużywania. Nie sądzę, by przemysł farmaceutyczny jako całość postrzegał rzeczy nad którymi pracowaliśmy jako źródła ewentualnego zysku.

Paradygmat użycia psylocybiny raz czy dwa razy w roku nie jest modelem, który przemawiałby do ludzi z przemysł farmaceutycznego. Oni szukają pigułki, którą brałbyś codziennie przez resztę swojego życia. Tak zarabiają pieniądze.

Tagi

Źródło

Motherboard
Daniel Oberhaus

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

Average: 10(1 vote)

Bristol: testy innowacyjnej metody walki z alkoholizmem

$
0
0

Brytyjski rząd dał zielone światło innowacyjnemu pomysłowi, aby walczyć z alkoholizmem za pomocą półsyntetycznej substancji psychoaktywnej MDMA. Pierwsze testy kliniczne ruszą jeszcze tego lata w Bristolu.

Kategorie

Bristol: testy innowacyjnej metody walki z alkoholizmem

pokolenie Ł.K.

Oto dlaczego nie ma "dobrych" i "złych" narkotyków - i owszem, dotyczy to również heroiny

$
0
0

Zanim trafiła na heroinę, Allison nie była na ogół w stanie zebrać się rano i wstać z łóżka. Rozważała samobójstwo. Postrzegała siebie jako "beznadziejnie leniwą osobę, która przez cały czas czuje się jak gówno". Była w głębokiej depresji i nie ma w tym nic dziwnego. Jak - mówiąc z trudem i zacinając się - wyjaśniła w udzielonym w zeszłym miesiącu wywiadzie dla NPR, była molestowana przez trzy osoby ze swojej rodziny. Jedną z nich był jej ojciec.

Słuchając, jak Allison wspomina okropności swojej młodości, większość z nas odczuwa żal i współczucie. Gdybyśmy byli psychiatrami, nie potrzebowaliśmy specjalnej zachęty, aby przepisać jej lek, który mógłby pomóc złagodzić jej cierpienie. Zaczęlibyśmy prawdopodobnie od początku długiej listy zatwierdzonych leków przeciwdepresyjnych - i posuwali się dalej. Ale heroina?

Heroina, jak wyjaśnia Allison, "sprawiała, że czułam, że mogę wstać i coś zrobić". Mogła funkcjonować. "Byłem świetna w mojej pracy [...] a poza nią zajmowałam się sztuką. Po raz pierwszy od nie wiem jak dawna miałam w sobie energię".

Innymi słowy, przezwyciężyła depresję - używając nielegalnego, silnie uzależniającego narkotyku „rekreacyjnego", który kupowała na ulicy.

Nie sposób zaprzeczyć faktowi, że wielu użytkownikom heroina wyrządza ogromne krzywdy w wyniku położenia, w jakim stawia ich uzależnienie. Każdemu, kto doświadcza utrudniającej funkcjonowanie depresji, doradziłbym poszukiwanie profesjonalnej pomocy. Niewłaściwe jest jednak także klasyfikowanie silnych leków opioidowych i innych substancji wyklętych obecnie przez nasze społeczeństwo jako immanentnie "zgubnych" lub "złych".

W niektórych częściach świata ludzie wydają się być mądrzejsi, jeśli chodzi o podejście do narkotyków rekreacyjnych. Od kilku pokoleń "miękkie" narkotyki, takie jak marihuana i haszysz, są coraz powszechniej tolerowane, szerzej postrzegane jako akceptowalne społecznie, a wreszcie legalizowane w kilku krajach europejskich i niektórych stanach USA.

Bo czemu nie? Środki te pomagają ludziom odpocząć, cieszyć się muzyką i filozofią. W istocie w każdym aspekcie zioło jest bezpieczniejsze niż alkohol. Może sprawić, że zaczniesz zachowywać się głupio, ale raczej nie agresywne i nie stwarza żadnego z dobrze udokumentowanych zagrożenia dla zdrowia związanych z konsumpcją alkoholu, znacznie mniej prawdopodobne jest także, że doprowadzi do wypadku, no i w zasadzie nie uzależnia. (Owszem, niektórzy ludzie uzależniają się od konopi, co utrudnia im jasne myślenie i upośledza pamięć krótkotrwałą, ale efekty te zanikają wraz z ograniczeniem lub rezygnacją z używki).

Dalej mamy środki psychodeliczne: LSD, grzyby psylocybinowe, meskalinę i modną obecnie (w pewnych kręgach) ayahuaskę. Trwa debata nad tym, czy psychodeliki są dobre czy złe, bezpieczne czy niebezpieczne. Porównajmy jednak ten dialog do drakońskich edyktów lat sześćdziesiątych. Kiedy byłem 18-latkiem w Berkeley w Kalifornii, w roku 1969, moi przyjaciele i ja doświadczaliśmy cudownych interakcji z lasami, nadmorskimi krajobrazami, muzyką i sobą nawzajem - na kwasie. Podobnie jak Aldous Huxley i inni intelektualiści, widzieliśmy psychodeliki jako bramę do bardziej otwartego, mniej skoncentrowanego na sobie odbierania rzeczywistości. Nie mogliśmy podzielić się tymi poglądami z rodzicami, a już na pewno z policją czy sądami. Pomimo to, społeczne poglądy podlegały ciągłym zmianom.

Obietnica psychodelicznej psychoterapii intrygowała naukowców i klinicystów od dziesięcioleci. Niedawna fala badań sugeruje, że psychodeliki mogą łagodzić cierpienia psychiczne, od depresji, stanów lękowych, PTSD i alkoholizmu aż do po lęk przed śmiercią. Obecnie tysiące młodych ludzi z Ameryki Północnej i Europy próbują ayahuaski, potężnego psychodeliku stosowanego dla samorealizacji i w celu uzdrawiania przez tubylcze kultury Amazonii. Podobnie jak ich poprzednicy, hipisi, wielu z tych psychonautów uważa, że zdobyli ważne doświadczenie: szerszą wizję rzeczywistości, związku z innymi ludźmi i kulturami, więzi z planetą i zaangażowania w jej dobrostan.

Cóż, może miękkie narkotyki są lepsze od alkoholu, a psychodeliki mają większy potencjał ku dobremu, niż ku wyrządzaniu szkód. Co jednak z narkotykami, takimi jak heroina, metamfetamina i kokaina? Zgodnie z represyjnymi zasadami DEA i treścią wojennych okrzyków "wojny z narkotykami", większość z nas nadal uważa te środki za jednoznacznie złe.

Faktycznie, heroina i metamfetamina prowadzą do uzależnienia - oraz złych zachowań, począwszy od kłamstw i drobnych kradzieży, aż do całkowitego wejścia na drogę zbrodni. Po latach pracy jako ekspert w dziedzinie uzależnień oraz osoba niegdyś samemu uzależniona widzę, jak niebezpieczne są te narkotyki. Wiem, że cykl pragnienia, kupowania i zejścia prowadzi nie tylko do kompulsywnego poszukiwania narkotyków (i związanych z nimi zmian w mózgu), ale także do zwężającej się spirali społecznej izolacji, wstydu i wyrzutów sumienia. Co może być coś dobrego w narkotykach, które są często zbyt atrakcyjne, abyśmy mogli im się oprzeć?

Dla Allison dobro było jednak niezaprzeczalne. Zdołała przezwyciężyć depresję, która najprawdopodobniej pojawiła się z powodu wykorzystywania seksualnego, traumy, która zrodziła PTSD i wydrenowała jej życie radości, uniemożliwiając funkcjonowanie i zachowywanie choćby pozorów normalności. Allison reprezentuje regułę, a nie wyjątek. PTSD często powoduje lęki i depresję, a nadużywanie substancji wśród osób z PTSD sięga 60-80%. Największe badanie epidemiologiczne, jakie kiedykolwiek przeprowadzono, wykazało silną korelację pomiędzy stopniem traumatyzacji w dzieciństwie, a iniekcyjnym używaniem narkotyków.

Kiedy Allison zmęczyła się heroiną, była w stanie z niej zrezygnować, tak jak większość uzależnionych. Znalazła psychiatrę i nauczyła się żyć bez niej, choć mówi, że nadal polega na lekach przeciwdepresyjnych. Rzecz bowiem w tym, że dla niej heroina była lekiem przeciwdepresyjnym - bardzo skutecznym.

Nie powinno dziwić, że potężny opioid może pomóc ludziom pokonywać ból psychiczny. Opioidy są neurochemikaliami, które pomagają ssakom działać w sytuacjach krytycznych pomimo bólu, stresu i paniki. Gryzonie chętniej się bawią i stają się bardziej towarzyskie po podaniu opioidów. Są one obecne nawet w mleku matki: to naturalny sposób na zapewnienie emocjonalnej więzi między niemowlęciem a matką. Dla niektórych osób mogą być czasem aż nazbyt atrakcyjne; uzależnienie od nich jest zatem oczywiście poważnym problemem. Nie sprawia to jednak, że opioidy są samoistnie złe.

Trudno znaleźć uzasadnienie, dla polecanie dzisiejszej młodzieży metamfetaminy, wiedząc, w jakim stopniu może ona (czy kokaina) zniszczyć życie. Już liście koki były jednak od wieków używane do przezwyciężania zmęczenia w Ameryce Łacińskiej, na długo przed tym, jak zanim Europejczycy dowiedzieli się, jak przekształcić je w kokainę. Wydaje się, że podobnie jak opioidy, stymulanty mogą być w konkretnych kontekstach wartościowe.

W skrócie - nie jest możliwe określenie "dobroci" czy "zgubności" narkotyku w zależności od jego rodzaju. Jest to raczej kwestia równowagi między potencjałem szkodliwości a dobroczynności, zależna od osoby i okoliczności.

Ludzki układ nerwowy jest niezwykle skomplikowanym systemem chemicznych zależności, a my ciągle eksperymentujemy z nim przez nasze działania, upodobania, rzeczy, które jemy i pijemy, a także substancje, które przyjmujemy właśnie w tym konkretnym celu. Majstrowanie przy układzie nerwowym jest bezpośrednim wyrazem naszej pomysłowości i głęboko zakorzenionego dążenia do samodoskonalenia. Nie jesteśmy w stanie nawet pomyśleć o poddaniu się na tym polu.

Niepowodzenie "wojny z narkotykami" powinno pomóc nam zrozumieć, że ludzie nigdy z własnej woli nie przestaną przyjmować narkotyków i odkrywać związanych z nimi korzyści i ograniczeń. Śmieszne są próby radzenia sobie z tą ludzką skłonnością, przez przypisywanie większości lub wszystkim narkotykom etykietki "złych". Absurdalne jest też traktowanie kar jako środka eliminowania narkotyków, których nie lubimy. Zamiast tego poszerzajmy naszą wiedzę na temat narkotyków poprzez badania i analizę subiektywnych relacji, chrońmy się przed niebezpieczeństwami przedawkowania i uzależnienia i poprawiajmy jakość życie dzieci wychowanych w strasznych okolicznościach.

Tylko wtedy problem "złych narkotyków" przestanie być problemem.

Tagi

Źródło

The Guardian
Marc Lewis

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

Average: 10(2 votes)
Viewing all 257 articles
Browse latest View live