Quantcast
Channel: hyperreal.info - zastosowania medyczne
Viewing all 257 articles
Browse latest View live

Psychodeliki – substancje o unikatowym działaniu i ogromnym potencjale

$
0
0

Kontrowersji wokół psychodelików jest tak wiele, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Wiele się mówi o zaburzeniach psychotycznych wynikających z zażywania tych substancji, nawet o indukowanej schizofrenii. Z drugiej strony uważa się, że psychodeliki to narzędzie do zgłębiania psychiki umożliwiające osiągnięcie wyższych stanów świadomości i samopoznania. Gdzie leży prawda?

Komentarz [h]yperreal: 

Tym razem za namiar na warty uwagi tekst dziękujemy samemu autorowi ;)

Źródło: 
BonaVita.pl
Tomasz Starczewski

czytaj dalej


Rzekome zagrożenie uszkodzeniem wątroby i zakaz używania kava kava

$
0
0

Kava to relaksująca herbata sporządzana z korzenia rośliny z rodziny pieprzowatych  nazywanej Pieprzem metystynowym (Piper methysticum). Ten ceremonialny napar jest od 3000 lat bezpiecznie spożywany przez mieszkańców Polinezji, Mikronezji i Hawajów. W tych miejscach kava to coś więcej niż napój, jest integralną częścią kultury. Jest spożywana podczas przełomowych wydarzeń, takich jak śluby i pogrzeby, a także w czasie leczenia i uroczystości religijnych, w celu osiągnięcia "wyższego poziomu świadomości." Kava jest również tradycyjnie stosowana w leczeniu schorzeń takich jak astma, bezsenność, zmęczenie, wahania nastroju, menopauza i infekcje.

Komentarz [h]yperreal: 

Tak to wygląda. Jeżeli chcecie wesprzeć Kampanię Na Rzecz Relegalizacji Kavy w Polsce (lub po prostu dowiedzieć się czasem, co na tym froncie słychać) - https://www.facebook.com/legalnakava

Źródło: 
reset.me
Deane Alban
Tłumaczenie: 
pokolenie Ł.K.

czytaj dalej

Narkotyk, który leczy

$
0
0

Szwajcarski psychiatra leczy ciężko chorych ludzi za pomocą LSD. W ten kontrowersyjny sposób udaje mu się złagodzić ich lęk przed bólem i śmiercią. W USA, Wielkiej Brytanii i Izraelu testuje się na pacjentach kolejne substancje psychodeliczne. Czy czeka nas triumfalny powrót narkotyków do psychoterapii?

 

- Nic się dzieje – pomyślał z lekkim żalem Udo Schulz. – Pewnie dostałem tylko placebo. Leżał na materacu w zalanym światłem pokoju, czekając na pierwsze w jego życiu narkotyczne odurzenie. 44-letni chory na raka Schulz był pierwszym pacjentem od ponad trzydziestu lat, który w ramach badań naukowych mógł całkowicie legalnie zażyć LSD. Chodziło o sprawdzenie, czy dietyloamid kwasu D-lizergowego, sławny narkotyk z czasów hipisowskich, może okazać się pomocny w leczeniu niektórych zaburzeń psychicznych. Było to 13 maja 2008 roku.

 

W Solurze, cudownie pięknym barokowym miasteczku w północno-zachodniej Szwajcarii panowała, jak niemal zawsze, cisza i spokój. Rzeka Aara, dopływ Renu, płynie tu wolniej niż w Bernie, mijając mury z czasów rzymskich, „Krzywą Wieżę” i Katedrę Św. Ursyna. Do przeprowadzenia eksperymentu o takiej sile społecznego rażenia nie dałoby się chyba znaleźć lepszego miejsca niż to nierzucające się w oczy szwajcarskie miasteczko u podnóża Jury. Na ścianie gabinetu zabiegowego wisi czerwony dywan. A także gong, bęben i portret uśmiechniętego Buddy. Na cienkich gąbkowych matach tuż obok pacjenta siedzieli tu w kucki psychiatra Peter Gasser i terapeutka Barbara Speich. Całe pół godziny siedzieli tak i czekali.

 

– I wtedy wreszcie poczułem, że w mojej psychice coś się zmieniło – opowiada dziś Schulz. – Wow, to było naprawdę wspaniałe! Substancję, której działanie odkrył 19 kwietnia 1943 roku w laboratorium koncernu farmaceutycznego Sandor w Bazylei szwajcarski chemik Albert Hofmann, nazwano „psychiczną bombą atomową”. Właściwie Hofmann próbował tylko wyodrębnić ze sporyszu substancję pobudzającą krążenie, lecz zamiast tego otrzymał silny środek halucynogenny. Jeden gram LSD wystarcza, by wprawić w wielogodzinny rausz 20 tysięcy ludzi. Tego wszystkiego młody naukowiec nie mógł naturalnie owego dnia nawet przeczuwać i tak oto miał miejsce pierwszy w historii narkotyczny odlot i drastyczne przedawkowanie: Hofmann zażył aż 0,25 miligrama nowej substancji. To, co się potem wydarzyło, opisał po pewnym czasie następującymi słowami: „Ogarnął mnie potworny lęk, że wpadam w obłęd. Znalazłem się w całkiem innym świecie, innym pokoju, w innym czasie”. Mijały kolejne godziny, aż wreszcie pomału udało mu się nieco uspokoić: „Zacząłem stopniowo dostrzegać niesłychaną grę kolorów i kształtów i rozkoszowałem się tym widokiem”. Następnego dnia miał „wrażenie błogości“ i darowania mu „całkiem nowego życia”.

 

O tym, że LSD już niebawem stanie się kultowym dopalaczem członków nowego masowego ruchu, wysławianym przez takich artystów, jak Beatlesi, The Doors, Pink Floyd, przez aktora Cary’ego Granta i pisarza Aldousa Huxleya, że CIA zacznie potajemnie używać go podczas przesłuchań, a milionom ludzi przyniesie on niezwykłe doświadczenia duchowe i twórcze, wielu jednak wpędzi w obłęd lub doprowadzi do samobójstwa, młody wynalazca nie mógł jeszcze nawet śnić. Od samego początku był jednak przekonany, że LSD jest substancją doskonale nadającą się do wywołania stanu „psychicznego rozluźnienia”. Wielu psychiatrów podzielało nadzieję Hofmanna, że oto znaleziony został środek chemiczny umożliwiający wgląd w ukryte wspomnienia i dawne traumy. Aż do lat siedemdziesiątych LSD stosowano w zwalczaniu depresji, lęków i nałogów, a także w leczeniu migreny, reumatyzmu, paraliżu i chorób skórnych. Ukazało się na ten temat tysiące prac naukowych, większość z nich o bardzo wątpliwej zresztą wiarygodności. Sławny stał się przypadek Yehiela De-Nur (żydowski pisarz urodzony w Sosnowcu – przyp. Onet), który przeżył Auschwitz i w 1976 roku poddał się sześciu sesjom terapeutycznym z użyciem LSD. Przywołały one wspomnienia przeżyć w obozie zagłady, dzięki czemu powstała później poetycka, głęboko wstrząsająca książka „Shivitti: A Vision”. Kiedy Udo Schulz, królik doświadczalny numer 1, wsiadł w Murnau w Bawarii do pociągu jadącego do Solury, by w narkotycznym odurzeniu stawić czoła lękom, jakie prześladowały go od chwili zdiagnozowania jego choroby, wynalazca LSD nie żył już od dwóch tygodni. Zmarł w wieku 102 lat. Do ostatniej chwili ostrzegał przed niebezpieczeństwami, jakie niesie jego odkrycie, choć wierzył niezłomnie w uzdrawiającą moc nowej substancji. Decyzja, że badania nad nią po 35-letniej przymusowej przerwie zostaną wznowione, oznaczała spełnienie „największego marzenia jego życia”.

 

Na prowadzącym eksperyment Peterze Gasserze spoczywa ogromna odpowiedzialność. Chodzi nie tylko o spuściznę Alberta Hofmanna. W psychiatrze z Solury nadzieje pokładają również liczni naukowcy z USA i Europy, którzy przez długie lata walczyli o prawo do kontynuowania badań nad LSD i innymi substancjami psychodelicznymi. – Byłbym rad, gdyby można było wprowadzić do terapii substancje psychoaktywne – mówi Rolf Verres, lekarz i dyrektor oddziału psychologii medycznej kliniki uniwersyteckiej w Heidelbergu. Gdzie indziej powrót halucynogenów do psychoterapii wydaje się już całkiem bliski. W USA, Wielkiej Brytanii, Izraelu i Szwajcarii w ostatnim czasie zezwolono na wiele badań z użyciem ecstasy i psylocybiny, substancji uzyskiwanej z halucynogennych grzybów. Uczeni będą starali się dociec, czy mogą być one przydatne w leczeniu weteranów wojennych i pacjentów skarżących się na różnego rodzaju lęki. Pierwsze wyniki, twierdzą naukowcy, wyglądają bardzo zachęcająco. Dopiero Peter Gasser odważył się jednak sięgnąć po najsilniejszy i najbardziej sławny z owych narkotyków – LSD. Od rezultatów jego badań zależy, jak władze potraktują kolejne próby tego typu. 49-letni uczony przez prawie półtora roku odpierał ataki mediów, usiłujących wydobyć od niego jakieś informacje. Swój kontrowersyjny eksperyment wolał trzymać w całkowitej tajemnicy. Dziś po raz pierwszy zaprasza dziennikarza, ale zaraz na wstępie chce wyjaśnić jedną kwestię. Nie jest ani Mesjaszem, ani rewolucjonistą, nie chodzi mu o stopniowe zalegalizowanie narkotyku, ale wyłącznie o badania naukowe. Zamierza wykazać, że za pomocą LSD można zrobić w psychoterapii coś dobrego.

 

Gasser jest przewodniczącym niewielkiego szwajcarskiego związku lekarzy specjalizujących się w terapii psycholitycznej. Organizacja ta, licząca 50 członków, z których jedna trzecia to Niemcy, opowiada się za stosowaniem halucynogenów do celów leczniczych. Na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy w Szwajcarii było to możliwe pod warunkiem uzyskania specjalnego zezwolenia, Gasser odbył tego typu szkolenie. Nauczył się, jak stosować w terapii środki psychodeliczne, w tym również LSD. Na sposób oddziaływania narkotyku ogromny wpływ ma otoczenie – mówi naukowiec. – My stwarzamy atmosferę relaksu, dlatego nasi pacjenci są spokojni. Podczas sesji w tle słychać muzykę, od czasu do czasu Gasser używa też wiszącego na ścianie bębna. Z dotychczasowych ochotników żaden nie doświadczył niczego strasznego – twierdzi. Środki uspokajające, leżące w pogotowiu, gdyby okazały się potrzebne ani razu jeszcze się nie przydały. – Jeśli LSD stosuje się pod kontrolą, nie jest to bardziej niebezpieczne niż jakiekolwiek inne formy terapii – twierdzi psychiatra. Pod względem chemicznym narkotyk ów jest spokrewniony z produkowaną przez ludzki organizm serotoniną. Działa na te same obszary mózgu, zwłaszcza na układ limbiczny, w którym zachodzą procesy filtrowania, przetwarzania i emocjonalnej oceny wrażeń zmysłowych. LSD wyłącza w dużym stopniu funkcję filtra, w efekcie czego mózg zalewany jest nowymi informacjami. Podwyższa jednocześnie poziom neuroprzekaźnika dopaminy w tak zwanym ciele prążkowanym, co dodatkowo wzmaga napływ bodźców. Dzięki temu owa substancja wpływa na postrzeganie zmysłowe, proces myślenia oraz nastrój. Pod jej wpływem zmienia się poczucie czasu i przestrzeni, zanika granica między własnym „ja” a otoczeniem. Może to być odczuwane jako błogie stapianie się ze wszechświatem, ale również jako budząca strach utrata kontroli nad własnym ciałem i myśleniem.

 

Eksperci jednak nie mają wątpliwości: LSD nie powoduje ani fizycznego, ani psychicznego uzależnienia. Czy tego rodzaju odurzenie może rzeczywiście pomóc w przezwyciężeniu lęków? Borwin Bandelow, profesor psychiatrii na uniwersytecie w Getyndze, największy niemiecki specjalista w terapii stanów lękowych, patrzy na to dość sceptycznie.

 

– Każda metoda terapeutyczna, jaka istnieje na świecie, ma zwolenników, którzy opowiedzą wam coś takiego – mówi. Mimo to cieszyłby się, gdyby w wiarygodnych badaniach, prowadzonych pod ścisłą kontrolą, sprawdzono skuteczność substancji psychoaktywnych w leczeniu lęków. – To ogromnie interesujący temat – dodaje profesor. Zmiany w postrzeganiu, przedmioty, które nagle ożywają, wrażenie szybowania w przestworzach – wszystko to jest oczywiście bardzo spektakularne, mówi Gasser, ale to jedynie zjawiska uboczne. Sprawą decydującą jest dla niego głębokie poznanie własnego „ja” i oparte na zaufaniu relacje, jakie pacjent w bardzo krótkim czasie nawiązuje ze swoim terapeutą. – Z taką intensywnością działa to jedynie dzięki LSD. Substancję tę Gasser może obecnie podawać dwunastu pacjentom, którzy z powodu poważnych schorzeń fizycznych cierpią na silne lęki. Ośmiu z nich podczas dwóch całodniowych sesji odbywających się co kilka tygodni otrzymuje każdorazowo kapsułkę zawierająca 200 mikrogramów LSD. Pozostała czwórka to grupa kontrolna, otrzymują pozbawioną działania dawkę 20 mikrogramów. – W przypadku takiej substancji jak LSD podawanie placebo jest naturalnie wątpliwe – przyznaje Gasser. Pacjent szybko domyśla się, co przed chwilą zażył. Ale w badaniach medycznych obowiązuje taka właśnie praktyka.

 

Trojgu pacjentów, którzy otrzymywali skuteczną dawkę, terapia przyniosła korzyści – twierdzi Gasser. Ale badania jeszcze trwają. Aby ich wyniki miały znaczenie statystyczne, liczba dwunastu zaledwie pacjentów to i tak o wiele za mało. – Mamy nadzieję udowodnić w końcu, że podczas takiej terapii nie występują żadne poważne incydenty, a wyniki wskazują, iż jest to skuteczna metoda leczenia – mówi szef zespołu przeprowadzającego eksperyment. Udo Schulz z wysiłkiem szuka słów, by opisać swoje doświadczenia z narkotykiem. Z ociąganiem zaczyna wreszcie opowiadać: – Doniczka z kwiatkiem, dywan, cały pokój nagle jakby zbudził się do życia. Udo krzyżuje palce i spogląda w zamyśleniu na widok za oknem. Po chwili zaczyna mówić dalej: – Było to, można powiedzieć, jak doznanie jakiejś mistycznej jedności. Jego problemy zaczęły się wiosną 2006 roku. Rozpoczął akurat nową pracę jako pielęgniarz w domu starców. Było to stresujące zajęcie, z początku Udo myślał, że właśnie ono odbiera mu apetyt. Po każdym posiłku czuł ucisk w żołądku. Jadł więc coraz mniej, bardzo stracił na wadze. W końcu jeden z lekarzy wysłał go do najbliższego szpitala. Leżał tam przez kilka dni, potem dano mu do ręki jego kartę i kazano pójść na ostatnie badanie. – Idąc tam, przeczytałem diagnozę. Rak żołądka. Jak człowiek reaguje na coś takiego? – Z początku pomyślałem, że to pewnie nie moja karta. Niemożliwe, żebym miał raka, zawsze przecież prowadziłem zdrowy tryb życia – opowiada Schulz, wykrzywiając wargi w coś w rodzaju uśmiechu. Musiał jednak poddać się operacji, rozumiał tę konieczność. Usunięto mu jedną trzecią przełyku i większą część żołądka. Lekarze nie znaleźli przerzutów, zrezygnował więc z chemioterapii. Od tamtego czasu jego życiem zawładnął lęk. Męczyła go myśl, że już nigdy nie wyzdrowieje, nie wrócą mu siły, straci pracę, będzie musiał się poddać. Zmuszał się do nadludzkiego wysiłku, by móc znowu pracować. W nocy leżał, nie mogąc zasnąć. Rozmowy z psychologiem niewiele mu pomogły. Kiedy przypadkowo natknął się w internecie na informację o szwajcarskim eksperymencie z LSD, poczuł, że to coś dokładnie dla niego.

 

– Podczas wstępnych testów okazało się, że jestem najwyraźniej jednym z tych, którzy mają takie właśnie zaburzenia lękowe. Rok po terapii z użyciem LSD Schulz jest znów w stanie pracować. Kilka miesięcy temu zatrudnił się w ośrodku ambulatoryjnej pomocy dla seniorów, gdzie ma ruchomy czas pracy i może zaplanować sobie parę przerw. W ten sposób, ma nadzieję, przepracuje liczbę godzin wymaganą przy pełnym etacie. Aby utrzymać kondycję fizyczną, jeździ na rowerze i kilka razy w tygodniu gra w ping-ponga. Jest przekonany, że LSD mu pomogło. Narkotyk dał mu kopa, zastrzyk energii, którego potrzebował, gdy czuł się zniechęcony i do niczego nieprzydatny. W wywołanym nim odurzeniu po raz pierwszy poczuł z całą siłą swój smutek i złość z powodu choroby. – Wtedy mogłem wreszcie rozbeczeć się jak dziecko – mówi, próbując znów się uśmiechnąć. Żałuje tylko jednego. Te dwie sesje terapeutyczne były o wiele za krótkie. – Chętnie kontynuowałbym terapię z użyciem LSD – mówi, wyglądając przez okno. – Ale jedynie pod warunkiem, że będzie to całkowicie legalne.

Tagi

Źródło

Samiha Shafy Spiegel 04.08.2009

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

LSD uleczy lęki?

$
0
0

Psychiatrzy znowu eksperymentują z LSD. Po 30 latach przymusowej przerwy próbują stosować ten narkotyk do łagodzenia lęków.

Udo Schulz zachorował na raka żołądka. Leczenie onkologiczne przynosiło co prawda dobre efekty, ale mężczyznę zabijały czarne myśli. Cierpiał też na bezsenność. Rozmowy z psychologiem niewiele dawały. Pomogła mu dopiero terapia u szwajcarskiego lekarza, Petera Gassera (prowadzi prywatną praktykę psychiatryczną w Solurze), podczas której dostał dwie dawki LSD. Narkotyk dał mu zastrzyk energii, której potrzebował, gdy był załamany chorobą – stwierdził w wywiadzie dla „Der Spiegel”. Minął już rok, a lęki nie wróciły. Udo czuje się na tyle dobrze, że może pracować. W wolnym czasie jeździ na rowerze i gra w ping-ponga.

LSD lekarstem na lęki

Schultz był pierwszym z ośmiu pacjentów, którym dr Gasser podał LSD do zwalczania lęku spowodowanego ciężką chorobą. U trójki pacjentów terapia przyniosła trwałą poprawę – twierdzi Gasser. Pozostali czują się dobrze, ale jak twierdzi szwajcarski psychiatra – minęło zbyt mało czasu, by można było mówić o sukcesie w leczeniu. Dr Gasser jest ostrożny w słowach, bo stosowanie narkotyków w medycynie to sprawa niezwykle delikatna, sama zaś terapia LSD jest największym od 30 lat psychiatrycznym eksperymentem. Od jego wyników będzie zależało, czy ulubiony narkotyk hipisów, a także inne środki halucynogenne znowu znajdą zastosowanie w leczeniu chorób psychicznych. Znowu, bo w latach 50. i 60. stosowano je już do zwalczania depresji, fobii, manii i lęków.

LSD psychiczną bombą atomową

LSD został odkryty przez przypadek w 1938 roku przez szwajcarskiego chemika Alberta Hofmanna. Z grzybka pasożytującego na zbożu, buławinki czerwonej, próbował on wyodrębnić substancję pobudzającą krążenie, a otrzymał środek powodujący odmienne stany świadomości, który później nazwano psychiczną bombą atomową. Kiedy Hofmann zażył go po raz pierwszy, sądził, że umiera. Jednak następnego dnia czuł się tak błogo, jakby podarowano mu nowe życie. Od samego początku był przekonany, że wynalazł substancję nadającą się do wywołania stanu rozluźnienia, zbawienną dla wielu ludzi z zaburzeniami psychicznymi. Jakież więc było jego rozczarowanie, kiedy LSD stało się ulubioną zabawką dzieci kwiatów, CIA zaczęła go stosować podczas przesłuchań, a armia testować jako broń do psychicznego zniewalania wroga. Dyrektor firmy Sandoz z Bazylei, produkującej halucynogenne tabletki, powiedział wtedy Hofmannowi: „Lepiej, gdybyś tego LSD w ogóle nie wynalazł”. Ostatecznie, by zlikwidować dostęp do halucynogenu, w 1967 roku FDA zabroniła jego produkcji i stosowania. Od tej chwili był już tylko nielegalnym narkotykiem.

W niektórych gabinetach psychiatrycznych LSD używano jednak jeszcze w latach 70. W 1976 roku z powodu nawracających koszmarów skutecznej terapii poddał się m.in. Yehiel De-Nur, autor „Domu lalek”, który przeżył Auschwitz. Wizje pomieszane ze wspomnieniami z obozu opisał potem we wstrząsającej książce „Shivitti:A vision”. W Szwajcarii w wyjątkowych przypadkach po odpowiednim zezwoleniu komisji lekarskiej używano go jeszcze w latach 90. Wtedy właśnie dr Gasser zaczął uczyć się stosowania halucynogenów.<

LSD doprowadzało do samobójstw

Dzięki zdobytej wówczas wiedzy mógł teraz rozpocząć pierwszą po 30 latach eksperymentalną terapię przy użyciu najsilniejszego z nich, LSD. Leczenie nim wymaga sporej wiedzy, bo LSD może powodować nieraz straszliwe wizje. W latach 60. zdarzały się przypadki, w których ludzie znajdujący się pod jego wpływem wyskakiwali przez okno albo okaleczali się. Sam Albert Hofmann, który nieświadomie wziął gigantyczną dawkę LSD, wspominał potem: „Demon opanował moją duszę. Wszyscy ludzie, których widziałem, mieli na sobie straszne maski”. Reakcji na LSD nigdy nie da się przewidzieć. Dlatego podczas sesji terapeutycznych u dr. Gassera leki uspokajające zawsze czekają w pogotowiu na wypadek, gdyby pacjent chciał targnąć się na życie.

Nie zostały jednak ani razu użyte, bo szwajcarski lekarz wie, w jaki sposób uchronić pacjentów przed nieprzyjemnymi wrażeniami po LSD. Dr Gasser twierdzi, że reakcja chorego na narkotyk zależy w dużej mierze od otoczenia. Jeśli czuje się spokojny i bezpieczny (gabinet psychiatry jest przytulny, z głośników sączy się muzyka), nie ma po LSD strasznych halucynacji. Terapii towarzyszą przyjemne, trudne do opisania przeżycia – pacjent zaczyna inaczej postrzegać własne ciało, szybuje w przestworzach, ma poczucie łączności ze światem albo istotą wyższą. Już samo to wrażenie jest tak niezwykłe, że wydaje się mieć korzystny wpływ na psychikę i spycha niepokój na plan dalszy. Wizje, zdaniem dr. Gassera, to tylko skutek uboczny działania LSD. Ważniejsze, że pod jego wpływem pacjenci szybciej nawiązują kontakt z terapeutą i stają się bardziej podatni na sugestie.

Tego samego zdania był czeski psychiatra Stanislav Grof, znany z tego, że prowadził tzw. turbopsychoanalizę, podając wcześniej pacjentom LSD. Twierdził on, że po kilku takich spotkaniach widać było efekty, jakie normalnie osiąga się po kilku latach terapii. – LSD działa na korę mózgową i zmniejsza zdolność do racjonalnej oceny. Pacjent staje się więc bardziej otwarty i łatwiej przyjmuje wszelkie przekazy psychoterapeutyczne – mówi prof. Jerzy Vetulani, psychofarmakolog i neurobiolog z Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie. Łatwiej poddaje się terapii, a jednocześnie sam LSD wydaje się zmniejszać lęk podobnie jak nowoczesne leki. Układ w mózgu, odpowiedzialny za jego regulację, jest czuły na serotoninę. Chemicznie LSD jest do niej podobny, dlatego przypuszczalnie może uwalniać pacjentów nawet od silnego niepokoju.

Halucynogeny są nieocenione w leczeniu

Halucynogeny mają w sobie wielki, nieodkryty jeszcze potencjał – twierdzi prof. Charles Grob, psychiatra z Ośrodka Medycznego Harbor-UCLA. Za tym, by ponownie zaczęto używać ich w leczeniu, od kilku lat opowiadają się naukowcy i lekarze zrzeszeni w Swiss Medical Society for Psycholytic Therapy (dr Gasser jest jego przewodniczącym) oraz amerykańskim Multidyscyplinary Association for Psychodelic Studies. Są zgodni co do jednego: środki halucynogenne to ostateczność i nie należy ich stosować u zdrowych tylko dla poprawy samopoczucia.

Na razie próbują rozstrzygnąć jedynie, na ile halucynogeny mogą przydać się w łagodzeniu lęku przed śmiercią u chorych na raka. Ale planują także doświadczenia sprawdzające, czy te narkotyczne środki mogą być pomocne w leczeniu depresji, natręctw, choroby dwubiegunowej, a także w tzw. zespole klasterowym Hortona. Ta choroba objawia się wyjątkowo silnymi, niekiedy opornymi na leczenie bólami głowy. Chorzy, którym nie pomagają środki przeciwbólowe, na własną rękę zaczęli sięgać po halucynogeny. Okazało się, że u 85 proc. z nich likwidowały ból, i to lepiej niż zalecane przez lekarzy specyfiki (te pomagały zaledwie co drugiemu pacjentowi). Środki halucynogenne zapobiegały też kolejnym napadom bólu, twierdzili chorzy. Amerykańscy lekarze chcą sprawdzić, czy rzeczywiście środek ten jest tak skuteczny, jak mówią stosujący go na własną odpowiedzialność pacjenci.

Czym LSD różni się od amfetaminy?

Halucynogeny to inna grupa narkotyków niż amfetamina czy heroina. Nie są toksyczne dla organizmu. Nie powodują też uzależnień, bo inaczej działają na mózg niż heroina czy amfetamina. Te najbardziej znane narkotyki powodują wyrzut dopaminy i szybkie pobudzenie układu nagrody, który jest centrum przyjemności w mózgu. Kiedy po pewnym czasie ilość tego hormonu spada, zaczynamy odczuwać narkotyczny głód. LSD i inne środki halucynogenne, takie jak psylocybina z grzybów np. łysiczki lancetowatej, czy meskalina z kaktusów pejotl, nie uwalniają dopaminy, tylko działają na komórki nerwowe czułe na serotoninę. Po ich zażyciu w pierwszej chwili pojawiają się nieprzyjemne wrażenia. Dopiero po pewnym czasie powstają przyjemne doznania generowane przez układ nagrody. Do jego pobudzenia dochodzi jednak pośrednio, a reakcja ta jest rozłożona w czasie. Dlatego nie ma ryzyka uzależnienia.

Tagi

Źródło

newsweek.pl

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Terapia ostatniej szansy, czyli komunia wśród plemion kanibali

$
0
0

Od lat 60. XX wieku pochodząca z Afryki ibogaina jest używana jako środek skutecznie zwalczający głód heroiny, kokainy, nikotyny czy alkoholu. Odkryta ponad 100 lat temu przez uczonego i podróżnika Jana Dybowskiego, ibogaina jest też jednym z najsilniejszych znanych afrodyzjaków i stymulantów. W jej historii jest miejsce na murzyński ruch Czarnych Panter, mafię, politykę i przemoc, a nawet religijnych wojowników walczących do dzisiaj z... ludożercami!

Odkrycie ibogainy zawdzięczamy botanikowi polskiego pochodzenia Janowi Dybowskiemu, jednemu z najsłynniejszych odkrywców Afryki z końca XIX wieku. Jego stryjeczny brat Benedykt Dybowski zasłynął jako badacz przyrody Syberii.

Jean Thadee Emmanuel Dybowski urodził się w 1856 we Francji i pracował dla jej rządu - Polska znajdowała się wówczas pod zaborami. Zawsze jednak podkreślał polskie pochodzenie i władał mową ojczystą. Jako znawca roślin tropikalnych i profesor najbardziej prestiżowej francuskiej szkoły rolniczej Dybowski przyczynił się do zagospodarowania pustynnych rejonów Sahary: budował sztuczne oazy, studnie, propagował prace nawadniające. Sporządzał raporty etnograficzne, geograficzne, ekonomiczne i polityczne na temat odwiedzanych krain. Dybowski zgromadził tysiące okazów fauny i flory w czasie swoich wypraw do Afryki. W czasie jednej z nich zapuścił się szczególnie głęboko w dziewicze rejony Konga, zamieszkiwane przez tajemnicze plemiona ludożerców. Był to obszar oznaczony na mapie białą plamą, zupełnie niezbadany. Dybowski dotarł do tych samych mrocznych miejsc co inny ówczesny badacz tych ziem, Joseph Conrad (Józef Korzeniowski). Książka Conrada Jądro ciemności, opisująca bestialski wyzysk tubylców przez białych kolonizatorów oraz najniższe ludzkie instynkty, doczekała się ekranizacji oraz zainspirowała twórców znanego filmu o wojnie pt. Czas Apokalipsy (1979, reż F. F. Coppola). Dybowski wyruszył na pomoc ludziom z zaginionej wyprawy Paula Crampela. Jego łodzie ostrzeliwali ludożercy, okazało się jednak, że Crampela zabił kto inny - arabscy handlarze niewolnikami. Niewolnictwo jako pierwsza zniosła prawnie Francja w 1794 r., ale jeszcze przez dziesiątki lat budowało ono fortuny wielu narodów - faktycznie proceder jest żywy w wielu miejscach na świecie do dzisiaj. Przeciwnikom haniebnego handlu ludźmi groziła okrutna śmierć z rąk bandytów. Władze w Paryżu odmówiły dalszej ochrony wyprawy i były przeciwne jej kontynuowaniu, mimo to Dybowski wytropił obozy morderców i pomścił Francuzów. Zabójcy Crampela i jego ludzi zostali ukarani, ich bazy wypadowe zniszczone.

Dybowski drukował relacje z podróży także w prasie polonijnej i polskiej, m. in. w Wędrowcu. Oto jak opisał spotkanie z ludożercami:

Wsparte dużymi kamieniami stoją nad ogniem olbrzymie kotły, w których coś się gwałtownie gotuje... Przymusowe przystanki i długi pobyt najczęściej w okolicach nieurodzajnych zupełnie, wszystko to wyczerpało nasze zapasy do szczętu. Produktów europejskich dla urozmaicenia tutejszego pokarmu nie mieliśmy już ani trochę. Spieszymy więc do kotłów, aby się przekonać, co nam zostawiono. Ohyda! To szczątki ludzkich ciał: udo, ręka, nogi, głowa z białymi szklistymi oczyma otwartymi szeroko i piana spadająca kłębami po brodzie. Nie, z tej kuchni jeść nie sposób. A jednak mięso widać przyrządzone z całą starannością – łupiny różnych jarzyn, kartofli i skórki małej dyni, świadczą o trudach kuchmistrza. Br! Okropność! Pod pierwszym wrażeniem, chcieliśmy ukarać ludożerców. Do czego by to nas jednak doprowadziło? Przypadkiem ujrzeliśmy scenę powtarzającą się co dzień na wybrzeżu, we wszystkich wioskach plemienia Bonżo. Mamy więc się zemścić, dlatego tylko, żeśmy widzieli fakt i że on wstrętem nas przejął? W logicznym porządku trzeba by kolejno zniszczyć wszystkie wioski spotkane na drodze; obowiązek przechodzący miarę naszych sił, a którego spełnienie wstrętnego zwyczaju barbarzyńców nie oduczy.

Dybowski poznał i opisał szokujące zwyczaje kanibali: swoje ofiary starannie wybierali i przygotowywali, tucząc i rozpieszczając. Wybrani byli szczęśliwi z powodu dostatku pożywienia i nawet nie próbowali uciekać, aby nie wpaść w gorsze tarapaty. Niewolnicy byli traktowani i zjadani jak bydło. Kobiety były zbyt cenne – jadało się wyłącznie mężczyzn. Mięso ludzkie było smakołykiem używanym od święta, na wielkich ucztach - nie stanowiło codziennego menu. Dybowski słusznie zauważył, że ten okrutny zwyczaj można wykorzenić poprzez rozwinięcie hodowli zwierząt.

Dybowski potrafił nie tylko zrozumieć swoich wrogów, ale nawet po chrześcijańsku ich kochać. Kierował się głębokimi moralnymi zasadami i współczuciem. Kanibalizm zdarzał się wielokrotnie w historii różnych (także europejskich) narodów, nawet w XX wieku. Ta koszmarna praktyka zazwyczaj ma miejsce w trakcie klęski wojny czy głodu – stanowi to jednak temat tabu. Bez wątpienia ludożerstwo trudno usprawiedliwić i powinno być ono zwalczane – Dybowski wybrał jednak inne działania niż przemoc. Obojętnie jak obrzydliwe i przerażające zdawały się mu czasami ludzkie czyny, zawsze starał się raczej zrozumieć i pomóc. Kule i strzelby stanowiły ostateczny argument. Ten rolnik, uczony i wojownik działał też czasem jak misjonarz nauki i moralności zarazem. Biorąc pod uwagę ducha epoki stawiane czasem przeciw Dybowskiemu czy Conradowi-Korzeniowskiemu zarzuty o rasizm i niskie pobudki są zupełnie chybione. Mimo że pracowali dla kolonialnych imperiów, byli oni wyjątkowo wrażliwi na cierpienia innych ludzi - ich ojczyzna też znajdowała się wówczas pod obcym zaborem. Jako naukowiec i artysta reprezentowali zupełnie inny światopogląd niż militarne umysły tamtych czasów.

Zbiory Dybowskiego, liczące ok. 7 tys. okazów, wzbogaciły paryskie Muzeum Człowieka i ogród botaniczny, jego wyprawy cieszyły się dużym rozgłosem i uznaniem. Otrzymał złoty medal Francuskiego Towarzystwa Geograficznego. W 1901 r. kolejny raz doceniono zasługi Dybowskiego, mianując go Naczelnym Inspektorem Kolonii. Ówczesne gazety pisały, że Francja zawdzięcza mu wszystko, co posiada w Afryce w zakresie rolnictwa. Dybowski uchodził za największego eksperta spraw kolonialnych i tropikalnych upraw, likwidatora ostatnich białych plam na mapie Afryki. W tym samym roku Dybowski i drugi badacz E. Landrin jako pierwsi wyizolowali ibogainę, główny czynny alkaloid krzewu Tabernanthe iboga. Roślina występuje w tropikalnych lasach Afryki zachodniej i środkowej, na terytorium dzisiejszego Konga, Sudanu, Gabonu i Ghany.

Po testach klinicznych w Europie rekomendowano ją jako środek stymulujący. We Francji w latach 1939 -1970 sprzedawano lek o nazwie Lambarene, przeciw ‘zmęczeniu, depresji i przy wychodzeniu z choroby zakaźnej'. Później dołączył do niego inny, Iperton, chętnie używany przez sportowców. W latach 70. w Belgii produkowano lek zawierający ibogainę, który zyskał sobie popularność wśród europejskich narkomanów jako skuteczne antidotum na pociąg do używek. Ibogaina, jako doping w sporcie, była używana jeszcze
w latach 80. XX wieku.

Święta wojna z ludożercami

Iboga oznacza w miejscowych językach Lekarstwo. Afrykański krzew osiąga wysokość 180 cm. Inne jego nazwy to Drzewo Życia, Liść Boga i gorzka trawa.
Legendy przypisują odkrycie rośliny Pigmejom. Możliwe, że była to jedna z pierwszych używek znanych ludzkości. Człowiek mógł podpatrzeć zachowanie zwierząt, które po zjedzeniu rośliny stają się niezwykle energiczne. Według lokalnej mitologii, Pigmeje znali święty krzew iboga setki lat przed sąsiadami. Dopiero wojny międzyplemienne oraz agresja spychająca ich coraz bardziej w głąb dżungli sprawiły, że zdradzili swój sekret i zapoznali inne ludy z jej działaniem. Pigmeje wiedzieli, że skłóceni sąsiedzi odnajdą wówczas pokój i swoje miejsce na ziemi. Plan powiódł się - do dziś niektóre tereny Gabonu należą do najspokojniejszych w toczonej wojnami Afryce. Oparta na sakramentalnym spożywaniu iboga jako komunii wiara Bwiti jest jedną z trzech oficjalnych religii Gabonu, praktykuje ją prawie połowa mieszkańców tego państwa. Bwiti oznacza Wyzwolenie, zwana też jest Religią Lasu – dżungla pokrywa dużą część Gabonu.

We współczesnej formie afrykańskich wierzeń Bwiti stare zwyczaje religijne mieszają się z ideami chrześcijańskimi. Można było przekonać się o tym oglądając w grudniu 2000 r. w Telewizji National Geographic  reportaż Bwiti: walka z czarownikami (Bwiti: the Struggle Against the Cannibal Witch Doctors). Murzyni spożywający iboga wierzą, że przez roślinę tę przemawia do nich Chrystus, który niestety nie dotarł ze swoją Dobrą Nowiną tak daleko na południe Afryki osobiście i dlatego zesłał im ten święty krzew. Wiara ta sprawia, że od dawna zbrojnie przeciwstawiają się sąsiadującym ciemnym kultom kanibali, często wspieranymi zresztą przez lokalne dyktatury. Do dzisiaj przychodzi im walczyć z ludożercami i czarownikami wierzącymi w magię jedzenia wrogów!

Nick Middleton, profesor geografii z Oksfordu współpracujący z National Geographic, odwiedził już z kamerą ponad 70 krajów. Przyznał, że jadąc do Kongo był nieco przestraszony, gdyż spodziewał się znaleźć tam conradowskie „czyste zło”. Tymczasem Pigmeje, których poznał w tamtejszych lasach, okazali się najmilszymi i najbardziej gościnnymi ludźmi, jakich spotkał.

Afrykanie stosują małe dawki ibogainy do walki z głodem, pragnieniem oraz zmęczeniem. W trakcie inicjacji religijnej używane są dawki 50-100 razy większe niż normalnie; jest to niebezpieczne dla życia doświadczenie, które członek kościoła przechodzi tylko raz w życiu. Istotną częścią ceremonii jest post, pokuta, żal za grzechy (zwłaszcza te przeciwko społeczności) i spowiedź. Niespełnienie tych warunków może mieć fatalne skutki dla człowieka decydującego się wziąć udział w świętym rytuale przejścia. Inicjowanego uważa się za przebywającego z przodkami i traktuje się jak umierającego lub zmarłego. Rytuał trwa nawet kilkadziesiąt godzin. W tym czasie prawie nie jesteśmy w stanie poruszyć się i zwykle naturalnie przyjmujemy pozycję nieboszczyka, aby wkroczyć w świat wspomnień, halucynacji oraz wizji. Tracimy oparcie w zmysłach, otwieramy się na świat duchowy. Afrykanie wierzą, że przebywamy wśród przodków – badacze podejrzewają, że niekiedy możliwy staje się dostęp do tzw. pamięci genetycznej czy komórkowej. Częste są wspomnienia z dzieciństwa, zdajemy sobie sprawę ze swoich win, konsekwencji swoich czynów, skomplikowanych relacji w świecie, uczymy się pokory. Niektórzy spotykają przewodnika, anioły, istoty duchowe. Godzinami przebywamy na granicy życia i śmierci, słyszymy słabnące bicie serca i zanikające impulsy elektryczne w mózgu. Czujemy przejmującą obecność innego świata, o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Doświadczenie jest tak silne, że prawie nikt nie chce go powtarzać – do szczęścia potrzebny jest nam już tylko bezpieczny powrót do świata żywych. Afrykanie wierzą, że w ten sposób Bóg mówi nam, że należymy do Niego. W trakcie rytuału wszyscy starają się sobie pomagać i są przepełnieni miłością. Na koniec nowy członek kościoła jest obmywany wodą i namaszczany olejkiem, tańczy i śpiewa z innymi, opowiada o swoich wizjach i przeżyciach oraz może zjeść swój pierwszy posiłek we wspólnocie. Tak wygląda licząca tysiące lat Religia Lasu mieszkańców głębokiej dżungli, jej dzisiejsza miejska odmiana uwzględnia nie tylko potrzeby społeczności, ale także wymogi współczesności.

Każda wielka religia i idea wypływa ze świadomości faktu, że wszyscy jesteśmy wielką ludzką rodziną. Papież Jan Paweł II jako przywódca Kościoła Katolickiego nie ustawał w wysiłkach, aby doprowadzić do dialogu i zbliżenia między wiarami. Przypominał, że w myśl II Soboru Watykańskiego (1962-65) nikt nie ma monopolu na dobro i prawdę, zaś spośród światowych wiar to właśnie stare religie animistyczne mają najmniej problemów z adoptowaniem nauk Chrystusa. Charakterystyczna dla tych ludzi jest wiara w wieczny moralny konflikt dobra ze złem oraz szacunek dla przodków. Przypomina ona w swojej istocie katolicką ideę obcowania świętych, podkreśla ważność komunii oraz Ciała Bożego, w którego skład wchodzą wszyscy żywi i umarli. Przywódca Kościoła Katolickiego zwrócił uwagę, że zamiast dziwić się faktem, że Opatrzność pozwala na istnienie tak wielkiej liczby religii, powinniśmy raczej podziwiać mnogość wspólnych elementów w nich obecnych. Nazywają się one według Tradycji semina Verbi, czyli nasionami Słowa i występują we wszystkich prawdziwych religiach. Słynny II Sobór Watykański zdefiniował stosunek Kościoła Katolickiego do religii niechrześcijańskich w dokumencie rozpoczynającym się łacińskimi słowami „Nostra aetate” („W naszych czasach”). Jest to pismo wierne Tradycji i myśli Ojców Kościoła. Chrześcijaństwo od początku postrzegało duchową historię człowieka jako zawierającą w pewien sposób wszystkie religie. Świadczy to o wspólnym dziedzictwie i przeznaczeniu rodzaju ludzkiego. Dokument mówi o zgodności oraz zjednoczeniu i nawiązuje do obecnego światowego trendu nawołującego do zbliżenia ludzkości za pomocą środków dostępnych naszej cywilizacji.

W afrykańskiej tradycji leczniczej ibogainę stosuję się również do leczenia schizofrenii. Na Zachodzie okazała się pomocna w leczeniu narkomanii.

Heroina : bohaterka kolonialnego dramatu

Współczesna historia ibogainy to w gruncie rzeczy historia walki z heroiną, która także potrafi bezlitośnie pożerać ludzi od niej uzależnionych.
Ważną rolę w historii opium, surowca do produkcji heroiny, odegrali Brytyjczycy. Plantacje narkotyku znajdowały się w Indiach, kolonii angielskiej. Hindusi zapamiętali czasy panowania Brytyjczyków jako pełne przemocy i chciwości. Nieprzypadkowo jednym ze słów z języka hindustani, które weszły do angielszczyzny, jest loot (łup, haracz). Opium budowało fortuny wielu kapitalistów w XVIII i XIX wieku, szmugiel narkotyku był ulubionym zajęciem niektórych angielskich arystokratów. Kompania Wschodnioindyjska cieszyła się monopolem na dostawy opium do Chin. Gdy Chińczycy ustanowili prawa przeciw handlarzom narkotyku, Anglia stanęła w obronie brudnego interesu korporacji, rozpoczynając konflikt znany w historii jako Pierwsza Wojna Opiumowa (1839). W 1842 r. Chińczycy zostali pokonani i utracili Hong Kong. Buntowali się jednak dalej, wyrzucając opium do morza. Stoczono Drugą i Trzecią Wojnę Opiumową, dzięki którym import narkotyku do Chin zalegalizowano ostatecznie w 1860 r. Francja także wprowadziła monopol państwowy na handel opium w swoich koloniach, np. Wietnamie. Zyski te stanowiły dużą część budżetów państw kolonialnych. Prekursorem haniebnej polityki był Warren Hastings, gubernator Bengalu na przełomie XVIII i XIX wieku. Stwierdził on, że opium jest szkodliwe i powinno być zakazane w obrębie własnego kraju, ale można je eksportować dla zysku. Od początku budziło to sprzeciw rozsądnych ludzi. W angielskim parlamencie w 1840 r. padły słowa potępiające niesprawiedliwą wojnę, którą wywołano, aby chronić kontrabandę. Polityk William Gladstone przestrzegał przed sądem bożym nad Anglią i karą za niegodziwość kraju wobec Chin. Duchowni ewangeliccy widzieli w handlu opium, obok handlu ludźmi, największe zło imperium brytyjskiego. Także Francja oraz inne kraje korzystały z wojen opiumowych i brały w nich czynny udział. Niektórzy widzą w tej historii brudny, imperialistyczny gen dzisiejszych korporacji. Japończycy w XX wieku wykorzystywali opium w celach rasistowskich – przeciwko Chińczykom, Europejczykom, Hindusom i innym „niższym rasom”. Podbite tereny Chin zmieniali w fabryki i meliny narkotyku.

Na początku XX wieku gangsterzy z Korsyki kupowali opium z Turcji i Birmy, transportowali przez Wietnam, wówczas francuską kolonię i wytwarzali z niego heroinę w Marsylii. Stamtąd trafiała ona do nowojorskiej mafii. Jej szefowie „Lucky” Luciano i Meyer Lansky pomogli wojsku USA w czasie II wojny światowej wyzwolić Sycylię. Alianci mogli dzięki koneksjom Luciano zorganizować bezpieczny desant na Włochy – w walce z hitlerowcami wsparła ich tamtejsza mafia. Luciano dzięki temu układowi został wypuszczony z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok 30 lat więzienia. Rozpoczął się nowy rozdział w historii współpracy służb specjalnych z handlarzami narkotyków. Film dokumentalny Heroina w Marsylii (2003, reż. D. Korn-Brzoza) pokazywany w kanale telewizyjnym Planete opisuje kulisy powstania tzw. French Connection (Francuskiego Łącznika). Francuskie służby specjalne jeszcze po II wojnie światowej handlowały opium, aby pokrywać koszta wojenne w buntujących się koloniach. Robiono to często w tajemnicy przed władzami w Paryżu. Niektórzy szefowie heroinowego interesu w Marsylii współpracowali w czasie wojny z gestapo, inni – z francuskim ruchem oporu. Gdy w 1947 r. wybuchł potężny strajk dokerów w Marsylii, amerykańska agencja wywiadowcza CIA uznało to za groźbę ze strony komunizmu i pieniędzmi oraz bronią wsparła tamtejsze gangi. Mafia skutecznie rozbiła strajk, opór robotników złamano kijem i rewolwerem. Gdy kilka lat później strajki wybuchły znowu, objęły wszystkie porty Francji – protestowano przeciw wojnie w Wietnamie. Z więzień wypuszczono kryminalistów, aby pomogli w ich stłumieniu. Thomas Braden, były dyrektor sekcji międzynarodowej w CIA przyznał, że opłacanie bojówek łamistrajków pozwalało na rozładunek amerykańskich towarów. Mafia spacyfikowała i ten strajk, zaskarbiając sobie wdzięczność polityków na długie lata. Przemyt heroiny mógł rozkwitnąć na dobre, Marsylia stała się laboratorium chemicznym produkującym najczystszy narkotyk na potrzeby amerykańskiego rynku. Mafiosi z Marsylii cieszyli się poparciem burmistrza, byli zresztą wcześniej jego ochroniarzami i rozlepiali jego plakaty wyborcze. Marcel Francisi, zwany przez prasę Panem Heroiną, miał powiązania z guellistowską organizacją parapolicyjną, która werbowała członków w tajnych służbach i w środowisku przestępczym. Ten hazardzista i posiadacz kilku kasyn gry obracał się wśród elit politycznych i artystycznych Paryża. Wywiad, politycy i gangsterzy połączyli siły w intratnym handlu. Mafiosi stali się przedsiębiorcami, dyrektorami, politykami. Dzisiaj globalizacja także i tego przemysłu, przy czynnym udziale służb specjalnych, rządów, ponadnarodowych korporacji, banków, dzięki nowym rozwiązaniom takim jak raje podatkowe sprawia, że następcy French Connection nie muszą obawiać się przyszłości.

Zyski z handlu narkotykami czerpie na świecie zarówno polityczna prawica, jaki i lewica. Próbowano niszczyć przy ich pomocy całe narody i rasy lub klasy społeczne. Przemyt narkotyków bywał w historii ulubioną zabawą rządzących, służb specjalnych i tzw. wyższych sfer. Kurierzy często kryją się za paszportami dyplomatycznymi (np. były doradca ministra spraw zagranicznych oraz dyplomata i hrabia Piotr D. został skazany w 2007 r. we Wrocławiu za przemyt 75 kg heroiny wartej 10 mln złotych). Różni światowi przywódcy byli oskarżani
w sądzie o ich przemyt (np. premier Włoch S. Berlusconi). W ten sposób zarabia się pieniądze na prowadzenie wojen, broń i inne palące potrzeby świata polityki. Wyjściem z tej matni jest tylko edukacja i leczenie, a nie więcej propagandy, więzień i przemocy.

W 1962 r. Howard Lotsof z Bronksu w Nowym Jorku, 19–letni narkoman uzależniony od heroiny, przyjął środek o nazwie ibogaina i niespodziewanie spędził noc na oglądaniu całego swojego życia oraz uzyskiwaniu odpowiedzi na trapiące go pytania. Jeszcze bardziej niesamowity był efekt zaobserwowany nazajutrz – zniknął bez śladu fizyczny głód heroiny i chęć dalszego jej zażywania. Nie tylko ciało zostało oczyszczone - doświadczył także duchowego przebudzenia i poczuł, że otrzymał szansę na nowe życie. Spostrzeżenia te potwierdzili przyjaciele Lotsofa po spróbowaniu specyfiku. Ibogaina wkrótce znikła z ulicy. Handlarze narkotyków szybko zorientowali się, że na nowym produkcie nie zarabiają lecz tracą. Stali klienci nie przychodzili z niewiadomych przyczyn po codzienną porcję heroiny czy kokainy – po jednorazowym zażyciu środka utrzymywali abstynencję przez długie miesiące czy lata. Lotsof, przypadkowy odkrywca tych właściwości ibogainy, wraz z przyjaciółmi i entuzjastami zaczął działać na rzecz udostępnienia nowej kuracji odwykowej innym potrzebującym. Zebrał i zainwestował milion dolarów w firmę mającą wypromować i wprowadzić na rynek ibogainę. Suma ta okazała się oczywiście stanowczo za mała na skuteczne działania. Doprowadziło to do powstania organizacji samopomocy narkomanów. Lotsof jako pierwszy zauważył fakt, który później mieli potwierdzić naukowcy: ibogaina blokuje uczucie głodu narkotykowego i często całkowicie eliminuje symptomy odstawienia. Pozwala wyjść z ciągu bez towarzyszących niewyobrażalnych cierpień - dla wielu jest to wystarczającą motywacją do podjęcia kuracji, na którą inaczej by się nie odważyli. Mimo braku akademickiego wykształcenia i gniewu amerykańskiego establishmentu, który ściągnął na siebie promując lek z afrykańskiego lasu twierdząc, że jest on skuteczniejszy niż uznane środki rodem z nowoczesnych laboratoriów (np. metadon), Lotsof nie poddawał się. Wykonał tysiące telefonów, odbył setki spotkań z naukowcami i urzędnikami. Ten pionier ruchu samopomocy ludzi uzależnionych jest dzisiaj bohaterem programów telewizyjnych i niekwestionowanym autorytetem, jeśli chodzi o wiedzę nt. ibogainy.

Lekarze i polityczni aktywiści w różny sposób, często omijając prawo, starali się ulżyć losowi uzależnionych, zwłaszcza heroinistów zarażonych wirusem HIV. W USA szykany i aresztowania spotykały wtedy nawet działaczy programów redukcji szkód, np. wymiany igieł i strzykawek, wymierzonych w rozprzestrzenianie się AIDS. W latach 1988-1991 Kongres USA uchwalił aż 5 przepisów zakazujących finansowania programów czystych igieł. Jon S. Parker, który rozpoczął akcję, był aresztowany 27 razy. Dzisiaj takie projekty nie budzą już większych kontrowersji i rządy w nich często uczestniczą. Na obronę rządu USA można powiedzieć, że w tamtych latach w wielu krajach na świecie narkomanów używających dożylnie narkotyków po prostu wieszano. Dopiero śmiertelna choroba AIDS i rozprzestrzenianie się wirusa HIV zwróciły uwagę opinii publicznej na problemy narkomanów i rozpoczęły ich powolną rehabilitację jako osób chorych – wcześniej politycy, a nawet wielu lekarzy widziało w nich wyłącznie wroga i demony zła.

Ibogaina była szczególnie atrakcyjna dla uzależnionych Afroamerykanów. Nowojorski oddział Czarnych Panter od początku swojego istnienia pomagał w trudnej pracy zwrócenia uwagi opinii publicznej na koszmarną sytuację narkomanów. W latach 50., 60. i 70. XX wieku wciąż była żywa w USA idea niewolnictwa i segregacji rasowej. Na południu kraju dochodziło do tysięcy mordów na Murzynach, podpaleń, samosądów i zbiorowych linczów. Wybuchały bunty w gettach, powstał ruch Black Power (Czarna Siła) głoszący hasła zemsty za krzywdy i walki z bronią w ręku. Wyrosły z niego słynne Czarne Pantery oraz wojownicza Armia Wyzwolenia Czarnych (Black Liberation Army), stosująca zbrojną samoobronę, napadająca na banki i strzelająca do policji. Była to epoka rasistowskiego szefa FBI Johna Edgara Hoovera, pogromu murzyńskich działaczy, morderstw przywódców Martina Luthera Kinga i Malcolma X. W 1968 r. zamieszki na tle rasowym wybuchły w ponad 100 miastach USA. Od tamtej pory populacja więźniów w USA wzrosła z 200 tys. osób do ponad 2 milionów – jako rezultat zwiększenia kontroli nad czarnymi gettami. Dzisiaj prawie połowa czarnych mężczyzn w Nowym Jorku jest bez pracy, 1 na 3 kończy w więzieniu. Ponad połowa więziennej populacji USA to Afroamerykanie, w większości skazani za narkotyki. W 1997 r. AIDS było główną przyczyną śmierci wśród Afroamerykanów w wieku od 25 do 44 lat, ponad połowa przypadków choroby wiązała się z dożylnym używaniem narkotyków. Getta wciąż znajdują się w ogniu walki i stanie wojny, szczególnie dzielnica South Central w Los Angeles i zniszczony huraganem Nowy Orlean.

W Europie było niewiele lepiej: jeszcze w latach 80. premier Wlk Brytanii Margaret Thatcher notorycznie nazywała Nelsona Mandelę i Afrykański Kongres Narodowy „terrorystami”. Prawdziwi terroryści z Frakcji Czerwonej Armii (RAF) czy włoskich Czerwonych Brygad starali się stworzyć w Europie partyzantkę miejską na wzór latynoamerykański. Dekolonizacja Afryki była postrzegana jako zagrożenie ze strony międzynarodowego komunizmu. Ostatnią rzeczą potrzebną amerykańskiemu rządowi był afrykański lek - sakrament zdolny pomóc „kolorowym” wydobyć się z heroinizmu, kokainizmu czy alkoholizmu i zjednoczyć się. Zakazano nie tylko posiadania ibogainy, ale także naukowych badań nad nią. Znalazła się „na czarnej liście” w najgorszej grupie środków – bez możliwych zastosowań w medycynie oraz o dużym potencjale uzależnieniowym – pomimo faktu, że nie tylko sama nie uzależnia, ale wręcz pomaga likwidować uzależnienia! Amerykańska agencja CIA testowała ibogainę na Afroamerykanach uzależnionych od morfiny już w latach 50. XX wieku, postanowiła jednak zachować wiedzę o jej właściwościach dla siebie – akta utajniono. Sekret udało się utrzymać przez kilkadziesiąt lat, do czasu nadejścia epoki Internetu.

Mniejszości etniczne, szczególnie Murzyni, były regularnie trute narkotykami przez mafię, a nawet policję. Jak ustaliła słynna Komisja Knappa (1972-74), wielu nowojorskich policjantów pracowało ręka w rękę z pięcioma mafijnymi rodzinami reprezentowanymi w mieście, systematycznie wymieniając skonfiskowaną heroinę na mąkę i puszczając ją w obieg na ulicach Harlemu oraz innych skupisk murzyńskiej ludności. W rezultacie śledztwa większość członków policyjnej brygady antynarkotykowej odeszło ze służby w hańbie lub popełniło samobójstwo. Korupcja sięgała Ratusza i obejmowała prominentnych urzędników. Niektóre z tych wydarzeń stały się podstawą scenariusza filmu Amerykański Gangster (2007, reż. R. Scott).

Działacze Czarnych Panter, zwani na ulicy żołnierzami, budzili Świadomość Czarnych (Black Consciousness) przez walkę zbrojną z lokalnymi dilerami heroiny. Rajdy na meliny handlarzy narkotyków; odbieranie towaru i wyrzucanie heroiny do rzeki; zamachy bombowe i akcje zbrojne organizowane w odwecie przez dilerów; fałszywe i fabrykowane przed sądem oskarżenia; podrzucanie dowodów rzeczowych, np. broni maszynowej
i narkotyków przez policję; wyroki dla niewinnych działaczy za cudze przestępstwa, często później uchylane przez sądy wyższej instancji; odszkodowania wypłacane rodzinom „przypadkowo” zabitych działaczy – to była codzienność Czarnych Panter. Pomagały im w walce inne organizacje tamtych lat, m.in. Białe Pantery, Yippies czy Armia Chrystusowa. Szczególnie wielu ludzi, również białych studentów, zaangażowało się w organizowanie ulicznych demonstracji i polityczną walkę po tym, jak w pewne niedzielne popołudnie amerykańscy faszyści z Ku Klux Klanu w Birmingham w stanie Alabama wysadzili w powietrze kościół z czterema murzyńskimi dziewczynkami w środku. Niektórzy aktywiści zapłacili za to życiem, doprowadzili jednak do skazania winnych. Ku Klux Klan programowo „zwalcza Murzynów, katolików, Żydów oraz imigrantów”. Skupiający miliony członków Klan został zakazany w 1958 r., ale w podziemiu działa do dzisiaj. Kościoły katolickie na południu USA dalej są podpalane, od lat 90. XX wieku spłonęło ich ponad 20.

Tematyką ibogainy był żywo zainteresowany Nelson Mandela w czasie swojej wizyty w USA w 1990 roku. Dopiero ostatnio działania naukowców i odpowiedzialnych polityków skłoniły amerykański rząd do zmiany zdania na temat legalności badań nad ibogainą.

Nauka o religii: jak działa afrykański święty lek

Pierwsze informacje o ibogainie opublikowano w 1864 r. Europejskie raporty nazywały iboga afrodyzjakiem i stymulantem. Miała ona zwiększać siłę i wytrzymałość wojowników, np. w trakcie polowań na lwy. Raporty badaczy informują, że w małych ilościach ibogaina ma silne działanie afrodyzjakalne: aktywność seksualna może trwać nieprzerwanie od 6 do 17 godzin (niepotwierdzone doniesienia mówią nawet o 48 godzinach). Właściwości te wykazuje jednak tylko w sprzyjających warunkach. W ceremoniach afrykańskich uczestniczą dzieci właśnie dlatego, że sytuacja nie zawiera podtekstów erotycznych. Murzyni często stosują iboga razem z innym uznanym przez zachodnią  naukę afrykańskim lekiem na impotencję – sławną johimbiną, pozyskiwaną z kory drzewa johimby lekarskiej (Pausinystalia yohimba) oraz wielu innych roślin. Johimbina jeszcze niedawno była sekretem pilnie strzeżonym przez afrykańskich szamanów. Jest podawana m. in. nowożeńcom, obrzędy z jej wykorzystaniem trwają wiele dni lub tygodni. W tym czasie mężczyźni nie okazują zmęczenia częstą aktywnością seksualną. Zachodnie badania potwierdziły, że johimbina zwiększa dwukrotnie liczbę stosunków w ciągu tygodnia.

Prace nad ibogainą pozwalają naukowcom przypuszczać, że te same mechanizmy rządzą wszystkimi znanymi uzależnieniami - dlatego są one takie ważne. Ibogaina może jakby „skasować” zmiany w mózgu poczynione przez uzależnienia, znormalizować tolerancję na narkotyk i usunąć objawy jego głodu. Wśród naukowców zajmujących się ibogainą nie brakuje także i polskich nazwisk. Mamy świetnych uczonych i ośrodki naukowe zainteresowane prowadzeniem badań nad uzależnieniami, brak jedynie funduszy na wspieranie ich wysiłków. Warto polecić dostępną w Internecie pracę dr. Piotra Popika z Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie: Hamowanie uzależnień przez antagonistów receptora NMDA – historia odkrycia i mechanizm działania ibogainy. Aby zatrzymać lawinę listów do polskiego uczonego od zdesperowanych narkomanów i ich bliskich należy jednak dodać, że dr Popik nie prowadzi już badań nad ibogainą i nigdy nie podawał jej ludziom, jedynie zwierzętom.

Zespół specjalistów z Kolegium Medycznego Albany w Nowym Jorku stworzył syntetyczny związek podobny do ibogainy, znany jako 18-MC. Dyrektor tamtejszego Centrum Neurofarmakologii i Neurologii dr Stanley Glick uzyskał zgodę na badania kliniczne nad nowym związkiem. Wielu naukowców właśnie w badaniach nad pochodnymi ibogainy widzi największą szansę na sukces i dopuszczenie leku na rynek. Badania na zwierzętach wykazują, że nowy środek ma te same właściwości przerywające ciąg i głód narkotykowy przy mniejszej toksyczności i braku nieprzyjemnych efektów kojarzonych z ibogainą. Szczególnie dobrze zdaje sobie radzić z uzależnieniem od amfetaminy i nikotyny (podobnie jak ibogaina wiąże się on z receptorami nikotynowymi i blokuje wyzwalanie dopaminy przez nikotynę). Amerykańscy naukowcy pracujący nad ibogainą porównują jej działanie do Prozacu (lek antydepresyjny),ale silniejszego i dłużej działającego. Możemy tylko domyślać się, jakie lekarstwa już by istniały, gdyby badań nad ibogainą i podobnymi naturalnymi (=nierentownymi) lekami nie wstrzymywano i nie utrudniano od dziesięcioleci.

Ostatnio w badaniach nad ibogainą prym wiedzie Uniwersytet w Miami na Florydzie. Neurolog Deborah Mash początkowo zamierzała jedynie obalić mit, jakim według niej była sława ibogainy na ulicy. Zmieniła jednak zdanie patrząc na uzyskane, zadziwiające wyniki – plotka z narkotykowego podziemia okazała się prawdą, obietnicą na przełom w badaniach nad uzależnieniami. Doktor Mash zaangażowała się w pracę nad afrykańskim lekiem. Zebrała ekipę fachowców, z wielkim trudem uzyskała pozwolenie amerykańskiego Urzędu ds. Leków i Żywności na testy kliniczne, nie udało się jednak zainteresować sponsorów i zebrać funduszy. Zespół był zmuszony przenieść się ze swoimi badaniami poza granice USA. Klinika prowadzona przez dr Mash na Wyspach Karaibskich jest prawdopodobnie najbardziej profesjonalną placówką medyczną z ok. 40 miejsc na świecie oferujących dzisiaj kurację przy pomocy ibogainy. Uczona łączy badania naukowe z niesieniem pomocy uzależnionym i dostosowuje cenę do możliwości pacjenta.

Mnóstwo badań na zwierzętach potwierdziło działanie ibogainy przeciw rozmaitym uzależnieniom oraz niewielką toksyczność skutecznych dawek. Badania na szczurach i małpach nie wykazały żadnych patalogicznych zmian w mózgu, wątrobie, nerkach ani neurotoksyczności przy chronicznym stosowaniu dużych dawek przez wiele dni. Stwierdzono za to 80% spadek ilości zażywanej przez szczury kokainy i morfiny. Wciąż rzadkie są jednak testy kliniczne. Trwają one dopiero od niedawna w USA, Kanadzie oraz Izraelu. Dotychczas uzyskane dane sugerują zmniejszenie objawów głodu opiatów w ciągu 1-2 godzin i całkowite jego zniknięcie w ciągu 24 godzin. Istnieją niezliczone raporty o totalnej abstynencji albo znacznym zmniejszeniu dziennej porcji narkotyku utrzymujących się przez miesiące albo lata po kuracji. Nie są one jednak potwierdzone przez naukę.

Ibogainy zaczyna używać coraz większa liczba lekarzy i naukowców. Artykuły na temat nowej metody pojawiły się w prestiżowych magazynach naukowych Lancet, Science i Journal of Neuroscience. W 2007 r. w warszawskim hotelu Victoria odbyło się kolejne Forum poświecone tej obiecującej terapii. Najnowsze dane przedstawiali naukowcy, działacze i dziennikarze z USA, Izraela, Francji i Meksyku. Najbardziej godni podziwu są Amerykanie z Nowego Jorku, którzy niosą pomoc narkomanom i pracują z ibogainą najdłużej, mimo że ryzykują wyroki kilkudziesięciu lat więzienia. W tym samym czasie w Warszawie odbyła się 18. Międzynarodowa Konferencja nt. Redukcji Szkód pod honorowym patronatem Ministra Zdrowia Zbigniewa Religi. Wsparcie zapewniły m.in.  Ministerstwo Sprawiedliwości, Urząd Miasta Warszawy, MONAR a także, jak w poprzednich latach, międzynarodowe organizacje WHO, UNAIDS, UNICEF, IHRD. Do Warszawy przybyło na kilka dni ponad 1200 lekarzy i specjalistów z 80 krajów świata. Dyskutowano o problemach związanych z nielegalnymi narkotykami, tytoniem, alkoholem, HIV oraz AIDS, więziennictwem, prostytucją; związkach narkomanii z prohibicją, ksenofobią, rasizmem; nawoływano do reformy prawa dot. narkotyków oraz znalezienia sprawiedliwych i humanitarnych rozwiązań.

Jako naturalnie występujący alkaloid roślinny ibogaina nie była nigdy atrakcyjna dla amerykańskiego przemysłu farmaceutycznego. Zdaniem coraz większej liczby fachowców niechęć koncernów do szukania rozwiązań w trudnej do opatentowania przyrody to duży błąd. Biochemik dr Arnold Demain z Drew University w Madison, NJ uważa, że natura jest zdolniejsza od chemików w tworzeniu interesujących chemicznych cząsteczek i ignorując jej zasoby firmy wiele tracą – zamiast projektować zupełnie nowe rzeczy od samego początku, mogą rozwijać przecież gotowe pomysły. Przemysł farmaceutyczny najwyraźniej zapomniał o historii penicyliny i wielu innych słynnych leków. Niestety, także interesy prywatnego sektora gospodarki są zupełnie inne niż interesy społeczne. Brian Vastag przypominał na łamach prestiżowego Journal of American Medical Association, że w 1997 r. giganty farmaceutyczne prowadziły badania nad tylko 10 substancjami do walki z uzależnieniami, te same firmy testowały jednocześnie 400 środków przeciw rakowi. Ich rzecznicy pytani o przyczynę tego zjawiska stwierdzali z żalem, że nie znają odpowiedzi. Fachowcy podejrzewają, że powodem jest prawdopodobnie tabu związane z uzależnieniami i niewielkie zyski. Tymczasem obliczono, że naród amerykański traci rocznie ponad 160 mld miliardów dolarów z powodu uzależnień od samych tylko nielegalnych narkotyków (koszta opieki medycznej, zmniejszonej produktywności, przestępstw i więziennictwa). Fundusze przeznaczane na opracowywanie leków pomocnych w terapii uzależnień są minimalne w porównaniu z wydatkami na więzienia czy broń. W kalifornijskim Los Angeles działają tylko 3 publiczne ośrodki odwykowe – w mieście żyje zaś 100 tys. osób uzależnionych od samej tylko heroiny.

Koszta wprowadzenia leku na rynek w USA są za duże dla niezależnych ośrodków naukowych i uniwersytetów czy małych firm farmaceutycznych. Powiązania między niektórymi znanymi politykami a mafią czy działania lobby przemysłu farmaceutycznego, tytoniowego i alkoholowego są zbyt silne: nie należy się spodziewać, że leki takie szybko powstaną w laboratoriach wielkich amerykańskich firm farmaceutycznych. Zwłaszcza dopóki daje się wmówić opinii publicznej, że uzależniony człowiek nie jest chorym, zatrutym i skrzywdzonym przez system, lecz winnym swojej niewoli grzesznikiem i kryminalistą. Ibogaina pozostaje do dziś całkowicie nielegalna w USA, poza tym krajem budzi w opinii publicznej oraz większości fachowców entuzjazm i nadzieję.
Wszystko to sprawiło, że odpowiedzialność za drogie badania naukowe spadła na uniwersytety. Środowisko akademickie spełnia dziś poważną rolę w procesie dochodzenia do prawdy i jego opinia jest bardziej godna zaufania niż wyniki badań często uzyskane na zlecenie polityczne czy koncernu.

Ostatnia deska ratunku

Dzisiejsza terapia z użyciem ibogainy ma zwykle 3 fazy. W fazie pierwszej pojawiają się efekty działania przyjętej substancji, pierwsze obrazy i wspomnienia. Trwają kilka godzin. Faza druga trwa nawet 20 i więcej godzin i jest opisywana jako podróż w czasie przez całe życie, 20 lat psychoanalizy w 1 dzień. Wspomnienia i wizje napływają tylko przy zamkniętych oczach i przypominają sen – ibogaina nie jest więc klasycznym halucynogenem. Trzecia, najważniejsza faza to powolne, nawet kilkudniowe wracanie do normalności. Integracja zdobytych informacji może trwać nawet kilka tygodni. W tym czasie jesteśmy wyjątkowo wrażliwi na napływające z wewnątrz sygnały. Często właśnie w czasie tej ostatniej fazy uzyskujemy szczególnie ważne informacje i odpowiedzi. Niektórzy badacze widzą w ibogainie rewelacyjny lek do wykorzystania w psychoterapii. Faktem jest, że po sesji zapotrzebowanie organizmu na narkotyki spada praktycznie do zera. Dominuje fizyczne uczucie czystości, wolności. Ibogaina w potężnej dawce działa jak chemioterapia przy leczeniu raka - ma w nas zabić to, co złe i chore. W czasie afrykańskich rytuałów lub amatorskich terapii zdarza się, co prawda niezmiernie rzadko, że zabija naprawdę (w ciągu ostatnich 10 lat odnotowano 9 zgonów, które można powiązać z ibogainą). W kontrolowanych, szpitalnych warunkach ryzyko praktycznie nie istnieje. Zgony zdarzają się zwykle po kilku dniach: na skutek przedawkowania, gdy chory nie jest hospitalizowany i powróci do narkotyzowania się. Organizm jest „czysty” i reaguje dużo silniej – jak przy pierwszym kontakcie z narkotykiem. Toksyczność narkotyków po zażyciu ibogainy jest dużo większa – potwierdzają to liczne badania naukowe. Tennessee Brzek, matka Marushki – dziewczyny, która w samotności przedawkowała ze śmiertelnym skutkiem heroinę tydzień po kuracji ibogainą, mimo bólu po stracie córki twierdzi, że nowa terapia w odpowiednich warunkach może być wspaniałą szansą dla uzależnionych. Marushka była wcześniej długo leczona w centrach rehabilitacyjnych - bez żadnych efektów.

Legalne leki powodują śmierć ponad 100.000 osób rocznie w samym tylko USA; niewinna, dobroczynna dla ludzkości aspiryna jest przyczyną setek zgonów; wskutek uzależnienia od nikotyny umrze prawdopodobnie ponad miliard ludzi z żyjących dziś na świecie. Niezliczone tysiące ludzi codziennie uzależniają się na całe swoje (zazwyczaj krótkie) życie od heroiny, kokainy, metamfetaminy czy alkoholu. Aż 9 na 10 heroinistów powraca do narkotyzowania się – nie pomagają więzienia, zamknięte instytucje, najdroższe terapie, nie potrafią pomóc nawet najbliżsi. Bez dodatkowego wsparcia jedynie 1 osoba na 20 jest w stanie porzucić nikotynę. Jednak to sporadyczne zgony, które można powiązać z naturalnymi lekami są przyczyną nagonki ze strony mediów i nowoczesnego przemysłu farmaceutycznego. Rośliny nie posiadają wielu adwokatów, nie można ich opatentować czy inaczej zabezpieczyć przed konkurencją i zarabiać na nich astronomicznych sum. Dodatkowo śmiertelność wśród narkomanów jest dużo wyższa niż wśród reszty społeczeństwa – firmy nie chcą ryzykować swojej reputacji. Ibogaina nie gwarantuje wielkich zysków – leku nie bierze się regularnie, do końca życia, jako terapii podtrzymującej (jak w przypadku dochodowego metadonu), ale jednorazowo lub sporadycznie. Być może dopiero rosnąca liczba uzależnionych od nikotyny sprawi, że jakaś firma dostrzeże w pracach nad ibogainą żyłę złota.

Ryzyko zgonu jest oczywiście wedle standardów dla leków niedopuszczalne – przynajmniej nie dla leków roślinnych czy kultur innych niż Zachodnia. W Ameryce badania nad ibogainą zawsze były utrudniane, a mimo to już przyniosły wiele obiecujących rezultatów. Możliwe jest stworzenie nietoksycznych odpowiedników, konieczne – ustalenie skutecznych i bezpiecznych dawek. Niektórzy komentatorzy podkreślają, że wedle dzisiejszych standardów nawet aspiryna mogłaby mieć problemy z dopuszczeniem na rynek. Jeśli uznamy kurację ibogainą za niebezpieczną procedurę w rodzaju chemioterapii przy leczeniu raka czy chirurgicznej operacji, dostępną na wyraźne życzenie, nawet w dzisiejszej radykalnej postaci może uzyskać ona zielone światło.

Farmakolodzy odkryli, że ibogaina działa na mózg zupełnie inaczej niż jakikolwiek inny lek. W trakcie stosowania dużych dawek w celach religijnych w Afryce czy terapeutycznych na Zachodzie niebezpieczne może być nie tylko przedawkowanie, ale także zbyt mała porcja niezdolna wprowadzić nas w odpowiedni stan transu. W Europie i USA dużą wagę przykłada się do szczegółowych wyników badania serca kandydata do terapii. Afrykańscy naukowcy wskazują na ochronne działanie samego religijnego rytuału: mózg podlega wpływom muzyki o odpowiednich wibracjach, transu, tańca i ruchu, hipnozy. Serce jest w ten sposób chronione przed nagłym stresem. Najważniejsze jest przebywanie w grupie i jej wsparcie. W 2006 r. badacze z Afrykańskiego Towarzystwa Naukowego U. Maas i S. Strubelt wysnuli hipotezę, że przyczyną zgonów w trakcie leczenia ibogainą jest niewydolność serca spowodowana zaburzeniem czynności wegetatywnego układu nerwowego. Zauważyli oni, że wiele niewyjaśnionych przez zachodnią naukę zgonów można powiązać z… samotnością. Na Zachodzie w większości przypadków pacjent umierał, gdy przebywał sam – w Afryce jest on tymczasem bez przerwy otoczony troskliwą opieką społeczności, i to nie tylko w trakcie rytuału, ale także na długo przed i po nim. Wygląda na to, że często umieramy nie tylko w samotności, ale także z jej powodu – i dotyczy to nie tylko zachodnich sesji z ibogainą. Umysł pogrążony w strachu czy depresji potrafi niejako powiedzieć sercu, aby się zatrzymało. Mózg wypuszcza wtedy przekaźniki - duże ilości silnych substancji biochemicznych, które mogą rozstroić i zabić organizm. Afrykańscy uczeni uważają, że monitorowanie pacjenta przed zabiegiem i w jego trakcie niewiele jest tu w stanie zmienić. Efekty kuracji ibogainowej (podobnie jak silnego stresu) utrzymują się przez kilka dni lub tygodni – mózg i układ nerwowy są w tym czasie całkowicie rozregulowane. W Gabonie uważa się, że krytyczna faza trwa 3 dni – w tym czasie zaleca się unikanie stresu (nie mówiąc o jakichkolwiek narkotykach). Bez wątpienia warto zwrócić uwagę na słowa tamtejszych medyków – mają oni największą wiedzę i doświadczenie w tej dziedzinie, to właśnie w Afryce jest najwięcej ludzi znających rytuał związany z przyjęciem dużych dawek ibogainy w celach religijnych czy medycznych (w samym Gabonie ok. 100 tys. osób).

Syndrom nagłej i nieoczekiwanej śmierci oznacza, że medycyna nie potrafi ustalić przyczyny zgonu. Często podejrzewa się wówczas przyczyny psychologiczne – zgadza się to z afrykańską teorią, że źródło problemów w trakcie inicjacji jest natury duchowej. Zabójcze mogą okazać się np. wyrzuty sumienia – stąd istotny jest rytuał spowiedzi. Umrzeć można także z powodu nadmiernej wyobraźni, silnej sugestii (jeden z filarów tzw. czarnej magii), braku motywacji do życia, poczucia bycia opuszczonym i samotnym, depresji i oczywiście strachu. Lekarze wypisując akt zgonu nie wdają się zwykle w tłumaczenie przyczyn i nazywają rzecz po imieniu w sposób medyczny („nagłe zatrzymanie akcji serca”), a nie poetycki („złamane serce”). Często w trakcie sekcji zwłok okazuje się, że narządy były zdrowe i źródło śmierci musiało tkwić w psychice. Od dawna wiadomo, że ryzyko nagłego zgonu jest większe u chorych na schizofrenię, padaczkę, depresję, pod wpływem stresu i po traumatycznych przeżyciach, a także u niemowląt. Zaobserwowano większą umieralność wśród ludzi, którzy utracili właśnie partnera czy sens życia, a nawet w okolicach ważnych dat (święta, rocznice). Często cytowana jest historia człowieka, który zatrzasnął się w chłodni i „zamarzł” tam na śmierć (zdołał wcześniej opisać swoje przeżycia) – mimo że agregat nie był włączony do prądu. Psychoterapeuta G. B. Schmid z Zurychu napisał książkę pod wiele mówiącym tytułem Śmierć z powodu zbyt silnej wyobraźni. Problem dostrzegł kościół katolicki, zmieniając po II Soborze Watykańskim nazwę „ostatniego namaszczenia” na „namaszczenie chorych”, aby chronić życie ludzi podatnych na sugestie przed zgonami psychogennymi.

Nagły stres może spowodować zaburzenia układu nerwowego i śmierć schwytanych w niewolę dzikich zwierząt. W sytuacji zagrażającej życiu ludzie i zwierzęta mają 2 wyjścia: aktywność (walka / ucieczka) lub udawanie śmierci w celu oszukania wroga. Umysł nakazuje wówczas ciału pozostawać w bezruchu, zmniejszyć tempo oddechu i metabolizmu. Wśród ludzi zjawisko to zaobserwowano u niemowląt. Nagły szok może wtedy spowodować równie nagłą śmierć – także w trakcie leczenia ibogainą, która w dużych dawkach zdaje się uruchamiać te same mechanizmy chemiczne i pozorować zgon. Tradycyjni uzdrowiciele zapobiegają temu ryzyku izolując pacjenta od źródeł stresu, wprowadzając umysł w spokojny nastrój dzięki odpowiedniej muzyce i hipnozie. Dzięki temu unika się nagłych reakcji, które mogłyby zagrozić funkcjom życiowym. Badacze uważają trans i hipnozę za skuteczne metody ochrony przed atakiem serca, podobnie jak taniec, ruch i ćwiczenia aerobowe. Stosunkowo najmniej problemów naukowcy mieli z rozwikłaniem zagadki potrzeby rytualnego postu - wiele leków i rodzajów żywności wchodzi ze sobą w niebezpieczne interakcje.<

Należy pamiętać, że najważniejszy jest kontekst społeczny kuracji. W Afryce przygotowania do ceremonii trwają tygodniami czy miesiącami oraz angażują grupę ludzi, którymi dowodzi starszyzna - nie samozwańcy. Nie należy polegać na samym środku chemicznym, ważniejszy bywa kontakt z drugim człowiekiem, bycie w grupie oraz rytuał, a nawet samo miejsce i oczekiwania. Wkroczenia w dorosłość i rytuału z nim związanego nie można przyśpieszyć – dotyczy to zwłaszcza ludzi uzależnionych.

Ibogaina to bez wątpienia substancja lecznicza i toksyczna zarazem. To samo można powiedzieć o większości lekarstw. Alkohol czy kofeina w normalnych dawkach to znane i popularne składniki leków czy używki, w dużej dawce to zdecydowanie niebezpieczne, śmiertelne trucizny. Słynny lekarz Paracelsus napisał w XVI wieku, że trucizna jest we wszystkim i nie ma rzeczy bez trucizny. Zależy tylko od dawki, czy coś jest trucizną czy nie. Każda substancja, która ma moc czynienia dobra, może wyrządzić też zło. Apelował także, aby nie odrzucać kuracji dlatego, że wydaje się nam egzotyczna. Hipokrates, zwany ojcem medycyny, powiedział, że skrajne lekarstwa są najbardziej odpowiednie dla skrajnych chorób. Wyjaśnia to, dlaczego afrykański sakrament znalazł na razie głównie zastosowanie w leczeniu ciężko uzależnionych kokainistów i heroinistów, często dodatkowo chorych na AIDS.

W czasie konferencji nt. ibogainy, która odbyła się w 1999 r. na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Nowojorskiego zasugerowano, że kuracje z jej zastosowaniem mogą być dobrze przyjęte jako opcja w Europie Wschodniej. Rośli Słowianie mogą okazać się dość silni, aby wziąć pod uwagę nawet tradycyjną kurację rytualną w Afryce. Angielskie słowo slave, brzmiące zresztą podobnie w zachodnich językach i oznaczające niewolnika, pochodzi od Slav, czyli Słowianin. National Geographic poinformował w swoim pierwszym polskojęzycznym numerze, że ok. 1000 lat temu kwitł na świecie handel niewolnikami, dostarczały ich głównie wyprawy do Afryki i na Słowiańszczyznę. W Anglii niewolnicy stanowili wtedy ok. 10% ludności kraju.

Jako „biali Murzyni” czy „Murzyni Europy” mamy większe szanse wyjść cało z tej silnej fizycznej opresji, jaką jest świadome przedawkowanie ibogainy w Afryce. Jeśli ktoś czuje się dość silny psychicznie i fizycznie na taką podróż w głąb siebie i Czarnego Lądu, nie powinien na nią wyruszać bez towarzysza-lekarza, badań kontrolnych, naprawdę solidnego przygotowania i pogłębienia swojej wiedzy na ten temat.

Ibogaina była ostatnio bohaterką wielu audycji telewizyjnych i doniesień prasowych. Afrykańskiemu lekowi czas antenowy poświęciły stacje Planete, National Geographic, BBC, TVN oraz wiele programów lokalnych na całym świecie. Niektóre z tych materiałów, zebrane w pliku pod wspólnym tytułem Death Drugs and a Possible Solution (Śmiertelne narkotyki i możliwe rozwiązanie), można zobaczyć w Internecie. Redaktor M. Trojanowski (TVN) prowadzi stronę internetową zawierającą informacje nt. ibogainy, tłumaczenia, kontakty. Adres: http://www.zigzag.pl/jmte/ibogaina.htm. W Internecie istnieje mnóstwo ofert kuracji ibogainowych – od ceremonii religijnych w Afryce, przez amatorskie warsztaty terapeutyczne po profesjonalną opiekę lekarską w klinikach. Ich ceny są bardzo zróżnicowane: wahają się od kilkuset do kilkunastu tysięcy euro. Oprócz naukowców, lekarzy czy psychoterapeutów zajmuje się też nimi mnóstwo laików, domorosłych szamanów i chemików oraz ludzi liczących na łatwy zarobek. Dzisiejszy status ibogainy jako eksperymentalnego leku i półlegalnej terapii naraża chorych na niebezpieczeństwo i może zrujnować wysiłki naukowców. Najtańsza i najpopularniejsza jest prywatna kuracja we własnym zakresie, co należy stanowczo odradzać - bez kontroli lekarskiej może się ona źle skończyć. Lekarz dysponuje środkami, aby w razie potrzeby ratować zagrożone życie.

Wojna z nauką i narkomanami, nie narkotykami

Niektóre amerykańskie agencje nie ustają w wysiłkach, aby zakazać ibogainy i badań nad nią na całym świecie – dziwnym trafem szczególnie ostatnio, gdy naukowcy zainteresowali się jej skutecznym działaniem przeciw nikotynie. Zakaz używania tego leku nie zmniejszy jego toksyczności – mogą to zrobić tylko lekarze opracowując procedury i ustalając bezpieczne dawki. Naukowcy nie mogą być pozbawiani metod dochodzenia prawdy. Niektórzy pracują przecież nad znacznie bardziej niebezpiecznymi rzeczami, w dwuznacznych moralnie celach.
Rosnące społeczne zapotrzebowanie na skuteczne środki przeciw narkomanii spotyka się z obiekcjami niektórych polityków. Ludzi od pokoleń uzależnianych przez system od chemicznych trucizn nazywają oni grzesznikami i kryminalistami bez silnej woli. Jednak nawet najwięksi zwolennicy budowania więzień i rozwiązań siłowych muszą przyznać, że także uzależnionym od legalnych narkotyków, zwłaszcza palaczom chorym na raka, potrzebne są skuteczniejsze środki do walki z nałogiem.

Choroba jako zjawisko jest rozumiana w różny sposób przez naukę i religię. Ludzie medycyny mówią o zaburzeniu fizycznym, sumie różnych czynników i określonych przyczynach. Psychologowie zauważają rolę wypartych emocji. Różne religie postrzegają chorobę jako karę za grzechy i złe myśli, lekcję i nauczkę, a nawet iluzję. Do niedawna nawet alkoholizm nie był uważany za chorobę, lecz za grzech. Dzisiaj odmawia się człowieczeństwa narkomanom. Narkomania to choroba nie tylko wolnej woli, ale także zatrutego ciała i umysłu, zmienionej chemii i fizjologii organizmu. Nowe odkrycia naukowe o wspólnych mechanizmach dla wszystkich uzależnień; przyznanie się koncernów tytoniowych, że tytoń uzależnia oraz wielka liczba chorych na nowotwory, którzy nie są w stanie porzucić nikotyny czy alkoholu, być może skłonią w końcu rządy i koncerny do zmiany stanowiska i wspierania badań nad skutecznymi lekami. Dzisiaj wszyscy korzystają z dobrodziejstw nowoczesnej chemii i medycyny. Pomocy odmawia się tylko naprawdę potrzebującym – w imię przesądów.<

Ludzie posiadający jasne, wolne umysły mają czasem problem ze zrozumieniem chemicznego uzależnienia – podobnie syty nie rozumie głodnego. Niektórzy z nich twierdzą, że narkoman potrzebuje kary w postaci cierpień, a nawet więzienia czy śmierci. Często ludzie tacy nazywają siebie miłosiernymi chrześcijanami - powinni spróbować powiedzieć te słowa prosto w oczy rodzicom dzieci, które stoją przed wyborem: detoks lub śmierć. Nie potrafimy wyobrazić sobie ich bólu, agonii narkomana trwającej wiele dni lub tygodni. Człowiek uzależniony w tym czasie jest skłonny nawet popełnić samobójstwo rozbijając głowę o mur. Ten nieopisany głód substancji jest główną przyczyną ciągów narkotykowych. Przerwanie go graniczy z cudem. Uzależnionym (także od nikotyny) potrzebne są sanatoria i skuteczne terapie, nie moralizatorskie upominanie i straszenie.

Ibogaina działa, ale nie zwalnia nikogo z działania. Pomaga wyjść z ciągu nawet narkomanom biorącym dożylnie heroinę przez kilkanaście lat, gdy wszystko inne zawodzi. Zmiana wymaga jednak czasu i wielkiej pracy. Ibogaina nie jest żadnym „cudownym lekiem” przeciw uzależnieniom, jak niekiedy informują niektóre rozhisteryzowane, żądne sensacji media. Jest tylko narzędziem pozwalającym złagodzić fizyczny głód substancji oraz duchowo obudzić człowieka zamroczonego nadużywaniem narkotyku. Konieczna jest dalsza terapia, zmiana nawyków, unikanie pokus, niekiedy nawet przeprowadzka. Cudowny lek na uzależnienia nie istnieje i prawdopodobnie nigdy nie powstanie (chociaż trwają prace nad…szczepionkami). Zawsze pozostaje kwestia wolności wyboru, podstawowego prawa naszej cywilizacji. Profesor Jerzy Vetulani z Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie przypomina, że człowieka nie da się zredukować do biochemii i tabletka szczęścia nie zapewni nam dobrego życia – trzeba na nie samemu solidnie zapracować. Z drugiej strony, nie oczekujemy od zatrutego człowieka, że sam dojdzie do siebie. Chorzy nie mogą być pozbawiani leków i odtrutek. Bez takiej interwencji farmakologicznej niewolnik nowoczesnej chemii często nie ma szans i umiera. Pamiętajmy, że narkomania to śmiertelna choroba, która zabija przede wszystkim młodych ludzi.

Przykład cracku i lodu, bardzo silnie uzależniających odmian kokainy i metamfetaminy do palenia daje wyobrażenie o tym, co może czekać nas w przyszłości. Po tych najnowszych odmianach niestarych przecież narkotyków mogą pojawić się podobne pomysły wobec heroiny i pozostałych. Takie formuły już istnieją, na szczęście nie są tak łatwe i tanie do wyprodukowania jak crack. Laboratoria potężnych karteli narkotykowych, rasiści, terroryści i przywódcy bandyckich państw wciąż pracują nad nowymi formułami istniejących narkotyków, jak też poszukują zupełnie nowych trucizn. Im bardziej uzależniający produkt, tym lepiej dla interesów i gorzej dla nieprzyjaciela. W przyszłości będziemy mieli do czynienia z coraz bardziej wyrafinowanymi narkotykami – o ile szybko nie uleczymy istniejącego systemu. Strach pomyśleć, co by się stało z chwilą wynalezienia narkotyku uzależniającego dużo bardziej niż np. heroina. Sytuację, która może zaistnieć w niedalekiej przyszłości opisuje film 51. Stan / Formuła (reż. Ronny Yu) z Samulelem L. Jacksonem w roli naukowca oferującego swoją wiedzą i umiejętności angielskim gangsterom. Tytułowym 51. stanem USA jest Wielka Brytania, ale może nim być jakikolwiek kraj czy bananowa republika na świecie – podobny scenariusz wydarzeń jest prawdopodobny wszędzie.

Zaledwie co 10. Polak uważa, że właściwą karą dla narkomana (nie handlarza) jest więzienie. Większość ludzi za bardziej wskazane uważa leczenie, edukację, udział w pracach społecznych. Polska dzięki sensownym prawom narkotykowym w latach 80. XX wieku zdołała powstrzymać epidemię HIV oraz nie dopuścić do kryminalizacji ludzi uzależnionych. W tym samym czasie w wielu zachodnich państwach skazani za narkotyki stanowili 40-70% wszystkich więźniów, wskaźniki zachorowań na HIV zwykle są tam dzisiaj kilkakrotnie wyższe, doszło do wykluczenia mniejszości etnicznych czy całych grup społecznych i brutalizacji życia.

Ibogaina stanowi wyzwanie dla przemysłu farmaceutycznego na miarę XXI wieku: jak stworzyć bezpieczny, tani lek na bazie naturalnej rośliny i zarobić na nim bez zwyczajowego ograbiania Afrykańczyków. Póki co, na rynku leków trwa wojna na patenty.

Tagi

Źródło

?

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Eliksir Pacyfiku i (s)pokoju

$
0
0

Jeżeli ludzie pozwolą rządowi decydować, jakie jedzenie spożywać i które leki przyjmować, ich ciała będą wkrótce w tak opłakanym stanie jak dusze tych, którzy żyją
w tyranii.
- Thomas Jefferson, jeden z Ojców – Założycieli i 3. Prezydent USA

Chrześcijańscy misjonarze już od prawie dwustu lat leczą z alkoholizmu mieszkańców Australii i okolic. Pomaga im w tym często egzotyczne lekarstwo z wysp niedalekiej Oceanii - pieprz metystynowy (Piper methisticum). Bardziej znane jest ono pod miejscową nazwą kava kava. Tradycyjnym lokalnym napojem, podawanym zwykle gościom w naczyniu ze skorupy orzecha kokosowego i będącym odpowiednikiem naszych rytualnych darów w postaci chleba i soli, został powitany w 1986 r. papież Jan Paweł II podczas wizyty na Samoa. Narodowego poczęstunku nie odmawiali nigdy inni dygnitarze ani znakomitości goszczące w tych stronach, np. brytyjska monarchini Elżbieta i inni członkowie jej królewskiej rodziny. W 1965 r. został nim podjęty prezydent USA Lyndon Johnson z małżonką. Hillary Clinton skosztowała powitalnej herbaty w czasie wizyty w ramach kampanii prezydenckiej na Hawajach w 1992 r.

W zachodniej Europie oraz w Ameryce Północnej kava kava przez prawie 100 lat świętowała triumfy jako naturalny lek antydepresyjny, łagodzący niepokoje, nerwice i bezsenność. Jej sława była tak wielka, że jeszcze niedawno, przed nastaniem ery Internetu i sprzedaży wysyłkowej, bogaci alkoholicy odbywali dalekie pielgrzymki do rajskich wysp Oceanii, aby poddać się kuracji miejscowych szamanów. Niektórzy powracali z nich bez problemu z piciem, ale za to z wytatuowaną twarzą…

Pieprz metystynowy występuje na wyspach  Melanezji ( m. in. Wanatau, Nowa Gwinea, Papua Nowa Gwinea, wyspy Fidźi, wyspy Salomona),  Polinezji (Hawaje, Tahiti, Wyspy Samoa, Tonga, Feniks) i Mikronezji (Mariany, Karoliny). Te 3 regiony wraz z Nową Zelandią noszą nazwę Oceanii. Roślina i napój z niej sporządzany (zwykle na bazie mleka kokosowego) nazywane są zwykle kava kava,  kava lub ava. Poza tym obszarem nie spotyka się pieprzu metystynowego nigdzie więcej na świecie. Region ten to prawie 1/3 powierzchni świata i ok. 10 tys. wysp, rozciągających się od Hawajów po Nową Zelandię, słynących z bajecznie kolorowych raf koralowych, pełnych zadziwiających form życia. Najdłużej oraz jako jeden z pierwszych badał te ziemie i wody nasz rodak Jan Stanisław Kubary na przełomie XIX i XX wieku.

Na podstawie wykopalisk przypuszcza się, że kava używano już 3600 lat p.n.e. Pierwszymi Europejczykami, którzy zetknęli się z używką byli członkowie załogi kapitana Jamesa Cooka podczas wyprawy na Hawaje (1768-71). Gdy tubylcy dostrzegali statki dobijające do brzegu, podpływali w swoich łodziach i wręczali ten symboliczny napój - podarunek na znak przyjaźni. Roślina i sporządzany z niej trunek są na wyspach symbolem pokoju.

Oceania była jednym z niewielu obszarów na świecie gdzie nie znano napojów alkoholowych aż do czasu kontaktu z Europejczykami w XVIII wieku. Zamiast nich używano napoju kava: przy witaniu gości; w czasie inicjacji religijnych; przed podróżą; przy narodzinach, weselach, pogrzebach i innych ważnych wydarzeniach oraz w celach leczniczych i towarzyskich. Gościnność była i jest tutaj głównym nakazem i świętym prawem. Obowiązuje ona zwłaszcza przywódców, którzy w czasie rytuału popisują się recytacją poezji. Kava pija się, podobnie my pijemy alkohol, po dniu ciężkiej pracy. Nie spotyka się jednak w czasie tych przyjacielskich czy sąsiedzkich spotkań agresji ani ckliwego sentymentalizmu – zrelaksowani mieszkańcy rajskich wysp i turyści pogrążają się zwykle w kontemplacji i spokojnej rozmowie. Kava jest dzisiaj używana przez lokalnych i europejskich biznesmenów przebywających na Morzach Południowych, którzy ochładzają się tym napojem w czasie lunchu. Jest popularna wśród pracowników administracji, pozwala zrelaksować się i lepiej służyć petentowi.

Tubylcy mówią o „słuchaniu kava”. Duchowi przywódcy są też ekspertami w uprawie rośliny oraz sporządzaniu z niej świętego napoju, odpowiednika naszego mszalnego wina. Dzisiaj ten lokalny sakrament, niegdyś zwalczany przez rządy i niektóre prądy religii chrześcijańskiej obecne w regionie, zagościł nawet w obrzędach i na ołtarzach miejscowych kościołów rzymskokatolickich. Próby zastąpienia go w tropikach alkoholem dawały opłakane skutki. Hawajskie przysłowie mówi: „Człowiek, który pije kava pozostaje człowiekiem, człowiek pijący alkohol staje się bestią”.

Z Raju w świat

Kava ma działanie uspakajające i pobudzające zarazem – podobnie jak alkohol. W odróżnieniu od dużych dawek alkoholu nie przytępia ona jednak i nie zamracza – zyskujemy nadzwyczajną jasność myśli i skojarzeń. Poskromiona zostaje skłonność do gniewu i agresji, zamiast tego ogarnia nas stan beztroski, szczęścia i braterskiej miłości.

Antropolog i lekarz Peter Buck stwierdził, że używana rozsądnie kava to prawdopodobnie najlepszy napój w tropikalnym klimacie. W przeciwieństwie do alkoholu, pozwala ona przetrwać wysokie temperatury. Kava wprowadza w błogostan, który nieodparcie kojarzy się z letnią bryzą na plaży wysp skąd pochodzi. Okolice te (np. Hawaje) mieszkańcom chłodniejszych regionów świata jawią się jako Raj, idealne miejsce na odpoczynek - pełne słońca, tętniące bogactwem przyrody. Ten eliksir Pacyfiku doskonale wpasowuje się w ten gorący klimat. Kava tym różni się od naszych alkoholowych ambrozji, że nie jest tak toksyczna i nie powoduje kaca. W przypadku używek to prawdziwa rzadkość – pieprz metystynowy przez tysiące lat nie spowodował ani jednego zgonu. Okazał się całkiem bezpiecznym i skutecznym lekiem nawet w rygorystycznej Europie. Od dziesięcioleci sprzedawany jest na Zachodzie nie tylko na receptę, ale także jako tzw. suplement dietetyczny, niczym witaminy. Można go czasem kupić nawet w supermarkecie jako oranżadę w puszce. W USA i innych krajach powstają bary serwujące kava jako bezpieczną alternatywę dla alkoholu. Noszą one nazwę barów tonikowych (ang. tonic bars).

Pierwszy naukowy przekaz na temat kava pochodzi z 1886 r. i zawdzięczamy go niemieckiemu psychofarmakologowi Luisowi Levinowi. Opisał on działanie rośliny i napoju jako powodujące wyłącznie przyjemne zmiany w zachowaniu, stymulujące, odświeżające po wysiłku, rozjaśniające umysł i wyostrzające zdolności umysłowe. Ekstrakt z kava farmaceuci sprzedawali wówczas jako „najzdrowsze wino do kupienia za jakąkolwiek cenę”, zwłaszcza dla cierpiących na nerwowość czy zmęczenie umysłowe. Większość cudownych specyfików tamtych lat (np. kokaina, heroina) wycofano wkrótce z legalnego obrotu - kawaina cieszy się uznaniem wielu lekarzy i pacjentów do dzisiaj. Już przed II wojną światową roślinnego surowca używano na duża skalę w Niemczech. Niemieckie badania stwierdziły kolosalną poprawę u pacjentów cierpiących na niepokój niekiedy nawet już po jednym tygodniu stosowania kava. Również francuskie firmy farmaceutyczne wykorzystują duże ilości kava do produkcji leków. Została uznana oficjalnie za lek ziołowy przez kilka państw. Najbardziej podbiła chyba jednak USA, mimo że naturalne substancje mają tam status bezwartościowych z medycznego punktu widzenia suplementów dietetycznych.

Wielu ludzi potrzebuje niekiedy leków antydepresyjnych, na bezsenność czy łagodzących niepokój – nie sięga jednak po nie ze strachu przed skutkami ubocznymi i uzależnieniem. Inni szukają ucieczki w alkoholu, papierosach i narkotykach. Pieprz metystynowy jest dla nich bardzo atrakcyjną propozycją.

Współczesne badania naukowe potwierdziły jego dobroczynne działanie w problemach ze snem, przy napięciu nerwowym, stanach lękowych, stresie i depresji. W 2001 r. dwóch badaczy z Wydziału Medycyny Uniwersytetu w Exeter wykonało gigantyczną pracę polegającą na przestudiowaniu całej dostępnej literatury medycznej dotyczącej kava – jej lista już w 1986 r. obejmowała ponad 1000 pozycji. Zostały wykorzystane bazy danych Medline, Embase, Biosis, AMED, CISCOM i inne, nie stawiano ograniczeń językowych. Celem było określenie skuteczności i poziomu toksyczności ziołowego leku na niepokój, ponieważ dostępne leki syntetyczne są obarczone licznymi skutkami ubocznymi. Badacze na podstawie dostępnej wiedzy medycznej wykazali, że jest on skuteczny i bezpieczny. Spora liczba innych badań naukowych potwierdza skuteczność kava w leczeniu niepokoju i wykazuje jej przewagę nad benzodiazepinami i podobnymi lekami przy braku większych skutków ubocznych. Kava działa prawdopodobnie w układzie limbicznym - części mózgu regulującej emocje.

Wiele krajów na Południowym Pacyfiku ma bardzo niską liczbę przypadków zachorowań na raka pomimo faktu, że duży procent populacji używa tytoniu. Może być za to odpowiedzialny składnik lokalnej diety – badania sugerują, że im większe spożycie kava, tym mniej zachorowań na raka. W 2006 roku badacze z uniwersytetu w szkockim Aberdeen oraz z luksemburskiego Laboratorium Biologii Molekularnej Raka wykazali, że ekstrakt rośliny może być pomocny w leczeniu raka jajnika i białaczki – w testach skutecznie niszczył komórki rakowe, nie czyniąc przy tym krzywdy komórkom zdrowym. Doniesienia te powitano z radością na wyspie Fidzi – tamtejszy minister rolnictwa poprosił naukowców o pomoc w zniesieniu niedawno wydanego przez kilka krajów europejskich zakazu importu tej rośliny. Przy pomocy tego zioła próbuje się też leczyć choroby przewodu moczowego, astmę, padaczkę, reumatyzm, ostre bóle głowy i zębów. Łagodzi ono niepokój związany z menopauzą. Działa też relaksująco na skórę (fakt ten wykorzystuje przemysł kosmetyczny) i mięśnie (dlatego używana jest też chętnie przez sportowców). Zmniejsza także objawy towarzyszące odstawieniu alkoholu, nikotyny i narkotyków. Tubylcy wierzą, że potrafi ona odciągnąć młodych mężczyzn od alkoholu.

Mieszkańcy wysp oraz badacze, np. socjolog E. M. Lemert zauważyli, że nie sposób nienawidzić pijąc napój kava. Tradycyjnie używany jest on w celu rozwiązywania konfliktów, łagodzenia sporów, wyciszenia ego, stymulacji myślenia i mowy. Nienawiść nie została rozpoznana przez zachodnią medycynę ani psychologię za chorobotwórcze zaburzenie, znana jest jednak jako zło społeczne. Być może kava mogłaby najbardziej pomóc nam, gdyby jej herbaciany rytuał odnalazł swoje miejsce w protokole dyplomatycznym nie tylko na dalekich wyspach. Alkohol bywa w świecie zabroniony lub unikany, np. przez wielu muzułmanów czy buddystów. Przywódcom politycznym niestety nie wypada też zapalić fajki pokoju jak w trakcie spotkania przywódców religijnych w Asyżu w 1986 r. zorganizowanym przez papieża Jana Pawła 2. Brak towarzyskich kontaktów nie sprzyja powstaniu ani utrzymaniu przyjaźni. Wiadomo też skądinąd, że wielu dzisiejszych liderów politycznych ma problem z nadużywaniem alkoholu, co może skutkować agresją i nienawiścią – do siebie, do innych, do świata…

Aborygeni, kava kava i alkohol

Napisano wiele książek na temat dobroczynnych właściwości pieprzu metystynowego. Autorzy niektórych z nich nie wahają się twierdzić, że świat byłby dużo lepszym miejscem gdyby napój z kava choć w niewielkim stopniu zastąpił alkohol - spożywana w dawkach leczniczych kava nie uzależnia. W każdej chwili można ją odstawić bez chęci ponownego spożywania.

Zdarzają się oczywiście wyjątki od tej reguły. Pieprz metystynowy był nadużywany alkoholików latach 80. XX wieku przez aborygeńskich chronicznych alkoholików po tym, jak ich przywódcy i chrześcijańscy misjonarze próbowali wyciągnąć ich z nałogu przy pomocy bliższego im kulturowo napoju z Oceanii. W krótkim czasie zaczęto używać dawek kava nawet 50-krotnie większych niż te stosowane tradycyjnie na wyspach. Był to odosobniony i wyjątkowy przypadek, ale biorąc pod uwagę wojowniczość i brutalność prześladowanych australijskich tubylców, wzmocnione przez uzależnienie od alkoholu, można być pewnym, że misjonarze wiedzieli, co robią. Nawet w tych ekstremalnych dawkach kava nie spowodowała zgonu czy trwałych problemów zdrowotnych. Nie wiadomo, czy niedożywienie i uszkodzenia wątroby wykrywane wówczas wśród Aborygenów nie były spowodowane przez alkohol i biedę. Niemniej niektóre australijskie gazety i politycy wpadli w histerię na wieść o nowym nadużywanym „egzotycznym narkotyku” i podobne projekty porzucono. Tymczasem odsetek zgonów wskutek alkoholizmu jest wśród Aborygenów, podobnie jak w przypadku rdzennych mieszkańców Ameryki, dwukrotnie wyższy niż wśród reszty społeczeństwa. Prawie codziennie tubylec umiera z przepicia. Przyczyną jest bieda i bezrobocie.

W 2007 r. rząd australijski potraktował Aborygenów jak dzieci i wprowadził zakaz używania alkoholu i pornografii, próbując walczyć z epidemią pedofilii i przemocy w rodzinie. To i tak spory postęp – jeszcze 40 lat wcześniej australijska konstytucja i prawo rdzennych mieszkańców tego kraju nie zaliczało do ludzkiej rodziny, ale do świata zwierząt. Aborygeni w odwecie zablokowali drogi prowadzące do miejsc atrakcyjnych dla turystów.

Tubylcy piją w samobójczy sposób, aby zapomnieć o prześladowaniach i profanowaniu ich świętych miejsc oraz cmentarzy, na których powstają kasyna i lokale rozrywkowe. Nie tylko oni, ale tysiące innych narodów autochtonów jest zagrożonych wyginięciem. Ograbieni z ziemi i dóbr, poddani represjom i kulturowej kolonizacji nie potrafią lub nie chcą odnaleźć się w nowym świecie.

Druga kawa? Nie, kava kava proszę!

Tuż po wypiciu napoju czuje się odpływ zmęczenia, zanik niepokojów i przyjemny, towarzyski nastrój. Cały czas zachowana jest przenikliwa jasność umysłu przy jednoczesnym wyciszeniu – kava jest w stanie wprowadzić w stan relaksu bez otępiania. Dostrzegamy równowagę i harmonię w sobie i w świecie, pozbywamy się stresu, żalu, gniewu czy nienawiści. Kava, zwłaszcza spożywana jako okazjonalny substytut alkoholu, oczywiście w grupie, to współpraca i bliskość w samotnym świecie rywalizacji. Ogarniają nas dobre myśli i uczucia. W naszym hałaśliwym, pędzącym świecie działanie te zdaje się być wręcz cudotwórcze. Efekt utrzymuje się często przez wiele dni dzięki przemyśleniom i refleksjom pogodnego nastroju – o ile nie zagłuszymy go powrotem do złych schematów. Kava jest niekiedy w stanie zapoczątkować wielką, pozytywną zmianę - nawet po jednorazowym spożyciu – jeśli poświęcimy temu wydarzeniu odpowiednio dużo czasu i myśli. Psychiatra z kalifornijskiej Szkoły Medycznej UCLA Hyla Cass napisała, że dzięki kava możemy wstrzymać codzienny kołowrót i znaleźć energię do zmian. Bez przerwania błędnego koła strachu i niepotrzebnego stresu zmiany w życiu, zwłaszcza osoby uzależnionej, są trudne do przeprowadzenia.

W mniejszych ilościach kava działa euforycznie i pobudza elokwencję. Podnosi wrażliwość na dźwięki – bywa wykorzystywana do tańca. W dużych ilościach powoduje stan odurzenia podobny do alkoholowego głównie przez to, że mogą pojawić się problemy z chodem i równowagą – podobnie jak przypadku alkoholu mówi się wtedy, że idzie „w nogi”.
Na koniec przychodzi odprężający, zdrowy sen, po którym budzimy się odświeżeni, z zupełnie jasnym umysłem, bez śladów skutków ubocznych powodowanych przez inne środki nasenne. Dla wielu użytkowników tej rośliny, zwłaszcza alkoholików, najważniejszy jest właśnie ten stan nazajutrz – po niezwykle regeneracyjnym odpoczynku. Prawdziwie dobroczynne działanie pieprz metystynowy ma na poranne drżenie rąk, drgawki mięśni czy bezsenność związane z nadużywaniem alkoholu. Wiele kuracji odwykowych korzysta ostatnio z pomocy kava, istnieją też programy rzucania palenia tytoniu wykorzystujące ten egzotyczny lek w celu zmniejszania stresu i objawów abstynencyjnych. Rezygnując z nikotyny łatwo stać się agresywnym, niezwykle nerwowym i nieprzyjemnym nawet wobec bliskich. Skuteczny i nietoksyczny lek uspakajający może bardzo się wtedy przydać. Powszechnie wiadomo, że stres wpływa na poszukiwanie narkotyku. Dlatego bezpieczne lekarstwo przeciw niepokojowi, nerwicy i depresji może bardzo pomóc w wychodzeniu z nałogu.

Przy stosowaniu dawek leczniczych skutki uboczne prawie nie występują. Przy wielomiesięcznym chronicznym nadużywaniu środka w celach rekreacyjnych, jak to czynią niektórzy mieszkańcy Australii i Oceanii, dochodzi do nietrwałych zmian dermatologicznych: skóra staje się żółta i łuszczy się. Przyczyną jest prawdopodobnie brak niektórych witamin z grupy B. Po ograniczeniu konsumpcji wszystko wraca do normy. Przy długotrwałym zażywaniu możliwe jest działanie toksyczne na wątrobę, zwłaszcza w połączeniu z alkoholem czy innymi lekami. Kava cieszy się zasłużoną opinią środka pomagającego w oczyszczeniu organizmu oraz w depresji, nie powinno się jej łączyć z depresantem takim jak alkohol – skutki są zazwyczaj bardzo niepożądane. Zauważył to już XIX-wieczny podróżnik William Christian stwierdzając: „Jeśli biały handlarz upiera się na mieszaniu dobrego napoju kava ze złym dżinem, będzie musiał ponieść konsekwencje. Piwa, whisky i wina należy się ściśle wystrzegać jako zupełnie nieprzystających do stanu umysłu osiąganego po napoju kava”.

Oczywiście nie należy stosować kava bez konsultacji z lekarzem. Kava może wzmocnić działanie alkoholu oraz innych leków, zwłaszcza barbituranów. Nie powinny jej używać kobiety w ciąży ani kierowcy – nieznane jest działanie na płód ani zdolność do prowadzenia pojazdu (chociaż niektórzy autorzy sugerują, że jest ona bezpieczniejsza od używanych dziś powszechnie leków uspakajających takich jak benzodiazepiny).

Na rynku jest cała gama produktów o różnej mocy i składzie (np. z melatoniną i witaminą B6 jako środek na sen). Jedna trzecia dorosłych Amerykanów przyznaje się do stosowania preparatów ziołowych. Wydają rocznie na produkty z pieprzem metystynowym kilkadziesiąt milionów dolarów. Zapotrzebowanie na zioła przerasta wszelkie oczekiwania. Jest to jedna z najszybciej rozwijających się gałęzi handlu. Ceny wahają się od bardzo przystępnych po całkiem wysokie za świetnie opakowane produkty dużych firm. Popyt jest tak duży, że cena za 1 kg surowca wzrosła w ostatnich latach o 100%.

Raj odzyskany i utracony

Pieprz metystynowy jest dostępny w Polsce niestety głównie jako składnik kosmetyków dla kobiet. Dopiero na początku XXI wieku pojawił się w aptekach preparat Felixen firmy Biofarm, dostępny tylko na receptę. Już w kwietniu 2002 r. komisja rejestracji leków podjęła starania o wycofanie leku z aptek. Powód: 10 uszkodzeń wątroby w Niemczech. Amerykańskie media donosiły wkrótce o 24 przypadkach, przy czym w 18 używano też inne leki działające toksycznie na wątrobę. Ulotka leku Felixen informowała jednak o takiej możliwości w przypadku przedawkowania lub łączenia z alkoholem, paracetamolem i innymi lekami. Uszkodzenia są zresztą zazwyczaj niewielkie i przemijające. Wkrótce mimo licznych protestów lek wycofano z obrotu w Polsce i kilku innych krajach europejskich (Wielkiej Brytanii, Holandii, Niemczech, Szwajcarii i Francji) oraz w Kanadzie. W ten sposób nigdy nie mogliśmy skorzystać z dobrodziejstw oferowanych przez ten egzotyczny lek. Polska komisja pomogła rozpętać kolejną krucjatę zachodniego przemysłu farmaceutycznego przeciwko środkom naturalnym (czytaj: trudnym do opatentowania i tanim, czyli mało zyskownym). Tym razem celem stały się kava i johimbina, przez dziesięciolecia uważane przez zachodnią naukę za bezpieczne i skuteczne leki. Rośliny i inne naturalne środki lecznicze nie posiadają wielu adwokatów.

Nagonka została wstrzymana w 2004 r., gdy amerykańska Administracja ds. Żywności i Leków oraz Centrum Kontroli i Prewencji Chorób wyraziły w swoich raportach wątpliwości dotyczące skutków ubocznych kava, w szczególności silnej toksyczności na wątrobę. Australijska Administracja Towarów Terapeutycznych zarekomendowała używanie maksimum 250mg kawalaktonów w ciągu 24 godzin. Kava w USA może dalej cieszyć się popularnością. W sumie na całym świecie ok. 50 osób zgłosiło problemy związane z zażywaniem kava, prawie wszyscy z nich używali także alkoholu i innych leków toksycznych na wątrobę. Wszyscy zażywali zachodnie dietetyczne suplementy w tabletkach, podobnych problemów nie odnotowano nigdy u osób zażywających kava w tradycyjny sposób. Okazuje się, że napój posiada składniki chemiczne chroniące wątrobę nieobecne w tabletkach; dodatkowo importerzy kava zwrócili uwagę, że w latach 2000-2001, gdy problemy z kava po raz pierwszy pojawiły się na świecie, zachodnie firmy farmaceutyczne odpowiadając na duży popyt i kierując się chęcią zysku kupowały duże ilości surowca nigdy wcześniej nieużywanego do produkcji leku – łodyg i liści, podczas gdy tradycyjnie jedyną akceptowaną częścią rośliny jest korzeń. Wkrótce badacze wykazali, że faktycznie w liściach znajduje się alkaloid toksyczny dla wątroby, który nie występuje w ogóle w korzeniu. Niemiecki Federalny Instytut Leków i Urządzeń Medycznych, który w 2002 r. wprowadził restrykcje dotyczące kava, poprosił producentów o dostarczenie nowych danych klinicznych w 2007 r. w celu ewentualnego ponownego dopuszczenia leku na rynek.

Komentatorzy podkreślają, że kontrowersje wokół rośliny od początku były kreowane przez wielkie kompanie farmaceutyczne dążące do monopolu na rynku leków uspokajających i antydepresyjnych.

Konflikt interesów między gigantami kapitalizmu i narodami wyspiarzy z Oceanu Spokojnego eksportującymi kava nakłada się na spór między zwolennikami medycyny naturalnej i medycznego establishmentu zachwalającego produkty syntetyczne. Komitet Stowarzyszenia Zielarzy Nowej Zelandii skomentował tę sytuację w następujący sposób: „Porównanie toksyczności na wątrobę z paracetamolem prowadzi do wniosku, że możliwe ryzyko związane z używaniem kava jest dramatycznie mniejsze niż to związane z zażywaniem popularnego leku dostępnego bez recepty w sklepach spożywczych”. Rząd Nowej Zelandii uznał za stosowne tylko umieszczenie odpowiednich ostrzeżeń na produktach z kava.

Szkoda, że fachowcy i komisje nie wykazują podobnej troski o nasze zdrowie, gdy chodzi o syntetyczne leki wielkich firm czy dostępne używki. Dużo gorsze rzeczy można powiedzieć o powszechnie używanych syntetycznych środkach na depresję, niepokój, bezsenność czy nawet przeziębienie, nie wspominając o alkoholu. Wiele z nich może wpędzić w spore kłopoty nie tylko wątrobę - potrafią nawet zabić. Pieprzowi metystynowemu nie udało się przypisać jednoznacznie spowodowania choćby jednego zgonu. Chociaż używa go od tysięcy lat tak wielka liczba ludzi w Oceanii, zaś od 100 lat także w Europie i Ameryce, nie odnotowano licznych ani naprawdę szkodliwych skutków ubocznych.. Rzadko można coś podobnego powiedzieć o innych dostępnych lekach, a co dopiero o naszych używkach!

Weź pigułkę, czyli chemiczny kaftan bezpieczeństwa

Przez tysiąclecia rośliny leczyły ludzi raczej przywracając równowagę psychiczną i harmonię, a nie walcząc z objawami. Dzisiaj prawie każdy cierpi wskutek nadmiernego stresu. Depresja i strach zbierają tragiczne żniwo. Stosowane leki, według ostrzeżeń samych producentów, mogą uzależnić i mają liczne skutki uboczne, od bólu głowy, padaczki, problemów z widzeniem, anoreksji, po psychozę czy zmniejszenie libido i zanik orgazmu. Oskarżane są przez media i pacjentów o powodowanie samobójstw i morderstw. Łatwo je przedawkować ze śmiertelnym skutkiem. Depresja jest bardzo niebezpieczna dla zdrowia i życia, ale czasami stosowane leki antydepresyjne są równie groźne. Tymczasem słynny Prozac jest dziś rozdawany nastolatkom niczym cukierki w ramach programu amerykańskiej administracji prezydenta Busha (którego rodzina jest od dawna związana z gigantem farmaceutycznym produkującym ten lek) o nazwie Teen Screen. Kava ma działanie podobne do Prozacu, ale jest dużo bezpieczniejsza. W 1993 r. ukazała się książka P.D. Kamera Słuchając Prozacu, i od tamtej pory miliony Amerykanów wsłuchuje się w ten lek. Podobnie mieszkańcy Oceanii wyrażają się o kava – słuchają jej.

Nazywany „pigułką szczęścia” Prozac pomógł wielu ludziom cierpiącym na depresję. Choroba ta dotyka coraz większej liczby osób i nieleczona doprowadza często do tragedii, np. samobójstwa. Światowa Organizacja Zdrowia zalicza depresję do czterech najgroźniejszych chorób naszej cywilizacji, obok nowotworów, chorób serca i układu oddechowego. Cierpi na nią ponad 100 mln osób, rocznie prawie milion odbiera sobie z jej powodu życie. Prozac zarobił dla swojego producenta miliardy dolarów i był jego największym rynkowym przebojem. Okazuje się jednak, że przereklamowany i nadużywany Prozac także może być przyczyną nieszczęść. Nowe raporty wskazują  na mniejszą niż oczekiwana skuteczność leku i ukrywane skutki uboczne. Lek, często przepisywany nastolatkom, może u osób poniżej 18 r. życia wywołać wzrost częstości myśli i zachowań samobójczych – co w przypadku chorych na depresję jest szczególnie niepożądane. Odnotowano samobójstwa i zabójstwa popełniane przez chorych, którzy rozpoczęli leczenie środkiem. Rodziny ofiar w USA i Australii rozpoczęły batalię w sądzie twierdząc, że producent zataił fakt, że lek może zwiększać skłonność do agresji. Doszło do potajemnej ugody i wypłaty pieniędzy, co udowodnił sędzia prowadzący sprawę. Prestiżowy magazyn naukowy British Medical Journal poinformował, że posiada dokumenty, które mogły zostać usunięte w czasie trwania procesu. Według nich szefowie koncernu wiedzieli o możliwości wystąpienia tych skutków ubocznych przy stosowaniu fluoksetyny. Dokument z 1988 r. stwierdza, że 3.7% pacjentów próbowało popełnić samobójstwo. Jest to 12 razy więcej niż w przypadku innych stosowanych leków antydepresyjnych. Także przypadków psychotycznej depresji i wrogości było 2 razy więcej, samookaleczeń – 8 razy. Lek miał powodować nerwowość, niepokój czy bezsenność u 19% pacjentów. Urzędnicy, którzy dopuścili lek na rynek stwierdzili, że wcześniej dokumentów nie widzieli. Zaczęto rozważać próbę zmylenia fachowców i opinii publicznej. Oskarżenia podchwycili niektórzy kongresmani i stacja telewizyjna CNN. W dyskusji chodzi nie tyle o pozytywne i negatywne strony leku, ale o sam fakt zatajenia informacji. Federalne biuro poczuło się w obowiązku ogłosić, że anydepresanty mogą powodować skutki uboczne w postaci agresywności, napadów paniki czy bezsenności, zaś u dzieci myśli samobójczych. Brytyjska telewizja Discovery przypominała w swoich audycjach, że firmy długo odrzucały te dane i lekarze w Anglii ostrzegali przed możliwością wystąpienia tendencji samobójczych, zaś psychiatrzy w USA nie czynili tego. Podobny lek był zażywany przez sprawców masakry w amerykańskiej szkole w Columbine.

Prozac jako jedyny antydepresant był zalecany młodzieży poniżej 18 r. życia. Program Teen Screen (w wolnym tłumaczeniu Obrazowanie Nastolatków) wypromowany przez prezydenta Busha, skutecznie wynajduje symptomy depresji wśród młodzieży. Zdaniem krytyków takie działania mają tylko przysporzyć zysku firmom farmaceutycznym i założyć społeczeństwu chemiczny kaftan bezpieczeństwa. Inni podkreślają drapieżność tego zmieniającego osobowość leku – bardzo pasującą do aktualnego systemu politycznego i społecznego. Mechanizm działania leku ma stanowić chwyt reklamowy, zdaniem oponentów nie jest znany nauce. Najbardziej jednak niepokoi fakt obrania za cel marketingowy dzieci oraz wymyślanie nowych zastosowań i chorób. Prozac może być niebezpieczny dla zdrowych ludzi, już po kilku tygodniach mogą u nich wystąpić objawy zagrażające życiu. Tymczasem był on reklamowany w mediach jako wręcz cudowny środek. Uczestniczymy obecnie w wielkim społecznym eksperymencie, z biegiem lat będzie wiadomo jeszcze więcej o plusach i minusach leku.<

Coraz więcej ludzi dowiaduje się o naturalnych środkach i zaczyna preferować te metody lecznicze jako tańsze, bezpieczniejsze, mniej toksyczne, o mniejszym potencjale uzależnieniowym. Nie chodzi przy tym o zamianę jednej kolorowej pigułki na inną, leku syntetycznego na roślinny. Źródło problemu może tkwić głębiej, np. w stylu życia. Kava niemniej symbolizuje powrót do natury, pozwala docenić jej piękno, bogactwo jej zasobów. Stanowi pomost do całościowego – holistycznego – podejścia do spraw zdrowia i samopoczucia. Nawet sceptycy zaczynają przyznawać, że może to być słuszna postawa oraz podejście przyszłości.

Kapitalizm „z ludzką twarzą”

Zdaniem szefów globalnego przemysłu farmaceutycznego powodów, dla których kava powinna pozostać na swoich dalekich wyspach jest mnóstwo. Nie chodzi jednak o jej skutki uboczne - chyba, że te dotyczące obecnego systemu. Systemu rasistowskiego, chciwego, niesprawiedliwego przy podziale zysków i uznawaniu prawa tubylców do jakiejkolwiek ich własności, również intelektualnej.

Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest sytuacja w Afryce i krajach tzw. Trzeciego Świata. Zachodnie rządy przez dziesiątki lat broniły interesów koncernów farmaceutycznych sprzedających lekarstwa po wygórowanych i morderczych dla mieszkańców Afryki cenach. Nawet po wybuchu epidemii AIDS firmy nie chciały zrezygnować z wysokich zysków – zostały do tego zmuszone dopiero przez rząd RPA wspierany przez organizacje pozarządowe, np. Lekarzy Bez Granic, w obliczu zagrożenia procesami sądowymi. Wcześniej zrezygnowani chorzy Murzyni mówili, że leki łagodzące objawy AIDS są tylko dla bogatych – biedni po prostu umierają. Afrykanie zyskali znakomite poparcie papieża Jana Pawła II, gdy 29 stycznia 2004 r. w oficjalnym orędziu Ojca Świętego na Wielki Post padły słowa misjonarza i lekarza, wielkiego opiekuna dzieci chorych na AIDS o. Angelo d'Agostino SJ: ”Czy jest to ludobójcza polityka karteli farmaceutycznych, które nie chcą obniżyć cen na leki w Afryce, mimo iż w 2002 r. osiągnęły zysk rzędu 517 miliardów dolarów? Jest to problem natury moralnej, ukazujący bezduszne postępowanie przedsiębiorstw, które mogłyby ocalić życie 25 mln Afrykanów — nosicieli wirusa, zamieszkujących obszary subsaharyjskie. Jak my, chrześcijanie, wyjaśnimy swoje milczenie za 50 lat?”2. Stwierdzenia o ludobójstwie i kartelach są jak najbardziej na miejscu – między innymi to właśnie dbałość o niebotyczne zyski doprowadziła Afrykę do tragedii AIDS oraz rozprzestrzeniania się innych epidemii. Dzisiaj nawet połowa mieszkańców niektórych krajów afrykańskich jest zarażona wirusem HIV.

Twórca teorii wolnego rynku, Adam Smith, wierzył w dobrego Boga, szczęście ludzkości i mądrość Opatrzności, do której należała „niewidzialna ręka” regulująca płace, pracę, popyt i podaż. Pochodzący z Białegostoku socjolog Max Weber podkreślał rolę etyki protestanckiej w tworzeniu się ducha kapitalizmu. U podstaw kapitalizmu leżała powściągliwość, a nie kult bogactwa oraz żądza zysku. Powinien on temperować chciwość i wprowadzać ograniczenia, mając na celu długotrwałe korzyści. Racjonalny kapitalizm to planowanie i myślenie o przyszłości, dążenie do ciągle nowych zysków, rentowności. Amerykański filozof katolicki Michale Novak napisał, że zysk w kapitalizmie to synonim rozwoju. Nie musi oznaczać grzechu chciwości. Dzisiejszy kapitalizm zapomniał o swoich duchowych korzeniach i nie potrafi uwzględnić interesu ogółu, obchodzi go tylko bogactwo dla akcjonariuszy. Tworzy wielkie nierówności, nie dba o rozwój, człowieka, środowisko naturalne - musi on zostać podporządkowany wartościom demokratycznym.

Filozof i teolog Walter Benjamin nazwał kapitalizm religią zniszczenia: niewiara w jakiekolwiek wartości duchowe to także skomplikowany system wierzeń. Pogoń za wielomiliardowym zyskiem sprawia, że kapitaliści zostawiają w spadku swoim dzieciom i wnukom coraz bardziej zanieczyszczone powietrze, wodę, glebę, mniej lasów i unikalnej przyrody. Za to coraz więcej zanieczyszczeń, chorób, radioaktywnych i toksycznych śmieci czy rakotwórczych substancji w pożywieniu. Tymczasem powietrze, którym oddychamy, jest dla wszystkich – i dla bogatych, i dla biednych.

Tagi

Źródło

Albert E.

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Czym jest Redukcja Szkód? Stanowisko International Harm Reduction Association

$
0
0

Redukcja Skód odnosi się do strategii, programów i praktyk, których celem jest ograniczenie szkód związanych z używaniem środków psychoaktywnych w populacji osób nie mogących lub nie chcących zaprzestać używania. Podstawowymi cechami definiującymi [to pojęcie - przyp. tłum.] są: skupianie się bardziej na zapobieganiu szkodom, aniżeli używaniu narkotyków w ogóle oraz skupianie się na osobach używających narkotyków.

Na temat Redukcji Szkód zaczęto często dyskutować wówczas, kiedy odkryto zagrożenie związane z rozprzestrzenianiem się HIV wśród osób używających narkotyków drogą iniekcji. Jednakże podobne podejście stosowane jest od dawna w wielu innych kontekstach do szeroko pojętego problemu narkotyków.


Redukcja Szkód dopełnia podejścia, które nastawione są na zapobieganie lub zmniejszenie ogólnego poziomu konsumpcji narkotyków. Oparta jest na założeniu, że mnóstwo ludzi na świecie nie zaprzestaje używania środków psychoaktywnych pomimo nawet największych wysiłków zmierzających do zapobiegania inicjacji lub kontynuacji używania narkotyków. Redukcja Szkód akceptuje stanowisko, że wielu ludzi używających narkotyków nie potrafi lub nie chce zaprzestać ich używania w danym czasie. Dla osób mających problemy z narkotykami niezwykle ważny jest dostęp do adekwatnych form leczenia, jednak wiele z tych osób nie ma możliwości lub nie chce z leczenia korzystać. Dodatkowo, większość z nich wcale nie potrzebuje leczenia. Istnieje za to potrzeba zaoferowania użytkownikom narkotyków różnych opcji, które pomogą zminimalizować ryzyko związane z przyjmowaniem substancji psychoaktywnych, a także wynikające z tego szkody dla nich samych czy też otoczenia. Dlatego zasadniczą kwestią jest potrzeba istnienia informacji, serwisów i innych interwencji opartych na filozofii Redukcji Szkód, aby utrzymać te osoby w zdrowiu i bezpieczeństwie. Właściwą opcją nie jest bowiem dopuszczenie, by ludzie umierali lub cierpieli z powodów możliwych do zapobieżenia. Wiele osób używających narkotyków woli korzystać z informacji i ambulatoryjnych metod ograniczania ich konsumpcji narkotyków, czy też ryzyka związanego z ich użytkowaniem.
To krótkie stwierdzenie zarysowuje podstawową charakterystykę redukcji szkód. Jest ono również odpowiadające wszystkim rodzajom narkotyków włączając w to narkotyki kontrolowane, alkohol, tytoń i leki. Specyficzne interwencje redukcji szkód mogą się różnic w zależności od konkretnego środka. Czytelnicy mogą również odwiedzić stronę internetową IHRA (www.ihra.net ) w celu zapoznania się z dokładniejszym przewodnikiem po interwencjach redukcji szkód.
Definicja
„Redukcja Szkód" odnosi się do strategii, programów i praktyk, których celem jest przede wszystkim ograniczenie zdrowotnych, społecznych i ekonomicznych konsekwencji używania legalnych i nielegalnych substancji psychoaktywnych bez potrzeby ograniczania ich konsumpcji. Z redukcji szkód korzystają użytkownicy narkotyków, ich rodziny i cała społeczność.
Zasady

Podejście redukcji szkód oparte jest na silnym zaangażowaniu na rzecz zdrowia publicznego i praw człowieka.
Nakierowanie na ryzyko i szkody
Redukcja szkód jest celowym podejściem, które skupia uwagę na specyficznych szkodach i ryzyku. Politycy, decydenci, społeczności, badacze, pracownicy różnorodnych serwisów i osoby używające narkotyków powinni ustalić:
  • Jakie są specyficzne szkody i ryzyko związane z używaniem specyficznych rodzajów środków psychoaktywnych?
  • Przez co powodowane są te szkody i ryzyko?
  • Co można zrobić, by zredukować ryzyko i szkody?
Redukcja szkód celuje w przyczyny szkód i ryzyka. Określenie specyficznych szkód, ich przyczyn oraz decyzje dotyczące odpowiednich interwencji wymagają właściwego oszacowania problemu i koniecznych działań. Kształt interwencji redukcji szkód, aby oddziaływać w zakresie specyficznego ryzyka i szkód, musi również brać pod uwagę czynniki, które mogą czynić osoby używające narkotyków szczególnie podatnymi, takie jak wiek, płeć, czy też osadzenie w więzieniu.
Oparcie na dowodach naukowych i efektywność ekonomiczna

Podejście redukcji szkód jest praktyczne, możliwe do wykonania, efektywne, bezpieczne i nie obciążające finansowo. Jest oparte w swoich założeniach i praktyce na najmocniejszych dostępnych dowodach naukowych. Większość podejść redukcji szkód jest niedrogich, łatwych do wdrożenia i ma ogromny wpływ na zdrowie jednostek i społeczności. W świecie, w którym nigdy nie ma wystarczających środków, korzyść jest maksymalizowana, kiedy interwencje o niskim koszcie a wysokim wpływie są bardziej preferowane, aniżeli te o koszcie wysokim, a wpływie niskim.
Poprawa (przyrost, pozytywna zmiana).
Praktycy redukcji szkód uznają doniosłość każdej pozytywnej zmiany, którą jednostki osiągają w życiu. Interwencje redukcji szkód są raczej ułatwiające, aniżeli wymuszające i są oparte na potrzebach jednostki. Serwisy redukcji szkód zaprojektowane są tak, by dostrzegać potrzeby ludzi w momencie życia, w którym akurat się znajdują. Niewielki wzrost wielu ludzi ma więcej korzyści dla społeczności, niż heroiczne wzrastanie niektórych. Ludzie zazwyczaj są bardziej skłonni czynić wiele małych kroczków, aniżeli jeden lub dwa ogromne kroki. Cel redukcji szkód w specyficznym kontekście często może być ustawiony w hierarchii z bardziej wykonalnymi opcjami na jednym końcu (na przykład kroki do utrzymania ludzi w zdrowiu) i mniej wykonalnymi, ale pożądanymi opcjami - na końcu drugim. Abstynencja może być postrzegana jako trudna do osiągnięcia dla redukcji szkód w tej hierarchii. Utrzymanie przy życiu osób używających narkotyków i zapobieganie szkodom niemożliwym do naprawienia jest najistotniejszym z priorytetów, choć niezaprzeczalnym jest, iż tych priorytetów może być znacznie więcej.
Godność i współczucie

Praktycy redukcji szkód akceptują ludzi takimi, jakimi oni są, bez osądzania. Osoby używające narkotyków zawsze są czyimiś synami i córkami, braćmi i siostrami, matkami i ojcami. Współczucie rozbudowuje się na rodziny osób używających narkotyków i całe społeczności. Praktycy redukcji szkód przeciwstawiają się zamierzonej stygmatyzacji konsumentów narkotyków. Opisywanie ludzi poprzez określenia typu „nadużywający narkotyków", „ćpuny", „zło społeczne" powiela stereotypy, marginalizuje i stwarza bariery dla pomocy osobom używającym narkotyków. Język i terminologia zawsze powinny podkreślać szacunek i tolerancję.
Uniwersalność i niezawisłość praw
Prawa człowieka przynależne są każdemu. Osoby używające narkotyków nie wyzbywają się swoich ludzkich praw, włączając w to prawo do dostępu do najwyższych osiągalnych standardów opieki zdrowotnej, serwisów społecznych, pracy, korzystania z postępu nauki, wolności od bezprawnego uwięzienia, poniżającego i nieludzkiego traktowania. Redukcja szkód sprzeciwia się nadużyciom w stosunku do osób używających narkotyków w imię kontroli nad narkotykami i prewencji. Promuje takie działania wobec narkotyków, które respektują i chronią podstawowe prawa człowieka.
Ambitna polityka i praktyki, które maksymalizują szkody

Wiele czynników wpływa na ryzyko i szkody związane z narkotykami włączając w to zachowanie i wybory jednostek, środowisko, w którym używają one narkotyków, ale także prawo i politykę ustanowione w celu kontrolowania narkotyków. Często polityka i praktyki intencjonalnie lub nieintencjonalnie stwarzają i pogłębiają ryzyko i szkody dla użytkowników narkotyków. Rozumieć przez to należy: kryminalizację używania narkotyków, dyskryminację, nadużycia i korupcję, restrykcyjne prawo i polityka, odmawianie opieki medycznej ratującej życie czy dostępu do serwisów redukcji szkód, a także nierówność społeczną. Ale najbardziej istotne, to wyrażać sprzeciw międzynarodowych i krajowych praw i polityki, które kreują odpowiednie środowisko do ryzykownego używania narkotyków i przyczyniają się do powstawania szkód związanych z narkotykami.
Przejrzystość, odpowiedzialność i uczestnictwo
Praktycy i decydenci są odpowiedzialni za swoje interwencje i decyzje, a także za swoje sukcesy i porażki. Podstawowe zasady redukcji szkód oparte są na założeniu otwartego dialogu, konsultacji i debaty. W rozwój polityki, implementację programów, dostarczanie możliwości i ewaluację powinno być zaangażowane z pełnym zrozumieniem problemu szerokie grono partnerów. W szczególności osoby używające narkotyków i inne dotknięte problemem społeczności powinny być współodpowiedzialne za decyzje mające na nie wpływ.
IHRA: PROMOWANIE REDUKCJI SZKÓD NA POZIOMIE GLOBALNYM
Email: info(at)ihra(dot)net Website: www.ihra.net
Unit 701, The Chandlery, 50 Westminster Bridge Road, London, SE1 7QY Ph: +44 (0)207 953 7412 Fax: +44 (0)207 953 7404


tłum. M. Brodzikowska

Kategorie

Tadeusz, leczy glejaka olejkiem z konopi


Zdrowaś mario. Bojownicy o legalizację medycznej marihuany.

$
0
0

Życie całej trójki kręci się wokół konopi. Michael Corral to legenda amerykańskiego ruchu praw pacjentów medycznej marihuany. Jego narzeczona Eliza Walczak, Polka i Żydówka z wyboru, lobbowała na rzecz legalizacji w Izraelu, a od pięciu lat robi to w Polsce. Neri (takie imię mu nadaliśmy, bo chce pozostać anonimowy) reprezentuje jedną z ośmiu koncesjonowanych upraw medycznej marihuany w Izraelu. Opowiadają swoje historie.

Michael Corral: W 1973 roku moja przyjaciółka miała poważny wypadek samochodowy, po którym dostała napadów epilepsji. Leczyli ją percodanem, valium, mysoliną ...

Piotr Pacewicz: Chodzi o Valery Corral, twoją żonę, szefową słynnego WAMM, społecznego laboratorium na rzecz medycznej marihuany ?

- Dziś Leveroni, jesteśmy po rozwodzie. Brała coraz większe dawki, a i tak miała po 20 napadów dziennie. Drgawki, traciła przytomność. Nie mogłem jej spuścić z oka. Kiedyś chciała otworzyć drzwi w trakcie jazdy, złapałem za klamkę. Żeniąc się z Valery, przejąłem nawet nad nią prawną opiekę.

Po roku takiego życia przeczytałem w piśmie medycznym, że Cannabis zmniejsza objawy epilepsji wywoływanej u szczurów. "To nie może być takie proste" - pomyślałem. Marihuana była wszędzie, wszyscy dookoła palili.

Hippisowskie czasy.

- Tak, Kalifornia, lata 70. Ale nie mieliśmy nic do stracenia. Porozkładałem jointy w całym domu, nawet w łazience. Atak epilepsji zwykle poprzedza tzw. aura. Val odsuwała się od rzeczywistości, jej oczy stawały się puste. Zapalałem wtedy skręta i wkładałem jej do ust. Nie byłem pewny, czy to ma sens, żyłem w ciągłym napięciu, ale po jakimś czasie ataki stały się rzadsze i płytsze. Jako umysł naukowy ...

Jesteś z wykształcenia...

-...matematykiem i biologiem - pomyślałem, że trzeba podejść systematycznie: dawałem jej palić równo co dwie godziny, niezależnie od aury. Kluczowe było utrzymanie wysokiego poziomu THC i innych kanabinoidów we krwi. Dziś wiemy, że działają one jak klucze - "otwierają" receptory CB1 w mózgu, co powstrzymuje ataki epilepsji. U ludzi zdrowych robią to endokanabinoidy, które produkuje każdy żywy organizm.

Polak też wytwarza własną marihuanę?!

- Obawiam się, że tak (śmiech), polskie psy i koty też. W organizmie działa cały system endokanabinoidowy, który reguluje apetyt, odczucia bólu, inne funkcje życiowe. Kiedy Valery poczuła się lepiej, na własną rękę rzuciła leki w diabły i ... przeżyła straszny kryzys. Odstawianie takiej chemii musi być stopniowe. Zajęło nam to trzy lata, ale napady zniknęły.

Valery musi codziennie palić? Wielu lekarzy twierdzi, że leczenie medyczną marihuaną uzależnia.

- Powiedz to ludziom, których ta roślina przywróciła do życia! Przeciętny pacjent czy pacjentka przyjmuje codziennie kilka gramów suszu, dawkując według tego, jak się czuje w danej chwili (tzw. metoda samomiareczkowania). Pacjenci są w stanie odstawić Cannabis bez żadnego głodu narkotykowego, ale wtedy wróciłyby objawy choroby. Kto by chciał ryzykować?

Jak Val się poprawiło, wynieśliśmy się na wieś koło Santa Cruz i zacząłem uprawiać zioło. Pewne odmiany okazały się skuteczniejsze na dzień (Cannabis sativa ), inne na noc (Cannabis indica ). Kupowałem nasiona, próbowaliśmy różnych kombinacji. Dawałem też konopie znajomym, którzy chorowali na raka i HIV. Zresztą pacjenci onkologiczni od dawna inhalowali czy spożywali marihuanę. Albo palili.

W szpitalach?!

- Wtedy wolno było palić w szpitalach. Cannabisłagodzi skutki chemioterapii, pomaga na tzw. syndrom wycieńczenia (mdłości, biegunka, brak apetytu). Lekarze litowali się nad chorymi, przymykali oko.

Wasza uprawa była nielegalna.

- W 1992 r. zostaliśmy nawet aresztowani, ale sędzia w Santa Cruz nas uniewinnił. Uznał, że mamy prawo się leczyć marihuaną, skoro nam pomaga. Powołał się na zasadę wywodzącą się jeszcze z Magna Charta Libertatum, że można złamać prawo, aby uniknąć gorszego zła, tak jak wolno ukraść łódkę, by ratować tonącego.

Sądy w USA kształtują rzeczywistość. Już kilkanaście lat wcześniej sąd dał komuś prawo do leczenia się z jaskry.

- Robertowi Randallowi. Odwiedził nas po aresztowaniu. Robert powoli tracił wzrok. Na jakimś przyjęciu ktoś poczęstował go skrętem i po pół godzinie ból ustąpił, powróciło ostre widzenie. Dziś wiemy, że Cannabis obniża ciśnienie krwi w gałce ocznej. Robert zaczął palić i uprawiać roślinę. Aresztowano go, ale sąd uznał, że ma prawo się leczyć. I wtedy on oskarżył władze federalne, że uniemożliwiają mu hodowlę. I wygrał! Sąd nakazał dostarczać Robertowi medyczną marihuanę za darmo. Rząd stworzył specjalny program "Pełne współczucia testowanie leków". Co miesiąc Robert odbierał w aptece gotowe do palenia papierosy. Widziałem te metalowe pojemniki wielkości ludzkiej głowy z 300 ślicznie ułożonymi skrętami.

Nie do wiary.

- Śladem Roberta poszli następni chorzy, w programie znalazło się kilkaset osób. Zamknął go dopiero prezydent George H.W. Bush (senior), gdy zaczęli się masowo zgłaszać chorzy na AIDS. Uznał, że taka skala leczenia medyczną marihuaną demoralizuje młodzież. Dziś z programu federalnego korzysta już tylko czworo ludzi, w tym mój znajomy makler z Florydy Irvin Rosenfeld. Ma dziwną chorobę kości. Cierpiał tak, że nie mógł już nawet leżeć. On też zapalił marihuanę na imprezie i poczuł, że ból ustępuje, a mięśnie się rozluźniają. Ćwierć wieku temu lekarze przepowiadali mu rychłą śmierć, a on żyje do dziś, tyle że kilka razy dziennie wychodzi na parking i pali rządowe skręty.

W latach 90. zgłaszało się do nas coraz więcej chorych, pytali, jak bezpiecznie używać marihuany. Założyliśmy więc organizację WAMM .

"Kolektyw pacjentów i opiekunów dający nadzieję, tworzący społeczność i dostarczający medyczną marihuanę chronicznie i terminalnie chorym".

- To było wciąż nielegalne, ale poszliśmy do szeryfa i jakoś się dogadaliśmy. Przełomowy był dopiero rok 1996, kiedy w referendum stanowym przeszła nasza poprawka 215, która pozwala chorym na uprawę i posiadanie medycznej marihuany.

Innym nie wolno?

- Poprawka wyraźnie odróżnia używanie medyczne i rekreacyjne. Kalifornijczycy uznali, że ze względów moralnych nie wolno chorym odmawiać pomocy. W USA to ma dodatkowy sens, bo nie mamy systemu ubezpieczeń i wielu biednych ludzi po prostu nie stać na inne leczenie. W naszym WAMM było wielu wyrzuconych na margines przez kapitalistyczny system. W kooperatywie mogli pracować przy uprawie, wypiekach, czuli się znowu potrzebni. Spółdzielnia liczyła 250-300 osób, z czego trzy czwarte w opiece paliatywnej. Miesięcznie traciliśmy jedną, dwie osoby - to było najtrudniejsze.

Jak duża była plantacja?

- 10 tys. stóp [1 tys. m kw.]. Produkowaliśmy 100-200 kg Cannabis rocznie. Członkowie wpłacali do wspólnej kasy datki, ile kto mógł, mieli kontakt z żywą rośliną i dostęp do zaopatrzenia zgodnie z potrzebami.

Nie chciałem żyć w kraju, który głosi światu, że jest oazą wolności, a odmawia elementarnych praw chorym ludziom. Jakim prawem władza mówi, że nie możesz się czymś leczyć, jeśli cierpisz, jeśli umierasz w bólu? Zwłaszcza że nikomu nie robisz krzywdy i że chodzi o naturalną roślinę, którą ludzie leczą się od tysięcy lat! Oczywiście, było w tym sporo młodzieńczego ego: oto my, rewolucjoniści Cannabis , zmieniamy świat!

Czyje ego było większe: twoje czy Valery?

- To raczej ja popychałem Val do łamania prawa: "Musimy walczyć, iść dalej, nie ma wyjścia".

Jako pierwsi w kraju legalnie produkowaliście marihuanę, farma kwitła...

- Ale w USA prawo jest porąbane. Legalni byliśmy według prawa stanowego, ale nie federalnego. We wrześniu 2002 r. na farmę napadli agenci DEA (Drug Enforcement Administration), których zadaniem jest "wojna z narkotykami" ogłoszona pół wieku temu przez prezydenta Nixona. Wpadli o świcie z długą bronią. Valery mieszkała wtedy oddzielnie, pod lasem, a ja z Ibo tuż przy plantacji.

Z Ibo?

- Moim psem. Rzucili mnie na ziemię, przystawili lufę do skroni, skuli ręce z tyłu. Ale agenci nie uprzedzili o akcji szeryfa i szeryf się wściekł. Zrobił się z tego wielki news, cały świat mówił o ataku na WAMM. Ratusz w Santa Cruz zezwolił nam na rozdawanie Cannabis naszym pacjentom przed swoją siedzibą! Całe miasteczko przyszło nas wesprzeć, CNN transmitowała to na żywo. Ten głupi atak federalnych pomógł nam w nagłośnieniu sprawy. Dziś medyczna marihuana jest legalna już w 23 stanach.

A jako używka?

- W czterech: Waszyngtonie, Kolorado, Oregonie i Alasce, ale będą kolejne referenda. W Kalifornii już w 2016 roku i jestem pewien, że tym razem całkowicie zalegalizujemy tę niesamowitą roślinę.

Marihuana medyczna toruje drogę?

- Hej, to konserwatyści nas oskarżają, że niby walczymy o medyczną marihuanę, ale tak naprawdę chodzi nam o legalizację "narkotyków". Zawsze odpowiadam szczerze. Rzeczywiście, jestem zdania, że karanie za skręta to absurd i naruszanie swobód, ale nie tym się zajmuję. W użyciu rekreacyjnym chodzi o to, by być na haju, prawda? Za to odpowiada jeden zakazany prawem psychoaktywny składnik - THC. Rzecz w tym, że działanie medyczne mają także inne aktywne substancje: kanabinoidy, kanabidiole i terpenoidy (te ostatnie dają trawie zapach). W niektórych roślinach prawie w ogóle nie ma THC, np. w polskich konopiach siewnych, jak wyhodowana w Poznaniu odmiana wojko.

 

Całe to straszenie marihuaną, które ma uchronić młodzież przed "narkotykami", dopiero tworzy potężne zagrożenie. Bo skoro młody człowiek zapali i przekona się, że skutki są łagodniejsze niż po alkoholu i nie grozi uzależnienie, może pomyśleć, że nie ma się co bać także heroiny. Lepiej mówić prawdę. Gdy legalizujemy medyczną marihuanę, ludzie widzą, jak kłamliwa była propaganda o strasznym narkotyku na literę M.

To jest przesłanie dla Polski? Przestańcie straszyć?

- Straszcie tym, co jest straszne - heroiną, amfetaminą, kokainą, a także alkoholem i nikotyną. Jak pokazuje przykład Izraela, zalegalizować Cannabis może rząd. Po prostu ktoś bierze pod uwagę medyczne świadectwa i podejmuje racjonalną decyzję. Chciałbym, żeby Polska poszła śladem Izraela, Holandii, Kanady, Czech. Może nawet polski Kościół włączyłby się w taki program?

Proszę cię!

- Dlaczego nie? W USA Kościoły chrześcijańskie zaczynają wspierać medyczną marihuanę, bo litują się nad losem cierpiących bliźnich.

"Współczucie" - to ma być słowo klucz?

- Taka perswazja jest skuteczniejsza niż mówienie o prawach człowieka. Bo można się spierać, jakie mamy prawa i kiedy wolno je ograniczać, ale każdy wie, co to znaczy ulitować się nad cierpieniem, używając do tego - patrząc oczami człowieka wierzącego - stworzonej przez Boga rośliny.

W głębszym sensie konserwatyści mają rację. Zdjęcie z marihuany odium "narkotyku" toruje drogę do jej używania przez wszystkich. Ty sam zresztą nie jesteś chory, ale ...

- Kiedyś paliłem Cannabis" bez zezwolenia" jak prawie każdy Kalifornijczyk, dziś używam z rekomendacji lekarskiej, bo cierpię na bezsenność, mam bóle po kontuzjach sportowych. Robię to rzadziej niż kiedyś.

To jest właśnie zacieranie granic, którego boją się przeciwnicy narkotyków.

(do rozmowy włącza się producent marihuany medycznej z Izraela)

Neri: Minister zdrowia Izraela w 2009 roku pozwolił na używanie medycznej marihuany. Dostają ją m.in. żołnierze cierpiący na zespół stresu pourazowego - koszmarne sny, myśli samobójcze, stany depresyjno-lękowe.

Czemu nie chcesz się przedstawić? Przecież uprawiasz konopie legalnie.

- Ministerstwo nie lubi, by o tym opowiadać mediom. Niedawno dostałem ochrzan nawet za wpuszczenie szefa izraelskiej policji, który chciał zobaczyć, jak wygląda nasza uprawa. Ciekawe, jak go miałem nie wpuścić.

My mamy za sobą wojnę, komunizm, męki transformacji. Kto w Polsce nie ma stresu pourazowego?

- Może dlatego przodujecie w świecie w konsumpcji leków. Środki nasenne i zwłaszcza przeciwbólowe, mniam, mniam. Wśród środków psychoaktywnych światowy zabójca numer trzy po nikotynie i alkoholu.Ale jeśli przyjmiemy, że życie jest jedną wielką chorobą, to granica między niemedycznym i medycznym użyciem marihuany przestaje istnieć.

- W Izraelu wytyczamy tę granicę. Żołnierz z zespołem stresu dostaje zgodę na kurację marihuaną, jeśli wykaże, że przez rok próbował bezskutecznie leczyć się inaczej.

Michael: W 2009 roku izraelski rząd poprosił mnie, żebym - jako ekspert z 40-letnim doświadczeniem - odwiedził ich farmy medyczne.

Finansował cię rząd Netanjahu?

- Nie, organizacja MAPS z Santa Cruz.

Lobbują na rzecz medycznego używania m.in. LSD.

- Cannabis , LSD, psylocybina ... O ile używasz tych środków we właściwy sposób i pod opieką profesjonalistów - wszystkie mogą pomóc.

W Izraelu poznałem Elizę, pracowała przy uprawie i w szpitalu Barbanel, gdzie uczyła pacjentów podstaw terapii.

Roślina was połączyła?

- Nie, zadziałała jakaś inna chemia. Kiedy w 2010 r. Eliza zdecydowała się wracać do Polski, by szerzyć wiedzę o Cannabis , postanowiłem jej pomóc.

Po opuszczeniu Valery nie miałeś wstępu do WAMM?

- To nie tak, jak myślisz. Nie mieszkamy razem od 14 lat, Valery z cierpiącej pacjentki zamieniła się w szefową i aktywistkę, a także dumną lesbijkę. W Polsce zostałem przyjęty przez rodzinę i znajomych Elizy, pięć lat pracy pozwoliło mi poznać tak ciekawych ludzi jak prof. Vetulani, dr Bachański, dr Balicki czy artystka Katarzyna Maguda, krakowska koordynatorka projektu FENIX stworzonego przez Elizę.

Z czego się utrzymujesz?

- Z porad w dziedzinie upraw medycznych. Ponadto sądy w USA wynajmują mnie jako eksperta obrony w sprawach o używanie marihuany. A teraz zakładamy w Kalifornii firmę produkcji i dystrybucji Cannabis .

Zarobisz wielką kasę?

- Nie wiem, jest konkurencja, ale wartość kalifornijskiego rynku medycznej marihuany sięga 1,3 mld dol. rocznie, w 2014 r. państwo dostało 400 mln z podatków. Specjaliści szacują, że zioło może zastąpić 30 proc. dziś używanych leków, w tym aż 80 proc. przeciwbólowych, rozluźniających i nasennych. Już 2 proc. Kalifornijczyków używa konopi w celach medycznych.

Eliza Walczak: Mając 17 lat, zaczęłam cierpieć na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Jest masa męskich dowcipów o tym, co się dzieje z kobietami przed miesiączką, prawda? U mnie to nie były żarty. Dwa tygodnie przed okresem zaczynały się napięcia mięśniowe, migreny, nudności. Początek miesiączki był tak bolesny, że rodzice wzywali pogotowie i dopiero zastrzyk mi pomagał. Leczyłam się tramadolem. To jest opiat, z roku na rok musiałam więc zwiększać dawki. Gdy w 2000 roku zamieszkałam w Izraelu ...

Jak to?

- Związałam się z Izraelczykiem polskiego pochodzenia i w Ziemi Świętej zaczęłam używać Cannabis . Jeszcze nie był legalny, ale pomogła mi organizacja pacjentów, którzy dostawali od ministerstwa zdrowia indywidualne pozwolenia na uprawę. Pamiętam, jak się bałam, że to "narkotyk". Ale kiedy zaczęłam używać konopi - w formie ciasteczek i waporyzacji - napięcie, ból i inne objawy ustąpiły.

Po paru latach przeszłam konwersję na judaizm i zaczęłam poznawać tradycje żydowskiej medycyny. Konopiami zajmowały się specjalne piastunki, podawały je rannym i umierającym, ale także kobietom rodzącym, chłopcom przed obrzezaniem, dziewczętom przy miesiączce, dojrzewającym młodzieńcom, gdy wybucha burza hormonów. I ... zwierzętom, które idą na ubój rytualny. Te tradycje bywają jeszcze praktykowane. Warto ocalić wiedzę o ziołach, recepturach i terapiach, które od tysiącleci przynosiły ulgę w cierpieniu na tej planecie.

Przecież marihuana jest w Izraelu zakazana. Co prawda kawiarnie w Tel Awiwie czasem podejrzanie pachną ...

- Tel Awiw to inna bajka. Religijni Żydzi żyją w swoim świecie - nie idą do armii, nie płacą podatków. Poza tym jesteśmy na Bliskim Wschodzie, dookoła jest islam, który zakazuje alkoholu, ale toleruje haszysz. Najwcześniej konopie były zresztą używane w Chinach. Do tych tradycji Europa wróciła w połowie XIX w., gdy słynny dr O'Shaughnessy przywiózł konopie do Anglii. Królowa Wiktoria leczyła się tą rośliną z bolesnych miesiączek, była pierwszą udokumentowaną pacjentką terapii cannabisowej w zachodniej medycynie.

Mąż cię wspierał w leczeniu?

- Nie chcę o tym mówić. Mieliśmy swoje love story, ale nie sprostaliśmy próbie życia w Izraelu. Czasem żałuję, że nie wyjechałam w czasie drugiej intifady. W wojnie nie ma wygranych, przynosi destrukcję i patologię, także w zwykłej rodzinie. Formalnie rozwiedzeni jesteśmy dopiero od miesiąca, bo judaizm oddaje kobietę w posiadanie małżonkowi - to on musi udzielić żonie rozwodu, pisząc list rozwodowy. Mojemu mężowi zajęło to dziewięć lat.

Po naszej separacji w 2006 roku zaczęłam działać w Ale Yarok (Zielony liść) jako doradczyni partii. Poza Cannabis walczyliśmy o czyste środowisko, prawa Palestyńczyków, osób LGBT, emerytów. Nie weszliśmy do Knesetu, ale nasz program legalizacji został przyjęty przez ministerstwo zdrowia. Izraelscy pacjenci mieli szczęście, bo ministrem zdrowia został religijny Żyd, który nie miał wątpliwości, że konopie mogą pomóc.

Poparł lewaków z Zielonego Liścia?

- Pacjenci to nie lewacy, a występowanie w imieniu słabszych to micwa, dobry uczynek, obowiązek każdego Żyda i Żydówki. Pomogło też wsparcie organizacji zrzeszających ocalałych z Holocaustu

Przeciwnicy powiedzieliby, że to zły uczynek, bo ona nie leczy, za to uzależnia.

- Nie uzależnia! Czasem potrafi wyleczyć, w wielu chorobach przynosi ulgę. W Polsce leczenie bólu wciąż nie jest traktowane poważnie, jakbyśmy w cierpieniu rozpoznawali wartość. To nie dla mnie. Jeżeli ktoś cierpi, ma prawo do każdej pomocy. To do nas, pacjentów, należy wybór sposobu leczenia - ja wybrałam zioło.Moja niechęć do farmaceutyków ma korzenie w tragedii rodzinnej. Kiedy miałam 15 lat, moja siostrzyczka zmarła w trzeciej dobie życia; moim zdaniem zaszkodziła jej szczepionka na gruźlicę i żółtaczkę. Gosia zapadła na żółtaczkę i szklistość płuc, przestała oddychać.

Czemu nie wyjechaliście z Michaelem do Kalifornii?

- Ja się nazywam Walczak i chcę zabiegać o prawa pacjentów w moim kraju. Marzeniem byłoby zbudowanie sieci lekarzy i pacjentów medycznej marihuany w Polsce, USA i Izraelu, którzy mogliby wymieniać się informacjami.

Taki konopny kibuc globalny?

- (śmiech ) Na razie w projekcie FENIX pomagamy pacjentom w nawiązywaniu kontaktów z praktykującymi lekarzami w Polsce - nie jest ich wielu, ale już są. Uczymy, jak konopie uprawiać i wydajnie ich używać. Niezbędny jest następny krok - zmiana prawa.

Na razie nie udało się nawet usunąć sprzeczności w ustawie antynarkotykowej. Na liście środków psychotropowych marihuana jest wymieniona dwa razy: jako substancja, którą można stosować do celów medycznych (obok m.in. kokainy i opioidów), i jako środek całkowicie zakazany do celów medycznych.

- Dr Marek Balicki próbował przekonać Sejm, by ten absurd usunął, ale zwyciężyła ignorancja. Poza tym Ruch Palikota zawalił sprawę. Usłyszałam od nich, że starzy, chorzy ludzie to nie jest dobry PR i partia skupi się na walce o legalizację dla użytkowników rekreacyjnych, którzy są młodzi i bardziej medialni. No i jest, jak jest, choć nawet Trybunał Konstytucyjny ocenił niedawno, że nie ma uzasadnienia dla zakazu posiadania i używania marihuany, gdy jest to uzasadnione względami medycznymi.Od innych działaczy na rzecz liberalizacji prawa antynarkotykowego usłyszałem, że trudno się z tobą dogadać, że jesteś Zosią Samosią.

- Nie jestem politykiem, jestem pacjentką i przy okazji ekspertką. Pracuję z pacjentami, na tym się skupiam. Pomagamy w sprowadzaniu leków z holenderskiego programu medycznego, dzielimy się wiadomościami o preparatach na bazie konopi. Ostatnio zaopatrzyliśmy Centrum Zdrowia Dziecka we francuski olejek CBD. Polecamy pacjentom także terapie uzupełniające, jak akupunkturę, elektromagnetyzm, organiczną dietę. Do zdrowia trzeba podejść w sposób holistyczny. Przecież leki nas nie leczą, one wspierają jedynie naturalną zdolność do regeneracji i samoleczenia.

Od lat proponujemy w FENIXIE stworzenie narodowej agencji medycznej marihuany, jakie istnieją w Izraelu, Holandii czy w Kanadzie. Lobbing na razie nie daje efektu.

Przynajmniej agenci federalni nie wpadają ci na balkon, gdzie uprawiasz konopie.

- Agenci nie, ale policjanci owszem. W 2012 r. wparowali do naszego mieszkania na Ursynowie. Opowiedziałam o problemach ze zdrowiem, pokazałam amerykańskie pozwolenie na używanie marihuany. Ale oni zabrali mnie na komendę i posadzili na 12 godzin. Pani prokurator nie skorzystała z możliwości "odstąpienia od ścigania ze względu na nieznaczną ilość środka przeznaczonego na własny użytek".

Czyli z artykułu 62a, który w praktyce nie działa, bo brakuje załącznika z tzw. wartościami granicznymi środków psychoaktywnych, czyli nie ma definicji "nieznacznej ilości".

- W mojej apteczce znaleźli 33 g suszu, jedną piątą mego miesięcznego zapotrzebowania. Policja nie wiedziała, co ze mną zrobić. Próbowali straszyć, że posadzą mnie w celi z kobietą, która zabiła męża, że sąd skaże mnie na 13 lat więzienia. Nie reagowałam. Wkurzyłam się dopiero, gdy kazali się rozebrać i oddać bieliznę. Ponoć kobiety mogą się powiesić na stringach. Co za upodlenie! Odmówiłam. Kolejny policjant zaczął wychwalać Hitlera za to, że usunął Żydów, bo inaczej Polacy staliby się "Murzynami Europy", jak Boga kocham! Może chcieli mnie doprowadzić do histerii, zrobić ze mnie zaćpaną wariatkę i odesłać do szpitala psychiatrycznego?

Michael: Goniłem radiowóz z Elizą naszym samochodem. Potem błąkałem się wokół komendy.

Eliza: Aż dostałeś ode mnie list, niestety nieromantyczny (śmiech). Policjanci zapytali, ile mam gotówki. Powiedziałam, że 150 zł. Mówią, że potrzeba tysiąc. Pomyślałam, że chodzi o jakąś kaucję. Dałam im list do Michaela. Przywiózł pieniądze.

Nie rozumiem. Po co?

- Chcieli ze mnie zrobić handlarza. Policja robi tak na całym świecie. W USA mogą cię zatrzymać za dilerkę, jeśli masz przy sobie dużo gotówki, nawet jak nie masz ani grama narkotyku. Duża gotówka w czasach kart kredytowych to dla policji dowód na powiązania ze światem przestępczym. Wariactwo.

Miałaś sprawę?

- Zostałam skazana, ale się odwołałam. Sąd drugiej instancji przyjął do wiadomości, że używam Cannabis w celach leczniczych, i uznał moje nasiona za legalne, bo pochodzą z programu w Izraelu. Ale nie stwierdził, że zachodzi stan konieczności, bym brała leki. Czyli tak jakby ktoś ocenił, że nie dość cierpię.

Marihuana. Na co pomaga

Naukowcy i lekarze spierają się o skuteczność medycznej marihuany (MM), ale rośnie liczba doniesień o pozytywnych wynikach w leczeniu astmy (zwiększa przepustowość dróg oddechowych), jaskry (obniża ciśnienie płynu śródgałkowego), padaczki, zwłaszcza u dzieci, autoimmunologicznych chorób jelita grubego (w tym choroby Leśniowskiego-Crohna), a także zaburzeń neurologicznych (spastyka, drgawki) m.in. w stwardnieniu rozsianym, chorobie Alzheimera, stwardnieniu zanikowym bocznym. Skuteczna w zwalczaniu chronicznego bólu MM łagodzi objawy AIDS i nowotworów (zwłaszcza po chemioterapii), pomaga w stanach terminalnych. Są też pojedyncze doniesienia o niszczeniu przez MM agresywnych nowotworów glejaka mózgu i raka piersi.

W stanach USA, które zalegalizowały MM, spadła liczba śmiertelnych przedawkowań opioidowych leków przeciwbólowych (Marcus A. Bachhuber, JAMA Internal Medicine, 2014), a także o 5 proc. spadła w nich liczba samobójstw, zwłaszcza wśród mężczyzn w wieku 20-29 lat - o 11 proc. (raport amerykańskich badaczy D. Marka Andersona, Daniela I. Reesa, Josepha J. Sabii, 2012).

MM legalnie używana jest w Austrii, Czechach, Finlandii, Izraelu, Holandii, Portugalii i Hiszpanii oraz w 23 stanach USA.

W Polsce w tzw. ustawie antynarkotykowej marihuana została wymieniona dwukrotnie na liście środków psychotropowych: raz (w tabeli I-N) jako substancja, którą można stosować do celów medycznych (obok m.in. kokainy i opioidów) i drugi raz (w tabeli IV-N) jako środek całkowicie zakazany do celów medycznych (wewnętrzna sprzeczność ustawy).

Od grudnia 2012 roku dopuszczony do obrotu jest Sativex, lek do leczenia sklerozy, który zawiera delta-9-tetrahydrocannabinol (czyli THC). Inne środki zawierające THC można importować za każdorazową zgodą Ministerstwa Zdrowia (tzw. import docelowy).

Trybunał Konstytucyjny uznał 4 listopada 2014, że "brak uzasadnienia dla zakazu posiadania marihuany, gdy jest to uzasadnione względami medycznymi, np. leczenia w stanach terminalnych". 

Tagi

Źródło

Piotr Pacewicz
Gazeta Wyborcza/Duży Format

Źródło internetowe

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Czy LSD jest na najlepszej drodze by wrócić do łask społeczeństwa?

$
0
0

Od 40 lat Amanda Feilding, hrabina Wemyss i March, wierzy, że psychodeliki są skuteczną metodą leczenia depresji i niepokoju. Rośnie liczba naukowców, którzy się z nią zgadzają.

 

Wyobraźmy sobie grupę leków zdolnych leczyć z uzależnień, depresji i stresu pourazowego: chorób duszy, przeciw którym współczesna medycyna, pomimo całej swojej biegłości w chirurgicznej magii, ma do zaoferowania niewiele. Substancje zdolne pobudzić kreatywność i dostarczyć tym, którzy je przyjęli, doznań porównywalnych z oglądaniem Boga lub byciem świadkiem narodzin dziecka. Powiedzmy, że te cudowne środki wynaleziono: dlaczego społeczeństwo uczyniło je nielegalnymi?

 

Pytanie to prześladuje Amandę Feilding od lat sześćdziesiątych, kiedy jako nastolatka po raz pierwszy miała okazję doswiadczyć działania psychodelików. Dzięki marihuanie, LSD i grzybom halucynogennym odkryła jak to jest, kiedy drzwi percepcji zostają otwarte na oścież. Błogi okres jej eksperymentów zbiegł się ze szczytem rozkwitu owej rozkołysanej dekady, nim drzwi ponownie zatrzaśnięto w panicznej reakcji na zagrożenie, które miało się za nimi kryć.

 

"To była tragedia" - mówi mi w deszczowy poranek w Beckley Park, swoim domu niedaleko Oxfordu" - "Ann Shulgin [pionierka badań na psychodelikami i wdowapo ich patronie, Alexandrze] jest moją wielką przyjaciółką. Powiedziała mi, że w dniu, gdy usłyszeli, że nie będą mogli korzystać z LSD lub MDMA w swoich badaniach badań, płakali, na myśl stracie, jaką oznacza to dla pacjentów. Zdawali sobie sprawę z realnej wartości tych substancji w docieraniu do obszarów inaczej nieosiągalnych."

 

Feilding poświęciła swoje życie działaniom zmierzajacym do odwrócenia tej delegalizacji, najpierw jako artystka, a ostatnio jako niestrudzona zwolenniczka badań naukowych, za pośrednictwem swojej Fundacji Beckley . Niebezpieczeństwa nadużywania narkotyków zostały od lat 60. szeroko udokumentowane, co dla wielu naukowców i decydentów politycznych wydaje się być sprawą niedomiennie pierwszoplanową. Feilding ma nadzieję wykazać, że zagrożenia są przesadnie eksponowane, a prawo dotyczące stosowania tych środków powinno zostać złagodzone. Po dziesiątkach lat wytrwałości widać oznaki, że jej praca przynosi skutek. Luźną garść badań z użyciem LSD i psylocybiny (psychodeliczny związek obecny w grzybach) zastąpiła ich wąska, lecz równomierna strużka, a ich wyniki są obiecujące dla celu, który przyświeca Amandzie. Co więcej: wygląda na to, że niektóre teorie zasygnalizowane około pół wieku temu mogą zostać potwierdzone przez współczesną naukę.

 

Feilding pierwsza gotowa jest przyznać, że nie posiada wykształcenia neurologicznego. Wywodzi się z Habsburgów i można prześledzić bezpośrednią linię łączącą ją wprost z Karolem II. Beckley Park to dwór myśliwski Tudorów, położony jakąś milę od głównej drogi. Posiada trzy fosy i trzy wieże, a wewnątrz chaotyczny labirynt zabytkowych mebli i dobrze zaopatrzonych kominków. Dzięki mężowi, Jamiemu, Feilding jest hrabiną Wemyss i March . Jest trochę jak odlotowa ciotka, kórej nigdy nie mieliście: odrobinę ekscentryczna w obyciu, możliwe, ale ciepła, mądra i zaciekle oddana sprawie.

 

"Moja dziedzictwo jest zarówno wsparciem, jak i zawadą"– twierdzi - "Jest się tym, kim się jest. Mieszkaliśmy w tym niezwykle pięknym domu, ale nigdy nie mieliśmy pieniędzy ani ogrzewania. Dorastałam bardzo odizolowane i zawsze byłam kimś w rodzaju outsidera ".

 

W 1966 roku, kiedy miała 22 poznała Barta Hugesa, holenderskiego chemika, z którym przeżyła długi romantyczny związek. Wprowadził Feilding w świat psychodelików i nauk o świadomości, a w szczególności swoich teorii dotyczących krążenia krwi w mózgu. Sformułował dwie: "dużego mechanizmu" dotyczącą dystrybucji całkowitej objętości krwi, oraz "małego mechanizmu", dotyczącą specyficznie dystrybucji krwi w obrębie mózgu.

 

"Co ciekawe, opis tego drugiego mechanizmu okazały się bardziej lub mniej tożsamy z tym, czego dowiadujemy się z badań prowadzonych obecnie." - komentuje Feilding.

 

Do innych zainteresowań Huges należała trepanacja, praktyka wiercenie dziury w czaszce, aby odsłonić zewnętrzne warstwy mózgu. Jej zwolennicy twierdzą, że jest to jeden z najwcześniejszych form operacji - znaleziono starożytne czaszki z otworami - jakkolwiek gwoli uczciwości trzeba zaznaczyć, że obowiązujący w nowoczesnej medycynie konsensus temu przeczy. Szczyt eksperymentów Feilding z krążeniem mózgowym przypadł na rok 1970, kiedy przeprowadziła trepanację na samej sobie, a jej doświadczenie zostało przekształcone w dzieło sztuki w filmie Heartbeat In The Brain, którego krótki fragment jest dostępny na YouTube. W filmie tym 27-letnia Feilding wyjaśnia, że jeżeli społeczeństwo nie zostanie uświadomione w kwestii korzyści płynących z trepanacji, to nie będzie ona dostępna za darmo w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Bezpośrednio po tym obcina sobie grzywkę się i wierci dziurę w czole. Klip (cały film nie jest dostępny online) kończy się chwilę po zabiegu. Feilding w białym fartuchu, z głowę owiniętą przesiąkajacym na czerwono bandażem, wyciera krew z twarzy i szeroko się uśmiecha.

 

"Cała historia z tym filmem jest frustrująca w kategoriach odbioru społecznego" - opowada - "Ale trepanacja przyniosła subtelne, niemniej określone korzyści mi i innych ludziom, których znam, a którzy zdecydowali się to zrobić. Jamie cierpiał na przewlekłe bóle głowy do momentu trepanacji, ale później już nie. Myślę, że ta praktyka niesie ze sobą wiele potencjalnych korzyści. Moja teoria jest taka, że ​​trepanacja reguluje poziom przepływu krwi w mózgu z powrotemn do tego z okresu dzieciństwa. Mózg otrzyma więcej krwi z każdym uderzeniem serca, wzrośnie również skuteczność wypłukiwania toksyn. Przypuszczam, że konopie i psychodeliki mogą robić to samo, ale na wyższym poziomie. Istnieją inne techniki, dzięki którym można osiągnąć podobny efekt, jak yoga oddechu lub osteopatia czaszkowa, ale efekty trepanacji są trwałe. "

 

Można zrozumieć, dlaczego Feilding stara się unikać kojarzenia tego rodzaju niekonwencjonalnych poglądów z obecnie prowadzoną kampanią.

 

"Zawsze zabiegaliśmy o traktowane poważnie, kontrolowane stosowanie psychodelików. Przez 20 lat określano je mianem cudownego leku. Dostrzegano szerokie spektrum potencjalnych obszarów ich stosowania. Ale w latach 60. aspekt rekreacyjny wymknął się spod kontroli. Myślę, że ludzie tacy jak Timothy Leary wyrządzili tu wiele szkody. "

 

Leary, chemik i pionier wykorzystania LSD, został obwołany przez prezydenta Nixona najbardziej niebezpiecznym człowiekiem w Ameryce.

 

"Reakcja była przesadna, a reputacja tych środków ustaliła się jako znacznie gorsza, niż powinna. Szkodliwość została wyolbrzymiona. Pozostawiło to długą smugę nieufności do LSD "

 

Tu też należy szukać przyczyny wstrzymania wielu badań. W latach 1953-1973, rząd USA finansował 116 badań nad LSD, obejmujących w sumie tysiące prób. Badano wpływ na osoby z depresją, autyzmem i rakiem, a także więźniów. Jak niedawno podsumował je na łamach New Yorkera dziennikarz Michael Pollan: "Przedstawione wyniki były często pozytywne. Ale wśród tych badań było wiele jak na współczesne standardy źle zaprojektowanych, które rzadko (jeśli w ogóle) były prawidłowo kontrolowane."

 

Kwestia kontroli jest nadal problemem. W przeciwieństwie do, powiedzmy, paracetamolu, naukowcom trudno zachować obiektywizm i nie zorientować się, który z ochotników przyjął placebo, a który środek psychodeliczny (w jedym ze znanych amerykńskich badań jeden z ochotników zaczął wędrować wokół twierdząc, że widzi Boga).

 

W 1998 roku, zachęcona wprowadzeniem skanera MRI, Feilding założyła Fundację Beckley. "Wcześniej eksplorowałam te idee w ramach sztuki; nikt nie zwraca specjalnej uwagi na przekaz sztuki, więc możesz powiedzieć co chcesz. Nowe techniki sprawiły, że w końcu można było mierzyć, jakkolwiek niejednoznacznie, co tak naprawdę dzieje się w mózgu. Zdałem sobie sprawę, że mogę zyskać wpływ na bieg spraw zwracając się ku nauce. "

 

Jak twierdzi Feilding, Fundacja działa na rzecz lepszego zrozumienia działania narkotyków, ograniczania szkód przez nie spowodowanych i wykazania ich potencjału terapeutycznego. Często bywa to niewdzięczna rola. Gazety wciąż epatują pełnymi grozy opowieściami o skutkach zażywania narkotyków rekreacyjnych, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Substancje te są wg. Feilding kontrolowane "ściślej, niż broń nuklearna", nawet gdy mowa celach badawczych. Naukowcy z ostrożności omijają ten mroczny obszar, ktorego również żaden rząd nie chce dotknąć. Gdzieniegdzie odosobnione głosy zachęcają ludzi do kwasu. Finansowanie jest skąpe, badania drogie. Nawet dla potrzeb małego badania, koszty użycia MRI mogą być liczone w dziesiątkach tysięcy funtów.

 

Feilding ze swoim niewielkim zespołem entuzjastów pozostaje niezrażona, żywiąc nadzieję, że coś zaczyna się zmieniać. W Wielkiej Brytanii Fundacja Beckley ściśle współpracowała z prof Davidem Nuttem, byłym doradcą szefa rządu, który został zwolniony za sugerowanie, jakoby przyjmowanie ecstasy było mniej niebezpieczne niż jazda na koniu, i dr Robinem Carhartem-Harrisem z Imperial College w Londynie. Carhart-Harris i jego zespół właśnie zakończyli pierwszą analizę nowoczesnego obrazowania skutków działania LSD na mózg; pełne wyniki mają być dostępne jeszcze w tym roku. To najświeższy z serii eksperymentów dotyczących wpływu narkotyków, w tym psylocybiny, MDMA i LSD, na mózg i świadomość, a fundacja jest obecnie zaangażowana w wiele planowanych lub już realizowanych programów w Wielkiej Brytanii i za granicą.

 

"To dobre czasy. Czujemy, że postawiliśmy na właściwego konia " - mówi Carhart-Harris - "Nic z tego nie byłoby możliwe bez Amandy i Fundacji Beckley. Mamy zamiar rozpocząć spróby kliniczne z użyciem psylocybiny w leczeniu depresji, które mogą być historycznym przełomem. Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że depresja ma wkrotce stać się wiodącym czynnikiem w globalnym obciążeniu chorobami. Biorąc pod uwagę skalę problemu, istnieje ogromna szansa , że psylocybina, a może i inne psychodeliki, okażą sią znaczącą pomocą. Inni badacze upartują zastosowań psylocybiny w leczeniu uzależnienia od alkoholu lub nałogu palenia. Podobnie rzecz ma się z lękiem towarzyszącym fazie schyłkowej choroby, krótko przed odejściem."

 

Niewielkie badanie przeprowadzone w UCLA sugeruje, że psylocybina może pomóc chorym na raka w fazie terminalnej pogodzić się ze śmiertelnością. W badaniu prowadzonym przez Rolanda Griffithsa z Johns Hopkins University, ponad 70% z 36 pacjentów otrzymujących psylocybinę poinformowało, że doznali jednego z pięciu najbardziej znaczących doświadczeń w życiu.

 

Idee dotyczące sposobu działania psychodelików skupiają się wokół czegoś, co określa się "domyślnym trybem sieci", teorii zakładającej istnienie obszarów, które są aktywne, gdy mózg jest w stanie "zrelaksowanego czuwania"" i nie skupia się na niczym konkretnym. Jest to rodzaj "pracującego silnika", który działa ponad innymi funkcjami, zużywając znaczną część zasobów energetycznych mózgu.

 

"To skomplikowane", mówi Carharta-Harris "ale można streścić to w ten sposób, że ​​istnieją zasadnicze podobieństwa między niektórymi stanami patologicznymi, takimi jak depresja czy uzależnienie. Negatywne wzorce myślenia są w stanie utrwalać się, żłobiąc coraz głębsze koleiny. Pomyśl o tym, jako o spirali - to ciekawe, jak te metafory często okazują się odnosić wprost do podstawowych mechanizmów, pozostajac jednocześnie prawdą na poziomie poetyckim. To, co widzimy po psychodelikach, to reorganizacja w korze mózgowej. Leki te indukują coś w rodzaju burzy, ale w kontekście leczenia patologii to właśnie burza może być tym, co jest potrzebne, jako swoisty restart systemu. "

 

Badania przynoszą owoce, ale wciąż wymagają finansowania, dlatego Feilding o nie zabiega. Fundacja opiera się głównie na wsparciu niewielkiej liczby indywidualnych darczyńców, choć zdarzyło się jej korzystać także ze strony crowdfundingowej, Walacea, celem zebrania pieniędzy na badania nad LSD związane z obrazowaniem pracy mózgu. Pomimo swojej kluczowej roli, Feilding ostrożnie podchodzi do występowania na pierwszym planie gdy chodzi o promocję fundacji. Po części dlatego, że, jak to ujmuje, nie jest "naukowcem z dyplomem", ale martwi ją także to, że może być postrzegana jako ktoś w rodzaju artysokratycznej hipiski osobiście zainteresowanej narkotycznymi odlotami. Poświęcony jej artykuł w Daily Mail opublikowany w 2010 roku nosił tytuł "Konopna Hrabina". Taki wizerunek nie pomaga, gdy twoim celem jest zrewolucjonizowanie międzynarodowej polityki narkotykowej.

 

W opinii Carharta-Harrisa, Feilding martwi się niepotrzebnie. Twierdzi on, że badania, które pomogła zainicjować, nabrały już takiego tempa, że żadna tabloidowa kampania zgorszenia nie zdoła zatrzymać ich biegu.

 

"Ilość prowadoznych obecnie badań jest porównywalna z tym, co działo się w latach 60. Wzrost jest wykładniczy. Jest to bardziej ekscytujące, niż kiedykolwiek wcześniej, a wyniki są naprawdę imponujące. Nastąpiła również zmiana pokoleniowa w podejściu do narkotyków: więcej ludzi ma za sobą doświadczenia z różnymi substancjami, są lepiej poinformowani i myślą o nich w sposób bardziej dojrzały. W głupich historyjkach o narkotykach rozpoznają głupie historyjki. Nawet żerujące na sensacji gazety traktują doniesienia o terapeutycznym użyciu psychodelików jako niezły temat dla siebie.

 

Feilding, Carhart-Harris i inni z tego obozu w podejściu do swojej pracy wykazują ewangeliczne zacięcie. Po części bierze się ono z tego, że mają poczucie bycia pionierami. Ale opiera się takzze ospostrzeżenie, że w porównaniu do innych dziedzin medycyny, dostepne obecnie kuracje na psychiczne dolegliwości wydaje się być irytująco niekonkretne.Wyrostek robaczkowy można wyciąć; infekcja może być leczona antybiotykami. Ale jeśli jesteś w depresji, lub przerażony swoim nieuleczalnym rakiem - co wtedy? Otępiające leki do wyregulowania emocji lub rozmowy z lekarzem w gustownie urządzonym pokoju. Psychodeliki – jak wierzą - oferują możliwość wypracowania sposobu zgłębienia nieświadomości, wejścia pod poziom systemu operacyjnego i zobaczenia co tak naprawdę stało się z komputerem.

 

Chociaż wyniki są obiecujące, rozmiary próbek są jeszcze małe. Nawet jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, poważne zastosowania kliniczne to kwestia wielu lat i bardziej zaawansowanych testów. Narkotyki te nie zostały zakazane przez przypadek. W roku 1971 Journal of American Medical Association ostrzegał, że powtarzane używanie psychodelików będzie z reguły skutkować trwałym "naruszeniem osobowości".

 

"Dwadzieścia lat temu sądziłem, że właściwe zastosowanie wielu popularnych narkotyków przyniosłoby ze sobą dobroczynne efekty, ale im więcej badań przeprowadziłem, tym więcej widziałem przesłanek za tym, że to korzyści rzekome, niemal zawsze przytłoczone negatywnymi skutkami"- mówi Andrew Parrot, profesor psychologii na Uniwersytecie w Swansea, od dawna sprzeciwiający się prowadzeniu tego rodzaju badań. On plasuje się na drugim krańcu spektrum przekonań na ten temat, niemniej jego uwagi pokazują skalę zadania stojacego przed Fundacją Beckeley.

 

"Jeśli przyjrzeć sie tym badaniom, wiele z nich polega na podawaniu narkotyków względnie normalnym ludziom, a następnie zadawaniu im pytań w rodzaju: "Czy miałeś miłe doświadczenie mistyczne? Niekiedy trafiasz na ludzi ludzi reagujących źle, jednak w kontrolowanych sytuacjach i przy niskich dawkach, będzie to dość nietypowe. Zadając ludziom właściwe pytania otrzymujesz rodzaj efektu halo, zaś wielu badaczy sprawia wrażenie, jakby sami byli użytkownikami tych substancji."

 

"Nauka postepuje w cyklach, a w tej chwili tego typu badania są znów bardzo modne. Wiele osób, które znam, ubiega się o dotacje na badania naukowe, aby przyjrzec się tym środkom, ale na gruncie teoretycznym nie mogę zrozumieć, na jakiej zasadzie miałyby one pomóc osobom z zaburzeniami klinicznymi. Z każdym preparatem może być tak, że da wyraziste pozytywne efekty na krótką metę, ale w perspektywie długoterminowej negatywy przeważą. To prawda, że psylocybina i LSD powodują dramatyczne zmiany w funkcjonowaniu mózgu, przekonaniach i postawach ludzi, ale jeśli mówimy o ich zastosowaniu w terapii - ja tego nie widzę. Dla mnie terapia zawsze będzie oznaczać rozmowę terapeutyczną. "

 

Dodaje, że jest pewna ironia w ewentualnym zastosowaniu tych leków do leczenia uzależnienia od tytoniu - co jest jedną z rozważanych idei. "W latach 30. lekarze przepisywali palenie w ramach terapii niepokoju, ponieważ palacz czuł się pewniej, mając papierosa. Dziś zdajemy sobie sprawę, że było to po prostu pozbycie się objawów odstawiennych. Młodzi ludzie, którzy zaczynają palić, stają się bardziej zestresowani, a następnie, gdy ulegną nałogowi, stają się mniej zestresowani pół roku czy rok później"

 

Gdy Amanda Feilding próbowała psychodelików, kosmiczny wyścig był głównym tematem zaprzątającym powszechną wyobraźnię. Kosmonauci unosili się na orbicie; Amerykanie chodzili po księżycu. Marzenia o podróży galaktycznej zostały przez te pół wieku zarzucone, ponieważ rozległe przestrzenie lodowatej pustki okazały się jeszcze bardziej niedostępne, niż ówcześnie sądzono. Z drugiej strony, w naszych własnych mózgach niemal każde kolejne badanie odkrywa nowe pola eksploracji. Jeśli zatem zgodnie z obietnicą Fundacji Beckley przeprowadzone zostaną w tych obszarach jeszcze rozleglejsze, bardziej wszechstronne badania, Feilding może okazać się duchową matką chrzestną dużej i ważnej dziedziny medycyny.

 

"Amanda powinna cieszyć się ze swojej pozycji"- mówi Carhart-Harris - "Historia będzie postrzegać ją jako jedną z inicjatorek całego tego ruchu, i słusznie. A jeśli nawet wszystko spełznie na niczym, nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie dała z siebie wszystkiego".

Tagi

Źródło

www.theguardian.com
Ed Cumming

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Ibogaina: rytuał przejścia i katalizator zmiany

$
0
0

36-godzinna podróż może być drogą wyjścia z trwającego całe dorosłe życie uzależnienia od narkotyków. Staje się to problematyczne, gdy środek psychoaktywny, które umożliwia tę podróż - ibogaina – zostaje sklasyfikowany jako substancja Grupy I (Schedule I). Film Ibogaina: Rytuał Przejścia to dokument, który bada potencjał leczniczy tego środka.

 

"Ironią jest, że z definicji substancja z Grupy I to coś, co nie ma żadnej wartości medycznej" - mówi w filmie Patrick Kroupa, były heroinista i działacz na rzecz ibogainy - "Ja bym powiedział, że coś, co pozwala ci całkowicie wyjść z uzależnienia od heroiny albo zapomnieć o cracku - oraz całej gamie zaburzeń związanych z nadużywaniem tych substancji - ma cholernie dużą wartość medyczną."

 

Ibogaina jest wyciągiem z Tabernanthe iboga, wieloletniego krzewu o właściwościach psychoaktywnych, rosnącego przede wszystkim w Gabonie. Osoby praktykujące w Gabonie i Kamerunie kult Bwiti tradycyjnie używają korzeni ibogi w leczeniu chorób.

 

Film zaczyna się historią Massavou 'Bandzi', 22-letniej kobiety z Gabonu, która zwróciła się ku ibodze po roku zmagania się z tajemniczą chorobą. W tradycyjnych kontekstach, przechodzący inicjację zażywają odrażający w smaku korzeń iboga przez okres kilku dni.

 

Według tradycyjnego lekarza i znawcy ibogi występującego w filmie, Mallendi Nzamba, doświadczenie z nią jest konkretne i wizyjne. Na początku lekarze umieszczają przed Massavou lustro, aby mogła uzyskać dzięki niemu dostęp do swego wnętrza. Odpowiedzi nie przychodzą w postaci halucynacji, ale konkretnych obrazów patrzących zwracajacych się wprost ku niej.

 

W kontekstach zachodnich, tradycyjna medycyna Bwiti została wyjęta ze swojej orientacji wspólnotowej i osadzona w ramach charakteryzującego zachodnie praktyki medyczne naśladownictwa (procedur).

 

Cy Kobey, jeden z rozmówców występujących w filmie, szukał kuracji ibogainowej chcąc skończyć ze swoim uzależnieniem od heroiny. Zdjęcia z jego i Massavou prób leczenia zostały kontrastowo zestawione w kilku sekwencjach montażowych w całym filmie.

 

Podczas gdy Cy leży samotnie w łóżku lub rozmawia (w cztery oczy) z którymś z odzianych na biało specjalistów w warunkach klinicznych, Massavou jest otoczona przez członków społeczności Bwiti tańczących i bębniących wokół niej, śpiewających, lub po prostu siedzących w pobliżu. Gdy Cy jest podczas leczenia odseparowany od swoich dzieci, Massavou kilka razy w ciągu swojej inicjacji bierze w ramiona swoje niemowlę. Rozdźwięk między praktykami kulturowymi otaczającymi wykorzystanie ibogi w każdym z kontekstów pozostaje widoczny przez cały film.

 

Narkotyk, przynoszący kres narkomanii

 

Howard Lotsof, zmarły w 2010 roku wiodący orędownik ibogainy w Stanach Zjednoczonych, stał się świadomy potencjału leku w terapii uzależnień na początku lat 60. Był wówczas 19-latkiem uzależnionym od heroiny. Jego przyjaciel, chemik, polecił mu ibogainę. Przyjął narkotyk i wyruszył w 36-godzinną podróż.

 

"33 godziny później pomyślałem sobie, że jestem zmęczony, idę spać na tydzień, i już nigdy nie zamierzam brać tego narkotku"- mówi w filmie Lotsof - "Ubrałem się, wyszedłem z domu... i wtedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem na głodzie."

 

W wyniku sklasyfikowania jej w Stanach Zjednoczonych jako substancji Grupy I, uzależnieni mają problem z legalnym dostępem do ibogainy. Jednak doświadczenie Lotsofa z ibogainą zaowocowało prowadzoną przez całe życie kampanią majacą na celu doprowadzenie do udostepnienia chorym leku w bezpiecznych kontekstach klinicznych. Współtworzył w 2008 roku artykuł opublikowany w Journal of Ethnopharmacology traktujący o subkulturach ibogainowych, powstających w odpowiedzi na powszechne zapotrzebowanie na ten lek w ciągu ostatnich dziesięcioleci.

 

Ibogaina jest legalna w Meksyku – oraz w wielu innych krajach świata - i kilka klinik w Baja ma w ofercie program leczenia uzależnionych z jej pomocą. Dokument śledzi przebieg przeprowadzanej w klinice w Rosarito kuracji ibogainowej, mającej wyzwolić z uzależnienia do heroiny CY, 34-letniego ojca trójki dzieci pochodzącego z San Diego.

 

Po intensywnej i emocjonalnej 36-godzinnej podróży, Cy opuszcza centrum rehabilitacyjne wolny od objawów odstawiennych, choć wyczerpany.

 

"Czuję, że jestem całkowicie wolny od narkotyków"– mówi Cy w filmie, zauważając wcześniej jak bardzo wyczerpany czuje się pracą nad sobą, do której wykonania zmusiła go substancja.

 

Doświadczenia Patricka Kroupa, również cierpiącego z powodu uzależnienia od heroiny, są podobne.

 

"To blokuje głód narkotyczny. To działa. Nic innego tak nie działa. Nie doświadczasz objawów odstawienia. "

 

Występujący w dokumencie podkreślają, że choć ibogaina znosi głód narkotyczny, na dłuższą metę nie zadziała, jeśli dana osoba nie będzie chciała zerwać z nałogiem.

 

"Ibogaina nie jest magiczną różdżką"- wyjaśnia Randy Hencken, który pracuje dla Stowarzyszenia Ibogainowego w Rosarito. "To nie jest lekarstwo na uzależnienie. To coś, co je przerywa. Daje wielu ludziom szansę, której inaczej by nie mieli. Lubię mówić, że ibogaina jest katalizatorem zmian. "

 

 

Szeroko zakrojony niekontrolowany eksperyment

 

 

Choć film wypełniają relacje z terapii zakończonych sukcesem, jak historie Kroupa i Cy, niewiele z nich wynika, jeśli chodzi o sprecyzowanie za sprawą jakich to właściwie neurobiologicznych mechanizmów ibogaina jest tak skuteczna w leczeniu narkomanii. Za taki stan rzeczy odpowiada po części sklasyfikowanie jej jako narkotyku Grupy I, co znacznie ogranicza badania zmierzające do odkrywania jej właściwości.

 

"Co dokładnie substancja robi?" - pyta Kroupa - "Nie wiemy."

 

Konieczność praktykowania leczenia ibogainą w kontekstach pozalegalnych zaowocowało czymś, co autorzy opublikowanego w 2008 w Journal of Ethnopharmacology artykułu nazwali "szeroko zakrojonym niekontrolowanym eksperymentem", w ramach którego pozasystemowi praktykanci przeprowadzają większość "badań".

 

Wg autorów artykułu, śmiertelność w wyniku zażycia ibogainy w niekonwencjonalnych sytuacjach wiąże się z chorobami serca lub płuc. Przypuszczają jednak, że 11 znanych zgonów, które nastąpiły w wyniku używania ibogainyw latach 1990-2006, miało przyczynę raczej w braku doświadczenia praktykantów, niż wcześniej istniejących schorzeniach.

 

Niewiele istnieje opublikowanych badań posiadających recenzję naukową. Jednym z nich jest badanie z roku 1996 opublikowane w Brain Research, które wykazało, że większe dawki ibogainy mogą być neurotoksyczne dla szczurów. Według autorów opracowania z roku 2008 (Journal of Ethnopharmacology), nie ma dowodów, że ibogaina jest neurotoksyczna dla ludzi.

 

Według Lotsofa, brak starań ze strony firm farmaceutycznych o zalegalizowanie ibogainy ma dwie przyczyny. Po pierwsze, zwraca uwagę Lotsof, najwyższy popyt na ibogainę istnieje wśród zdrowiejących narkomanów. Ta specyficzna grupa demograficzna cechuje sie wysoką śmiertelnością, co dla firm farmaceutycznych wiąże się z kłopotliwą odpowiedzialnością.

Po drugie, firmy farmaceutyczne mają zobowiązania wobec akcjonariuszy, którzy chcą widzieć jak firmy wydają ich pieniądze w sposób możliwie najbardziej dochodowy. A trudno powiedzieć, by zaspokajanie potrzeb osób tak społecznie napiętnowanych jak ludzie zmagający z poważnym uzależnieniem od opioidów "wyglądało dobrze" w tym kontekście.

 

"Celem przemysłu farmaceutycznego nie jest opracowywanie leków leczących choroby"- mówi Lotsof w filmie -"Chodzi o opracowywania leków w celu zwiększenia zysków akcjonariuszy."

 

Jak widać na przykładzie Massavou, ze stosowaniem ibogi wiąże się więcej korzyści zdrowotnych i psychoterapeutycznych, niż tylko leczenie narkomanii. Massavou zwróciła się do ibogi by wyleczyć chorobę, która nie była związana z nadużywaniem jakiejkolwiek substancji, a po swojej inicjacji zapewniła, że czuje się lepiej.

 

Choć film śledzi Massavou podczas jej leczenia ibogą, w zasadzie niewiele wyjaśnia, jeśli chodzi o potencjał korzenia w leczeniu dolegliwości i chorób innych niż uzależnienia. Co najwyżej zachodni eksperci w wywiadach sugerują, że iboga posiada niewykorzystany potencjał na polu psychoterapii.

 

"Sądzę, że ibogaina jest najbardziej radykalnym z leków, które mogą być zastosowane w psychoterapii" - mówi Lotsof w filmie. "Umożliwia danej osobie pełny wgląd w kwestie, które są dla niej najważniejsze."

 

Multidyscyplinarne Stowarzyszenie Badań nad Psychodelikami (Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies - MAPS) prowadzi obecnie badania nad ibogainą w Meksyku i Nowej Zelandii. Mają one na celu określenie potencjału ibogainy do zwalczania uzależnienia od narkotyków bez zajmowania sie innymi zastosowaniami terapeutycznymi.

.

 

Zespół z Uniwersytetu Columbia prowadzi obecnie eksperymenty, mające wykazać, czy ibogaina może znaleźć zastosowanie w leczeniu osób cierpiących na chorobę Parkisona. Wyniki poznamy wkrótce.

Tagi

Komentarz [H]yperreala

Źródło

reset.me
Monica Thunder

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Czy psychodeliki mogą być katalizatorami naszej wrodzonej kreatywności?

$
0
0

Dzięki wysiłkom naukowców zdecydowanych niestrudzenie badać te kontrolowane i kontrowersyjne substancje, badania nad terapeutycznymi zastosowaniami psychodelików są obecnie w toku, po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat. Zastosowania medyczne tych substancji do wspomagania procesu zdrowienia to tylko początek drogi do przywrócenia ich naszemu społeczeństwu. Przydatność psychodelików w leczeniu depresji, stanów lękowych i uzależnień buduje kapitał szacunku i uznania, co stopniowo przekłada się na przesunięcie związanego z nimi dyskursu w kierunku podejścia bardziej racjonalnego i opartego na dowodach. Ich zdolność do stymulowania twórczego myślenia i ułatwiania rozwiązywania problemów może być następna w kolejce do zawładnięcia naszą wyobraźnią.


Jak opowiada Stanislav Grof w swojej książce LSD Psychotherapy (1980), potencjał psychodelików do wspomagania procesu twórczego został odnotowany przez stosujących LSD terapeutów już w latach 50. i 60., wnikliwiej zaś temat ten został opisany w książce Roberta Mastersa i Jean Houston Psychedelic Art (1968). Wielu artystów, którzy brali udział w tych badaniach, stwierdziło, że ich doświadczenia psychodeliczne pozostawiły po sobie dostęp do głębokich źródeł inspiracji i pomogły osiągnąć większy stopień oryginalności i swobody artystycznej. W wielu wypadkach nie uszło to uwadze ich kolegów po fachu, którzy dostrzegali poprawę jakości ich prac.


Możliwość odniesienia korzyści tego rodzaju nie jest bynajmniej zastrzeżona dla profesjonalnych artystów. Grof zauważa, że podczas sesji psychodelicznych, ludzie wykazują tendencję do odkrywania na własny użytek różnych form wyrazu, takich jak rysunek lub poezji. Efekt takiej twórczości może być imponujący ze względu na emocjonalną intensywność doświadczenia, co ilustruje seria autoportretów stworzona przez pewną kobietę podczas sesji z LSD. Eksperymentowanie z różnymi formami ekspresji w czasie podróży może prowadzić ludzi do znalezienia nowego pola twórczej aktywności, które zaczną systematycznie eksplorować, co może być bardzo wartościowe niezależnie od tego, czy u danej osoby ujawnił się wcześniej danego rodzaju talent.


Inne osoby odkrywają natomiast nowe dla siebie sposoby doceniania i angażowania się w odbiór różnych form sztuki, co może w podobny sposób otwierać nowe wymiary życiowego doświadczenia. Grof wskazuje w LSD Psychotherapy, że pojedyncza sesja LSD może u w ludzi, którzy byli dotąd obojętni na "niekonwencjonalne formy sztuki" rozwijać głęboki wgląd w różne bardziej abstrakcyjne formy sztuki, w tym kubizm, impresjonizm i surrealizm. W wywiadzie na temat narkotyków i kreatywności Aldous Huxley zawarł podobny punkt opisując, w jaki sposób te doświadczenia mogą nam pokazać, jak artyści z natury patrzą na świat: "To doświadczenie pomaga spojrzeć na świat w nowy sposób. A wtedy pojawia się bardzo klarowne zrozumienie tego, jak niektórzy szczególnie utalentowani ludzie widzieli świat. Zostajesz wprowadzony do świata, w którym na stałe mieszkali Van Gogh czy Blake."


Na kartach LSD Psychotherapy Grof pisze również, że tego rodzaju zastosowania mogą wykraczać poza sferę sztuki, ku dyscyplinom naukowym. Czasami naukowcy, którzy uczestniczyli w programie szkoleniowym Grofa z użyciem LSD, zdawali się zdobywać "dostęp do rozległych repozytoriów konkretnych i wartościowych informacji spoczywających w zbiorowej nieświadomości" wracając z tych sesji z nowymi spostrzeżeniami w dziedzinach tak różnych jak genetyka, antropologia, filozofia, psychologia i fizyka subatomowa.


Co więcej, wygląda na to, że LSD sprzyja nowym i nieoczekiwanym podejściom do rozwiązywania problemów, występowaniu intuicyjnych olśnień, w wyniku których często pojawiają się w pełni uformowane rozwiązania, oraz określaniu nowych kierunków poszukiwań. Jest to szczególnie widoczne w przypadku osób charakteryzujących się wysokim poziomem wiedzy i zdolności intelektualnych. Szanse wrócenia z podróży z przydatnymi informacjami zwiększają się, gdy jest się specjalistą w swojej dziedzinie, mającym możliwość formułowania właściwych pytań i używania odpowiedniej terminologii do opisania wyników.


Podobny stan rzeczy raportuje Jeremy Narby w eseju "Szamani i naukowcy" (opublikowanym w wydanej w 2002 r. książce Hallucinogens: A Reader pod redakcją Charlesa Groba), opowiadającym o trzech biologach molekularnych, którzy w poszukiwaniu biomolekularnej wiedzy odbyli w 1999 r. podróż do Peru, by przyjąć tam ayahuaskę pod nadzorem doświadczonego szamana. Dwaj z nich to profesorowie uniwersyteccy, trzecim zaś był naukowiec pracujący w firmie zajmującej się genomiką - każdy przyniósł ze sobą pytanie związane z prowadzonymi przez siebie badaniami, jako główną intencję swojej ayahuaskowej sesji. W czasie owych sesji doświadczali wizji DNA, chromosomów oraz różnych procesów molekularnych i komórkowych, uzyskując na nie nowe spojrzenie i odpowiedzi odnoszące się do prowadzonych badań i dziedzin ich specjalizacji. Naukowcy zgodzili się, że sesja z ayahuaską otworzyła przed nimi nowe sposoby dosięgnięcia i syntezy tego, z czego na różnych poziomach zdawali sobie już sprawę.


Jest istotnym, by pamiętać, że wiele poważnych zmian i rozwiązań zaistniało w nauce nie jako wynik logicznego rozumowania, ale z przebłysk intuicji, w chwili zawieszenia racjonalności. Mimo powszechnego mniemania, że nauka posuwa się do przodu jedynie za sprawą logiki i rozumu, istnieje wiele znanych przypadków, w których odkrycie lub rozwiązanie pojawiło się w następstwie wizji, snu, lub innego rodzaju odmiennego stanu świadomości: ostateczny projekt generatora elektrycznego ukazał się Nikoli Tesli w szczegółach w wizji; August Kekule zdał sobie sprawę jak musi wyglądać atomowa strukturę benzenu, który składa się z sześciu atomów węgla ułożonych w sześciokąt, wyobrażając sobie węża gryzącego własny ogon. Jak zauważa Grof, występowanie tych intuicyjnych przebłysków w stanie normalnej, trzeźwej świadomości jest nieprzewidywalne, co sprawia, że ​​możliwość, ażeby psychodeliki mogły ułatwić zainicjowanie tego trybu przetwarzania informacji, staje się bardzo intrygująca.


W 1966 roku James Fadiman i inni naukowcy ze Stanford University postanowili bliżej przyjrzeć się tej możliwości, tym razem za pomocą meskaliny. Wybrano specjalistów z różnych dziedzin, które na co dzień wymagają twórczego rozwiązywania problemów: inżynierii, architektury, matematyki, fizyki i psychologii. Każdy uczestnik został poproszony o przygotowanie problemu, z którym zmagał przez kilka tygodni lub miesięcy bez uzyskania zadowalającego rozwiązania, a który mógłby starać się rozwiązać podczas sesji psychodelicznych.


Wyniki okazały się bardzo obiecujące. Wielu uczestników trafiło na rozwiązania, które później zostały przyjęte do produkcji lub wdrożenia, a inni odkryli nowe kierunki dalszych badań. Twierdzili oni, że stan psychodeliczny ułatwiał proces twórczy na różne sposoby, włączając w to obniżenie lęku i zahamowań, zwiększenie elastyczności myślenia, podniesienie jakości wizualnych obrazów i fantazji, oraz zapewnienie dostępu do nieuświadomionych zasobów informacji. Odnotowano również wysoki poziom skupienia i koncentracji, zwiększoną empatię w odniesieniu do ludzi oraz kontemplowanych procesów i obiektów, oraz zdolność klarownego wizualizowania gotowego rozwiązania. Artykuł przedstawia szeroki przegląd badań Fadimana w przedmiocie kreatywności. Badania nad zwiększeniem kreatywności z użyciem psychodelików przeprowadzone przez Oscara Janigera dały podobnie pozytywne wyniki.


Chociaż wyniki były z pewnością obiecujące, ten obszar badań został zamknięty wraz z delegalizacją psychodelików. Pomimo to jednak wiele osób nadal używało psychodelików dla osiągnięcia tych efektów.


Nie tak dawno CNN rzuciło światło na historię mającego na celu zwiększenie kreatywności i sprawności rozwiązywania problemów stosowania psychodelików przez liderów nowych technologii, inżynierów i programistów z Doliny Krzemowej. W artykule znajdujemy słowa Tima Ferrissa, przedsiębiorcy i inwestora, który zapewnia, że znani mu miliarderzy regularnie biorą psychodeliki by "być motorem jakościowej zmiany, spojrzeć na problemy świata ... i zadać zupełnie nowe pytania." W podobnym duchu przyjaciel ze studiów Steve'a Jobsa wspomina, że Jobs zwracał się ku psychodelikom ze względu na ich wpływ na kreatywność. Sam Steve Jobs opisuje przyjmowanie LSD jako coś bardzo głębokiego i "jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu", coś, co – jak twierdzi - popchnęło go do kreatywnej pracy i zapisania się w historii i ludzkiej świadomości.


W swoim opublikowanym w roku 2008 na łamach Journal of Psychopharmacology artykule Dr. Ben Sessa sugeruje, że nadszedł czas, aby dokonać rewizji naszego pojęcia o roli psychodelików w stymulowaniu ludzkiej kreatywności. Choć środki te mają kontrowersyjną historię, bezpieczeństwo ich stosowania przydało im w ostatnich latach pewnej aprobaty. A jeśli rzeczywiście mogą zwiększyć kreatywność, możemy wiele zyskać, kontynuując związane z nimi badania. Dr Sessa twierdzi, że oprócz poszerzania naszego zrozumienia neurobiologicznego podłoża twórczości będą miały one ogromne konsekwencje choćby dla branży handlowej, w której sukces opiera się w znacznej mierze na projektowaniu i marketingu, gdzie kreatywność jest integralnym wymogiem. Grof zauważa ponadto, że oddziaływanie psychodelików na kreatywność może pomóc nie tylko znaleźć rozwiązania konkretnych problemów, ale także doprowadzić do ustanowienia zupełnie nowych paradygmatów, które zrewolucjonizują całe dyscypliny.


Wizja doktora Sessa już niebawem może znaleźć potwierdzenie w rzeczywistości. Kampania crowdfundingowa zorganizowana ostatnio przez Fundację Beckley w krótkim czasie przyniosła 25.000 funtów (37.000 dolarów), przeznaczonych na przeprowadzenie pierwszego na świecie cyklu badań obrazowania pracy mózgu podczas działania LSD. Po osiągnięciu tego celu fundacja poszerzyła kampanię zdobywając dodatkowe 28.000 funtów (42,500 dolarów USD) na przeprowadzenie badań na temat wpływu LSD na kreatywność.


Przy odrobinie szczęścia, badanie Fundacji Beckeley będzie tylko pierwszym z wielu, ponieważ na temat przydatności psychodelików jako narzędzi stymulujących kreatywność wciąż wiele pozostaje do odkrycia. Jak mogliśmy zobaczyć, prace prowadzone przez naukowców i pracujących z psychodelikami terapeutów jak do tej pory wskazują na możliwość sprawiania, by artystyczne doświadczenie i ekspresja stawały się szerzej dostępne, zbliżając nas do całości, przez co stajemy się otwarci na więcej aspektów nas samych. Ponadto, możliwość autentycznego stymulowania innowacyjności w myśleniu może przynieść niewyobrażalne rozwiązania i innowacje w podejściu do problemów, z którymi borykamy się dziś. Ponieważ, jak to ujął Terence McKenna: "Nasz świat jest poważnie zagrożony brakiem dobrych pomysłów."

 

 

Tagi

Źródło

reset.me
Gonzo Nieto

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Marihuana wciąż nie leczy raka

$
0
0

Od Redakcji [h]: artykuł umiarkowanie świeży (sprzed dwóch tygodni), w dodatku zdecydowanie polemizujący z wymową tekstów dotyczących medycznej marihuany, które ostatnimi czasy publikowaliśmy. Jakkolwiek prawda niekoniecznie leży pośrodku (raczej: tam gdzie leży), to by do niej dojść warto poznać zdanie obu stron. Cenne jest w każdym razie to, że tym razem zamiast frazesów mamy do czynienia z merytoryczną dyskusją. Osobom śledzącym temat na bieżąco tekst i cała polemika są pewnie dobrze znane, wszystkich innych jednak zapraszamy do lektury.

 

 

Moja notka o leczeniu marihuaną i jej pochodnymi (http://slwstr.net/pk3/2015/4/oleje-i-leki) spotkała się z masą reakcji, w tym przede wszystkim niemałą liczbą niezbyt rozsądnych komentarzy. Sam Jakub Gajewski poświęcił jej niekrótki wpis na Facebooku. Pozwalam czytelnikom samodzielnie ocenić jego sens.

 

Ponadto na blogu o nader wymownej nazwie „marihuana leczy” powstałacała notka, która wyjaśnia moje przekonania jako skrzywienie ślepca bezmyślnie wierzącego w farmację.

 

Pozwolę się do niej odnieść, bo jak w soczewce skupia większość (błędnych) poglądów jakie pojawiały się w licznych rozrzuconych tu i tam komentarzach wywołanych moją pierwszą marihuanową notką.

 

Autor notki z marihuana leczy popełnia trzy istotne błędy:

  • nie zrozumiał mojej notki
  • nie rozumie jak działa medycyna
  • nie rozumie podstawowej biologii

 

 

Nie zrozumiałeś notki

 

Widać to między innymi tutaj:

 

Podważa mianowicie większość z ogromnej ilości materiałów, które można znaleźć w PubMed-zie. Pisze, i słuszna jego racja, że jeśli coś zdarzy się w laboratoryjnym szkle, to niekoniecznie musi się powtórzyć wewnątrz żywych organizmów. Pisze również (i z tym też się zgadzam), że jeśli coś zajdzie w organizmie jakiegoś zwierzęcia, to niekoniecznie musi się to powtórzyć u człowieka.  (…) Slwstr straszy swojego czytelnika, że drogę od szalki Petriego do półki aptecznej przechodzi raptem 1% badanych substancji. Czy to jednak jest powód, żeby nie próbować? Żeby marihuanę od razu odrzucić jako nierokującą nadziei? Tym bardziej, że wykazała już swoją skuteczność w bardzo wielu eksperymantach na zwierzętach, więc z 1% robi się 10%. Czyż to nie jest potężny bodziec do badań na ludziach? Niby tak, ale… Skoro takich badań nie ma, więc widocznie nie jest.

 

Nie tylko nie podważałem materiałów, które można znaleźć w PubMed-zie, ale się na nie co rusz powoływałem. Problem towarzystwa zapatrzonego w leczniczą marihuanę polega na tym, że oni właśnie nie respektują nauki i jej ustaleń.

 

A ustalenia nauki – na chwilę obecną – są takie, że niektóre związki izolowane z marihuany mogą zabijać niektóre komórki rakowe na szalkach laboratoryjnych lub spowalniać ich wzrost w organizmach myszy. Nie mam nic przeciwko mówieniu, że są wyniki dające nadzieję, że kiedyś, w przyszłości, jakieś badania być może doprowadzą do jakichś przełomów w leczeniu raka u ludzi.

 

Natomiast mówienie dziś, że marihuana leczy raka, jest kłamstwem, bo ani marihuana, ani nawet żadna substancja czynna izolowana z tejże rośliny nie jest na chwilę obecną częścią skutecznej terapii antynowotworowej o potwierdzonej skuteczności. Nie wiem jak można wyjaśnić to jaśniej.

 

Medycyna działa inaczej, niż ci się wydaje


A propos odwoływania się do źródeł:


Świat, w którym na wszystko jest jakieś badanie naukowe, jest światem fajnym, bezpiecznym. Nie dziwię się, że urzekł Slwstra, sam chciałbym w takim żyć. Niestety, iluzja szybko pryska. Gdy się okazuje, że większość oficjalnych badań mających wykazać skuteczność leków prowadzona jest w laboratoriach ich producentów. Gdy statystyki pokazują, że odsetek pozytywnych wyników jest znacząco wyższy w badaniach zlecanych przez firmy farmaceutyczne niż w badaniach finansowanych niezależnie od nich. Gdy wychodzi na jaw, że badania toksyczności leków i żywności są ordynarnie fałszowane. Gdy wybuchają afery z przekupionymi inspektorami nadzoru farmaceutycznego czy sanitarnego albo urzędnikami zatrudnionymi w ministerstwie zdrowia.

 

Cały paragraf fantazji o tym jak to mainstreamowa medycyna jest skorumpowana, ale ani jednego udokumentowanego przykładu… W rzeczywistości nie trudno by było takowe pokazać, tylko o czym by to miało świadczyć?

 

Wszelkie mniejsze i większe grzeszki medycyny nie przekreślają tego, że w ciągu ostatnich stu lat gigantyczny wzrost jakości i długości życia wprost wynikał z rozwoju nowoczesnych metod leczenia, a nie z ponownego odkrywania zielarstwa i innych zabobonów.

 

I owszem, częścią tych zmian był prężny rozwój przemysłu farmaceutycznego. Sugerować jednak, że jest on cały sfałszowany, to jak mówić, że samochody nie wożą ludzi szybciej, niż noszą ich nogi, a pogląd przeciwny wynika z obserwacji sfałszowanych na potrzeby korporacji samochodowych.

 

Trudno też oprzeć się wrażeniu, że rozumienie literatury naukowej jest poza zasięgiem wielu zwolenników medycznej marihuany, włącznie z autorem cytowanego tu bloga. Pisze on:

 

A skoro już jesteśmy przy papierosach… Na tym prostym (wydawałoby się) temacie Slwstr się wyłożył całkowicie. Rak płuc jako skutek palenia marihuany jest przecież tak oczywisty, że można pisać o nim w ciemno, prawda? Można – chyba że zna się wyniki przełomowego badania zespołu dr. Tashkina z 2006 roku i paru późniejszych badań, które wyniki te potwierdziły. Tu ostrzegam: do zrozumienia faktu, że dym marihuanowy zawiera więcej szkodliwych substancji, a szkodzi mniej, że ma dużo kancerogenów, a jednak nie powoduje raka, jest potrzebna pewna giętkość umysłu…  

 

W swojej poprzedniej notce nawet zażartowałem, że gdybym raportował wyniki o badaniach nad wpływem marihuany na ryzyko rozwoju raka tak jak zwolennicy marihuany raportują badania o leczeniu, to po prostu powinienem napisać, ze marihuana powoduje raka, czego świadomie nie zrobiłem, bo te wyniki nie są jednoznaczne.

 

Tymczasem autor wyżej cytowanych słów jest tak zdeterminowany w wyśmiewaniu moich rzekomo oczywistych błędów, że tryumfalnie szydzi z mojego wyłożenia się. Ale na czym? Na tym, że zgodnie z prawdą napisałem, że nie wiadomo, czy marihuana zwiększa ryzyko zapadnięcia na raka?

 

Wracając do przełomowego badania zespołu dr Tashkina, jeśli nań zerkniemy, to przeczytamy między innymi (wybaczcie, że nie tłumaczę, ale nie chce być oskarżony o zmianę sensu):

 

"Several lines of evidence, including the presence of known carcinogens and cocarcinogens in marijuana smoke, as well as results from cellular, tissue, animal, and human studies, suggest that marijuana smoking may predispose to cancer, particularly respiratory tract cancers. In a recent epidemiologic review of the marijuana-cancer association, we concluded that sufficient studies were not available to adequately evaluate the effect of marijuana on cancer risk. (…)
Despite several lines of evidence suggesting the biological plausibility of marijuana use being carcinogenic, it is possible that marijuana use does not increase cancer risk, as suggested in the recent commentary by Melamede."

 

Dla autora "marihuana leczy" to odkrycie wymagające szczególnej, mi zapewne niedostępnej, giętkości umysłu. Ale ja widzę w nim raczej powtórzenie tego, co było sednem mojej notki: wyniki na komórkach i modelach zwierzęcych mogą się nijak przekładać na te same zjawiska w całych organizmach ludzkich.

 

Niejednoznaczne wyniki badan epidemiologicznych związanych z ryzykiem zapadnięcia na różne nowotwory, przy jednocześnie dobrze udokumentowanym kancerogennym działaniu różnych substancji zawartych w dymie powstałym z palonej marihuany, pokazują, ile warte jest bezmyślne i bezkrytyczne ekstrapolowanie z badania komórek na szalkach na zachowanie ludzkiego organizmu.

 

Czyli dokładnie to co robią entuzjaści medycznej marihuany nazywający ją lekiem.

 

Jeszcze ten fragment z cytowanego tu bloga mnie zadziwił:

 

Wracam jeszcze do braku badań: wyciąg z marihuany (vel olej konopny) jest nielegalny we wszystkich krajach świata, nawet w tych liberalnych. W związku z powyższym poważnych badań niet. Są, tak lekceważone przez „poprawnych politycznie” naukowców i komentatorów oraz przez Slwstra, dowody „anegdotyczne”. 

 

Po pierwsze, nie bardzo rozumiem, oczekujecie badań wywaru otrzymywanego na podstawie niejednoznacznych, różniących się od siebie przepisów rozsianych po jakichś altmedowych stronach? Powodzenia.

 

W ogóle przekonanie, że prawne ograniczenia związane ze nielegalnością zażywania i hodowli zioła marihuany mają aż tak wielkie przełożenie na możliwość badania związków pozyskiwanych z marihuany, wydaje się być raczej racjonalizacją stosowaną przez zwolenników dla wytłumaczenia, dlaczego tak mało osób się za te badania w ogóle zabiera, niż czymś wynikłym z rzeczywistości.

 

Słabość dowodu anegdotycznego już wyjaśniłem. Dowody takie są słabe ponieważ wciąż i od nowa okazują się pseudodowodami. To co w opowieściach i świadectwach rzekomo ratowanych jest cudownym lekiem, po zbadaniu w kontrolowanych warunkach okazywało się czymś znacznie mniej potężnym. Przytoczona historia oleju Lorenza była ilustracją właśnie tego – niemocy dowodów anegdotycznych.

 

Dalej jest jest jeszcze gorzej:

 

Przypuszczenie, że u Jakuba Bartola zadziałał nie „magiczny oszołomski olej”, lecz spontaniczna remisja, ma sens. Tak istotnie mogło być, samoistne uzdrowienia przecież się zdarzają. Zastanawia mnie tylko, czy na wieść o tym, że u kogoś po chemioterapii ustąpił rak, wyznawcy Św. Farmacji też przypuszczają, że to mogła być spontaniczna remisja, czy raczej są na 100% pewni, że to dzieło „dowiedzionej metody leczenia”? (Ja przyznam szczerze, że coraz częściej myślę, że jeżeli ma miejsce wyleczenie po chemii, to nie dzięki, lecz pomimo terapii. No, ale ja jestem innego wyznania niż Slwstr.) 

 

Zaraz, czy ja właśnie przeczytałem, że tak naprawdę, ludzie leczą się z raka własnymi siłami, a chemioterapia co najwyżej w tym nie przeszkadza? I dalej mam uważać, że marihuanowy entuzjazm nie jest powiązany z unurzaniem w najbardziej absurdalnych altmedowych bredniach?

 

W przeciwieństwie do tych (u)rojeń, to czy chemioterapia (statystycznie) działa wynika ze starannych kontrolowanych badań, a nie widzimisię entuzjastów tłoczenia chemii do żył, czy relacji podnieconych matek, którym wydaje się, że coś pomogło ich dziecku.

 

Inaczej mówiąc, jej skuteczność wykazano w zrandomizowanych badaniach z placebo, a nie w postaci wywiadów prasowych, czy relacji chorych, którzy po upaleniu mówią, że się lepiej czują. Jej dowodem nie są pojedyncze przypadki, tylko statystycznie powtarzalny wzorzec reakcji różnych pacjentów na leczenie. Nie znaczy to, że każdy pacjent zdrowieje po każdej chemioterapii, ale znaczy to, że statystycznie rzecz biorąc ci, którzy otrzymują terapię w ogóle zdrowieją, lub żyją wyraźnie dłużej, niż ci, którzy nie otrzymują chemioterapii.

 

Jeśli kiedyś jakimś cudem któraś z substancji zawartych w marihuanie potwierdzi swoje działanie w takich badaniach, to wtedy będzie można uczciwie mówić, że marihuana leczy raka. Przy czym będzie to po prostu znaczyło, że pojawi się nowa wersja chemioterapii, wykorzystująca chemioterapeutyk wyizolowany z Cannabis.

 

Nic nie wiesz o biologii

 

Naprawdę:


Nieznający (lub niezdający sobie sprawy ze znaczenia) układu endokannabinoidowego autor stwierdza, że skoro każdy rak jest odrębną chorobą (a rzeczywiście jest), to jak można oczekiwać, że zwalczy się go jedną substancją. Ten punkt widzenia nazwałbym „farmaceutycznym”. Na każde schorzenie powinna być oddzielna pigułka. Wkrótce firmy farmaceutyczne będą nam oferować oddzielne krople na katar w lewej, a oddzielne na katar w prawej dziurce. A tu okazuje się, że jedna i ta sama substancja może być skuteczna nie tylko na raka (każdego raka), ale też na mnóstwo różnych innych chorób. A dlaczego? A dlatego, że w gruncie rzeczy chorujemy na jedną tylko chorobę w wielu różnych postaciach. Ta choroba to niewydolność układu odpornościowego. Natura wyposażyła nas w cudowny mechanizm zwalczania wszelkich zagrożeń, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych, a choroby pojawiają się wtedy, gdy ten mechanizm nie działa jak należy. 

 

To doprawdy pocieszny fragment. Trochę bezmyślnej demagogii (to o pigułkach na katar) doprawionej piramidalną brednią o jednej chorobie i doprawdy głupawymi dociekaniami o tym, czy wiem co to układ endokanabinoidowy. Prawdę mówiąc jestem prawie pewny, że autor tych słów nie wie co to układ endokannabinoidowy. To znaczy zna tę nazwę, być może mógłby wyartykułować jakieś słowa o tym układzie, ale raczej nie miałyby one umocowania w faktycznym rozumieniu tych procesów i zjawisk, byłyby w zasadzie pozbawionym znaczenia mamrotaniem.

 

Pozwalam sobie na tak daleko idące sądy, gdyż widzę, że autor bloga "marihuana leczy" nie ma zielonego pojęcia o rzeczach znacznie bardziej fundamentalnych, jak na przykład roli i możliwościach układu odpornościowego, czy naturze chorób.

Nie, układ odpornościowy nie jest cudownym mechanizmem zwalczaniawszelakich zagrożeń. Jest ewolucyjną adaptacją do walki z patogenami i ze zmianami w organizmie, które immunolodzy zbiorczo nazywają non-self. Adaptacją niezwykle skomplikowaną i zaawansowaną, ale daleko jej do doskonałości. Tak jak nasze układy ewoluowały by przezwyciężać atak drobnoustrojów, tak drobnoustroje ewoluowały w kierunku skutecznej walki z naszymi układami odpornościowymi.

 

Jeśli zaś chodzi o raka, jest on wynikiem mutacji, których układ odpornościowy jako takich w ogóle nie może kontrolować i powstrzymywać – znowu, to elementarna wiedza biologiczna. Układ odpornościowy może co najwyżej w ograniczonym zakresie rozpoznawać komórki nowotworowe lub nowotworzejące (altered self w żargonie immunologicznym) i je zabijać.

 

Ale rak, zupełnie jak drobnoustroje, ewoluuje i dostosowuje się do układu odpornościowego za pomocą darwinowskich adaptacji - w trakcie rozwoju choroby.

 

Niewydolność układu odpornościowego, fachowo nazywana niedoborem, powstaje albo z powodu czynników dziedzicznych, albo nabytych, takich jak HIV. Ułatwia ona wnikanie i ataki drobnoustrojów oraz może przyśpieszać rozwój nowotworów. Nie znaczy to, że je powoduje. Nie znaczy też, że trzeba mieć niedobór odporności, by na coś zachorować. To idiotyczna brednia.

 

Ponieważ brednie takie są chlebem powszednim wszędzie, gdzie pisze się o medycznej marihuanie, każe mi to wierzyć, że ów niezmierny entuzjazm wobec cudownych własności tego zioła wynika właśnie z niedouczenia i niezrozumienia elementarnych kwestii biologicznych i medycznych.

 

Za jakiś czas pojawi się u mnie trzecia notka, w której przyjrzymy się bliżej i bardziej szczegółowo kwestiom rozwoju raka, a także temu jak ma się to do leczenia. Zobaczymy też, czy układ endokannabinoidowy faktycznie jest kluczem do cudownych własności marihuany.

 

 


Tagi

Komentarz [H]yperreala

I co Wy na to?

Źródło

Pochodne Kofeiny blog
slwstr.net

Źródło internetowe

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Stosujesz syropy na kaszel z kodeiną? Rób to ostrożnie

$
0
0
pokolenie Ł.K.

Niektóre leki na kaszel i przeziębienie, dostępne zarówno na receptę, jak i bez recepty zawierają aktywne składniki, które mają działanie psychoaktywne w dawkach większych niż zalecane. Europejska Agencja Leków zaleca szczególną ostrożność przy stosowaniu specyfików, w których jednym ze składników jest kodeina, gdyż ma ona ogromny wpływ na ośrodkowy układ nerwowy. Wielu naukowców jest zdania, że może być niebezpieczna, nieefektywna i potencjalnie uzależniająca dla milionów ludzi regularnie ją przyjmujących.

 

Stosujesz syropy na kaszel z kodeiną? Rób to ostrożnie

Kategorie

Czołowy psychiatra James Rucker wzywa do przeklasyfikowania LSD, by ułatwić prowadzenie nad nim badań naukowych


Chorzy cierpią z bólu, choć to niepotrzebne

$
0
0
pokolenie Ł.K.

W kwietniu 2014 r. przedstawiciel Ministerstwa Zdrowia wysłał do 11 konsultantów krajowych pismo, w którym przypomniał, że Polska należy do krajów o najniższym zużyciu leków opioidowych i prosił o "podjęcie wszelkich niezbędnych działań mających na celu zwiększenie dostępu do nowoczesnej farmakoterapii bólu". 

 

Chorzy cierpią z bólu, choć to niepotrzebne

Kategorie

Ayahuaska wykazuje potencjał leczenia stwardnienia zanikowego bocznego

$
0
0

Czy psychodeliczny napój z amazońskiej dżungli mógłby okazać się kluczem do zwalczania chorób neurodegeneracyjnych takich jak wyniszczające stwardnienie zanikowe boczne (ALS)? Na kwestii tej skupia się Daniel Gustafsson w swoim artykule, opisującym związki między medycyną etnobotaniczną, a schorzeniami układu nerwowego.

 

Podczas gdy tubylcy w Amazonii korzystają z ayahuaski od wieków, a jej popularność w ciągu ostatnich kilku dekad wzrasta i wśród ludzi Zachodu, badaniom naukowym tej substancji (http://reset.me/story/document-contains-nearly-every-study-ever-conducte...) daleko jeszcze do doścignięcia legendy.

 

Naukowcy starają się zapełnić te luki w naszej wiedzy. Obecnie prowadzone jest nieformalne badanie mające na celu obserwację, czy i jak ayahuaska może być stosowana w leczeniu osób cierpiących na ALS/stwardnienie zanikowe boczne – w USA najpowszechniej kojarzone jako choroba neurodegeneracyjna, które przerwała życie gwiazdy baseballu ery probibicji, Lou Gehriga. Ostatnie doniesienia z projektu informują, że ludzie doświadczają poszerzenia zakresu ruchu, ulgi w napięciu w mięśniowym i poprawy siły uścisku po zażyciu ayahuaski.

 

Istnieją naukowe przesłanki przemawiające za hipotezą, że ayahusaca może być na tym polu użyteczna. "Naturalne substancje pozyskiwane z roślin ayahuasca (używanych do przyrządzania wywaru) okazały się cechować unikalnymi właściwościami regeneracyjnymi oraz antyoksydacyjmi w odniesieniu do konkretnych grup komórek nerwowych w mózgu i ośrodkowym układzie nerwowym"– pisze Gustafsson - "zawiadujacych przekaźnictwem nerwowym, aktywnością mięśniową / motoryczną, pamięcią i koordynacja."

 

Oznacza to, że mogą być skuteczne wobec chorób takich jak ALS, na które obecnie nie ma znanego lekarstwa, jak również innych schorzeń neurodegeneracyjnych, takich jak stwardnienie rozsiane, choroba Alzheimera i choroba Parkinsona. Wstępne badania sugerują, że ayahuaska może faktycznie pobudzać wzrost nowych komórek w obszarach, w których mózg został zniszczony przez te choroby.

 

Ponadto, prócz możliwych korzyści fizjologicznych, ayahuaska i inne psychodeliki mogą pełnić istotną rolę w psychoterapii, pomagając chorym w pogodzeniu się ze swoim stanem.

 

Inne badania wskazują, że ayahuasca mogą być użyteczna w leczeniu schorzeń tak zróżnicowanych jak urazy rdzenia kręgowego, cukrzyca i rak. Badania naukowe na tym obszarze są jednak wciąż nieliczne, ponieważ substancja ta sklasyfikowana jest przez rząd USA jako substancja kontrolowana Grupy 1 (Schedule I), a więc formalnie bez wartości medycznej, co utrudnia naukowcom uzyskanie pozwolenia na pracę z nią.

 

Widać jednak promyk nadziei, nawet wobec niezliczonych rządowych odmów rozważenia jakąkolwiek racjonalizacji obowiązującego prawa antynarkotykowego. Bannisteriopsis caapi, jedna z roślin, z których przyrządza sie ayahuaskę, nie zawiera dimetylotryptaminy (DMT). Oznacza to, że spożywana bez dodatków nie wywołuje psychodelicznych wizj, z których słynie ayahuaska, a zatem pozostaje legalna w Stanach Zjednoczonych i wielu innych krajach. Chociaż sama B. caapi nie posiada pełni spektrum leczniczego prawdziwego wywaru, to może wciąż być pomocna dla osób cierpiącym z powodu ALS i innych chorób, którym inne leki nie przynoszą ulgi.

 

Dużym krokiem, twierdzi Gustafsson, byłoby zaprzestanie nazywania roślinnych psychodelików "narkotykami", dzięki czemu nie byłyby już wrzucane do jednego worka ze szkodliwymi substancjami, których używanie stanowi zagrożenie dla zdrowia publicznego. "Bardziej prawidłowym określeniem dla tych roślin, zachowującym szacunek do kultur, których ayahuaska jest częścią, jest słowo enteogeny, które odnosi się do roślin używanych przez tubylców w kontekście sakralnym, wywołujących doświadczenia duchowe".

 


Tagi

Komentarz [H]yperreala

Link do artykułu, wspomnianego w leadzie: https://ayahuascatreatment.wordpress.com/2014/09/01/ayahuasca-ethnobotan...

 

Dajcie znać, czy potrzeba jego tłumaczenia, albo tekstu o badaniach nad aya z drugiego linka. 

Źródło

reset.me
Aaron Case

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Eksperci ostrzegają: zakaz sprzedaży wszystkich nowych substancji psychoaktywnych położy kres badaniom nad mózgiem w Wielkiej Brytanii

$
0
0

Naukowcy ostrzegają, że ustawa o zakazie sprzedaży wszystkich substancji psychoaktywnych będzie katastrofą dla badań mózgu w Wielkiej Brytanii. Ustawa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Home Office), przedstawiona w przemówieniu królowej, ma zakazać handlu "każdą substancją przeznaczoną do spożycia przez ludzi, które jest zdolna dać efekt psychoaktywny".

 

Ministerstwo ma nadzieję położyć kres wysypowi nowych dopalaczy, związanych za znaczną liczbą zgonów w ostatnich latach. Naukowcy ostrzegają jednak, że taki środek zaradczy może wiązać się z prewencyjnym wyłączeniem szeregu potencjalnie przydatnych nowych substancji.

 

"To będzie koniec badań mózgu w tym kraju" - skomentował profesor David Nutt , były główny doradca rządu ds. leków - "To będzie katastrofa. Wymierzony w dopalacze zakaz będzie bardzo destrukcyjny dla badań nad chorobą Parkinsona i lekami przeciwdziałającymi nałogowi tytoniowemu.

 

"Na przykład jedynym lekiem na Parkinsona jest katynon [klasa leków, w tym mefedron które zostało zakazane w 2010]. Mieliśmy już do czynienia zogromnymi utrudnieniami badań interesujących związków wynikającymi z obecnego prawa. "

 

Plany rządu są odwrotnością kierunku działań, do których wzywa wielu naukowców i działaczy. Dzień przed ogłoszeniem ustawy, jednen z najlepszych psychiatrów brytyjskich wezwał do przeklasyfikowania niekórych psychodelików.

 

James Rucker, wykładowca psychiatrii w King College w Londynie, stwierdził, że obecne prawo dotyczące prowadzenia badań z użyciem LSD i grzybów halucynogennych niemal je uniemożliwia, pomimo mocnych dowodów, ze środki te mogą mieć zastosowanie terapeutyczne.

 

"Setki raportów, obejmujących dziesiątki tysięcy pacjentów, przedstawia dowody ich skutecznego stosowania jako psychoterapeutycznych katalizatorów korzystnych zmian psychicznych" - napisał Rucker w artykule dla British Medical Journal.

 

Rucker powiedział The Guardian, że rząd powtarza historyczne błędy. Ostrzega, że nowe prawo może poważnie utrudnić badania farmakologiczne dotyczące mózgu.

 

"Wszystko kręci się wokół samopotwierdzającego się błędnego rozumowania, w toku którego dany środek jest formalnie definiowany jako narkotyk nie mający żadnego znanego zastosowania medycznego bez żadnych dowodów, że tak rzeczywiście jest. Tak właśnie stało się z psychodelikami. "

 

"W Wielkiej Brytanii ilość badan farmaceutycznych związanych z zaburzeniami psychicznymi gwałtownie zmniejszyła w ciągu ostatniej dekady, a to rozporządzenie na pewno nie pomoże. Takie podejście nie przyniesie korzyści. To spowalnia badania i jest mało prawdopodobne, abyśmy w tej sytuacji byli w stanie dowiedzieć się, które z tych nowych substancji psychoaktywnych mogą mieć wartość medyczną.. "

 

Amanda Feilding, dyrektor Fundacji Beckley, finansującej badania nad zastosowaniem środków psychoaktywnych w celach terapeutycznych, żywi te same obawy, co Rucker i Nutt. "Zdecydowanie uważam, że może to być poważna przeszkoda w prowadzeniu badań."

 

Amanda pracuje z Nuttem nad stworzeniem bezpieczniejszej alternatywydla alkoholu, nazywanej alcosynth. środek ten będzie automatycznie zakazany na mocy nowej ustawy.

 

I choć projekt zostanie wkrótce opublikowany, brak wskazówek wyjaśniajacych, jak nowa substancja może zostać dopisana do listy wyjątków.

 

Fundacja Beckley sfinansowała ostatnio pierwsze badanie efektów LSD z użyciem fMRI (Funkcjonalny magnetyczny rezonans jądrowy) w Imperial College w Londynie. Ale badania takie ogranicza obecny status prawny środka – zakwalifikowanie go do klasy A, Grupy 1 (class A, schedule 1), co oznacza, że jest uważany za nie posiadający działania terapeutycznego.

 

Rucker, który niezależnie od swojej pozycji akademickiej jest również specjalistą psychiatrii dorosłych, skomentował, że należy wyciągnąc z tego wniosek, iż psychiatrzy kliniczni nie byli najwyraźniej w stanie zbadać zakresu możliwych zastosowań terapeutycznych.

 

W Wielkiej Brytanii posiadania LSD zakazanow 1967 roku, a psylocybiny - składnika psychoaktywnego "magicznych grzybków" - w 1971 roku, wstrzymując wszystkie badania. (świeżo zebrane magiczne grzyby pozostawały legalne do 2005 roku, ale takowe nie nadają się do badań klinicznych.)

 

"Prawie 50 lat później psychodelików dotyczą restrykcje prawne poważniejsze niż heroiny i kokainy, które są w UK w Grupie 2, klasie A (schedule 2, class A) " - napisał Rucker w swoim artykule w BMJ.

 

Dodaje przy tym, że brak dowodów, by miały właściwości uzależniające, a niewiele wskazuje też na ich szkodliwość. Jak dotąd badania wskazują, że środki te mogą pomóc pacjentom nieuleczalnie chorym radzić sobie z lękiem, zwalczać uzależnienia, a nawet łagodzić klastrowe bóle głowy.

 

Wygląda jednak na to, że prespektywa , w której rząd uwzględnia jego apel rysuje się nader nikle. Według informacji rządowej, irojekt ustawy delegalizującej sprzedaż wszystkich nowych substancji psychoaktywnych ma na celu "ochronę praworządnych obywateli przed zagrożeniem stwarzanym przez podaż niesprawdzonych, nieznanych i potencjalnie szkodliwych narkotyków".

 

W efekcie "produkcja, zaopatrywanie/udzielanie, oferowanie udzielenia, posiadanie z zamiarem udzielania, przywóz lub wywóz substancji psychoaktywnych" staną się przestępstwami zagrożonymi karą do siedmiu lat więzienia. Posiadanie tych środków nie będzie przestępstwem.

 

Informacja jednocześnie zapewnia, że "substancje, takie jak alkohol, tytoń, kofeina, żywność i produkty lecznicze będą spod działania penalizujacego wyłączone."

 

Nutt ocenia, że ustawa może sprawić, że prawie niemożliwy stanie się dla naukowców pracujących nad nowymi lekami zakup środków chemicznych od dostawców.

 

"Jeśli chcę pracować nad nowymi metodami leczeniu Parkinsona, które opierają się na substancjach chemicznych podobnych do benzo fury [popularny dopalacz], wówczas uzyskanie licencji zajmie mi lata"– przedstawia sytuacje Nutt - "Jak zamierzają wyłączyć [spod penalizującego działania ustawy] naukowców? Kiedy zadzwonię do firmy sprzedającej te związki jaką procedurę maja zastosować, aby upewnic się, że jestem naukowcem? "

 

Politykę rządu wobec środków psychoaktywnych określił jako "nie kierującą sięw żadnej mierze oceną szkodliwości. To tylko działania pozorne prawego skrzydła".

 

Został zwolniony ze stanowiska szefa rady doradczej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ds. nadużywania narkotyków w 2009 roku, kiedy zauważył, że w swietle badań branie ecstasy jest mniej niebezpieczne niż jazda konna.

 

Powiedział: "Te działania są śmieszne, niepotrzebne i szkodliwe, ponieważ im więcej rzeczy spychamy na czarny rynek, tym więcej przynosi to szkody. Zakazaliśmy heroiny – i wciąż zabija ona 1200 osób rocznie. "

 

Martin Powell, szef kampanii Transform Drug Policy Foundation, wyraził opinię, że ograniczenia dotyczące badań medycznych są tylko jednym z aspektów, w jakich brytyjska polityka antynarkotykowe przyczynia się do "staczania się zdrowia publicznego ku katastrofie".

 

"Zmiana klasyfikacji psychodelików, aby umożliwić badania medyczne, będzie małym krokiem w kierunku bardziej racjonalnego podejścia."

 

"Ale tylko zmiana podejścia do regulacji posiadania i zażywania środków psychoaktywnych przeprowadzona tak, aby w efekcie kontrolowali je lekarze i farmaceuci - a nie przestępcy - zminimalizuje szkody dla jednostki i społeczeństwa."

 

 

"Bo jeśli 50 lat nieudanego forsowania zakazu udowodniło cokolwiek, to że nie istnieje trzecia opcja, w której nikt nie bierze narkotyków."


Tagi

Komentarz [H]yperreala

Nie jest wesoło. A u nas wszak też radnym PiS roi się prawo analogowe...

Źródło

The Guardian
Damien Gayle

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów

Leczenie Bólu opioidami a opioidofobia - ANKIETA

$
0
0
pokolenie Ł.K.

Instytut Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej Polskiej Akademii Nauk wraz  Fundacją Hospicjum Onkologiczne im. Św. Krzysztofa w Warszawie prowadzi projekt mający na celu zbadanie poziomu świadomości, postaw, barier, zwyczajów, potrzeb i opinii środowiska medycznego oraz społeczeństwa na temat leczenia przewlekłego bólu oraz stosowania leków przeciwbólowych z różnych grup, w tym także leków opioidowych.

Leczenie Bólu opioidami a opioidofobia - ANKIETA

Kategorie

Jak psylocybina przynosi ulgę w lęku

$
0
0

Jednym z największych wyzwań, wobec kórych stajemy w życiu, jest konfrontacja z perspektywą śmierci, nieznanego, stanu niebytu. Substancje psychodeliczne pozwalają zbliżyć się do uporania się z tą pustką, a badanie opublikowane w Journal of Cancer Research and Therapeutics w roku 2012 wydaje się sugerować, że rodzaj przynoszonego przez grzyby psylocybinowe oświecenia może pomóc ludzkości ruszyć w tym wymiarze naprzód.

 

"Śmierć jest tym, co najkonsekwentniej wypieramy ze świadomości, tkwi w nas jako najpierwotniejszy strach." - czytamy w abstrakcie badania – "Nasze badania są próbą filozoficznego zbadania egzystencjalnego podłoża lęku przed śmiercią i dróg uporania się nią jako z czymś, co jako przyrodzone naszej ludzkiej kondycji samo w sobie nie może być przedmiotem oddziaływania terapeutycznego.Używanie psychodelików było nieodmiennie związane z dawnymi kulturami i dopiero niedawno stało się ponownei przedmiotem ożywionego zainteresowania ze strony społeczności naukowej, która wyrosła wokól terapii psychodelicznych.

 

Badanie wskazuje, że współczesna medycyna w znacznej mierze buduje swój etos wokół zaprzeczania śmierci istara się go forsować tak długo, jak tylko się da, nie zważając na konsekwencje fizyczne i emocjonalne. Prowadzi to ludzi do stanu kurczowego uczepienia się życia, w którym niedopuszczalna jest myśl o akceptacji konieczności odejścia, a jednym z efektów jest skrajny poziom lęku.

 

Jednym z wymiarów, w których psychodeliki dowiodły swojej przydatności, jest pomoc ludziom w porzuceniu złudzeń i pogodzeniu się z rzeczywistością, nawet jeśli tą rzeczywistością jest śmierć. Chociaż już w latach 50. naukowcy dokonywali dzięki psychodelikom takim jak psylocybina przełomów w leczeniu lęku u chorych terminalnie, rosnąca w głównym nurcie kultury histeria wymierzona przeciwko tym tzw. narkotykom i ich skutkom doprowadziła do ich powszechnej delegalizacji, na poziomie zarówno stanowym i federalnym.

 

"Z początku nie rozumiano roli otoczenia i nastawienia"– wyjaśniał magazynowi The Atlantic dr Stephen Ross, prowadzący obecnie badania nad psychodelikami na Uniwersytecie Nowojorskim – "Pacjentom wstrzykiwano LSD, ograniczano ich swobodę i wracano do nich po kilku godzinach. Odbywało się to w bardzo monotonnym otoczeniu klinicznym. Z drugiej strony mieliśmy ludzi takich jak Timothy Leary i jego grupa z Harvardu, czyli ludzi, którzy sami używali psychodelików, przyjmowali je ze sławnymi ludźmi i lekkomyślnie promowali ich użycie w obrębie amerykańskiej kultury. "

 

W konsekwencji, grzyby psylocybinowe są obecnie uznawane przez rząd USA za narkotyk pobawiony zastosowań medycznych, przez co badania nad nimi praktycznie nie istniały przez kilka dekad. Dopiero w ostatnich latach więcej badań doczekało się zatwierdzenia w USA i innych krajach, dzięki czemu zdobywamy wreszcie wiedzę o działaniu tych cudowanych związków i pożytkach, jakie ich stosowanie może przynieść ludziom.

 

Jednym z przykładów mogą być badania przeprowadzone na Uniwersytecie Nowojorskim, w ramach których psylocybinę podawano osobom cierpiącym z powodu zaawansowanych stadiów raka. Substancję podawano w komfortowych warunkach, w obecności zaufanego przewodnika, pacjenci zaś oczekiwali spokojnej wewnętrznej refleksji. Celem badań było "określenie, czy doświadczenie z psylocybiną doprowadzi do zmian w percepcji i świadomości, których rezultatem będzie złagodzenie lęku, depresji i bólu, poprawa postawy wobec postępów choroby, poprawa jakości życia i pozytywny wpływ na duchowość."

 

Uczestnicy badania informowali o uczuciu o odczuwaniu pokoju, miłości i zrozumieniu, że ich świadomość zwiększyła się po zażyciu psylocybiny, co było witaną z ulgą przerwą od obsesyjnego skupienia na chorobie i śmiertelności.

 

"Pacjenci przechodzili do nas z z czymś w rodzaju syndromu demoralizacji, przypominającego zespół stresu pourazowego"– mówił The Atlanctic jeden z szefów zespołu badawczego, dr Jeffrey Guss – "Rak to dla nich ogromny kryzys egzystencjalny. Z życia nie zostaje nic, jest tylko "moja chemioterapia, moja radioterapia, rozmiar mojego nowotworu". Życie poza rakiem kurczy się. Perspektywa śmierci paraliżuje. Zostają zamrożeni w jedym punkcie. Nam chodzi o to, by ich stamtąd wydostać."

 

Trzy czwarte uczestników przyznało, że podróż [terapeutyczne doświadczenie psylocybinowe-przyp.tłum.] lokuje się w pierwszej piątce najważniejszych doświadczeń ich życia.

 

Kolejne dowody są wciąż gromadzone. Wyniki przeprowadzonych na Uniwesytecie Kalifornijskim badań z roku 2011 mówią, że stan złagodzenia lęku u osób z rozpoznaniem raka w fazie terminalnej, który nastąpił po podaniu psylocybiny, utrzymywał się przez pół roku.

 

"To badanie traktuje człowieka całościowo" - czytamy w podsumowaniu – "ma na celu pomóc pacjentowi w drodze ku "dobrej"śmierci oraz wspierać rodzine pacjenta w godzeniu się z procesem umierania ich ukochanej osoby. Jeśli nauczymy się radzić sobie lepiej ze śmiertelnością, będziemy także umieli lepiej radzić sobie z życiem."

 

Uniwersytet Hopkinsa przeprowadził badania, w których ustalono, że znacząca poprawa dobrostanu psychicznego utrzymywała się wciąż po 14 miesiącach od przyjęcia psylocybiny.

 

Wszystko to w sumie wskazuje na psylocybinę jako środek zmieniający stosunek do spraw ostatecznych oraz, być może, trwale rozwiazujący problem związanego nimi lęku.

 

 

"W szpitalu przeciwlękowo dali mi Xanax"– mówił jeden z uczestników badania na Uniwesytecie Nowojorskim – "Xanax nie pomoże ci pozbyć się lęku. Sprawia, że przez jakiś czas go nie czujesz, a potem przestaje działać, lęk wraca, a ty bierzesz następną pigułkę. Piękno psylocybiny polega na tym, że to nie jest lekarstwo. Nie jest tak, że bierzesz ją, by rozwiązała twój problem. Bierzesz ją, i rozwiązujesz swój problem sam."

Tagi

Komentarz [H]yperreala

Prawda, nie tak dawno był przegląd badań i część (większość?) faktów się powtarza, ale tamto opracowanie było raczej suche, natomiast ten tekst ujmuje sprawę bardziej całościowo i jest bardzo... ludzki.

Źródło

reset.me
Aaron Kase

Źródło internetowe

Tłumaczenie

pokolenie Ł.K.

Skrót grafiki

Oceń treść:

0
Brak głosów
Viewing all 257 articles
Browse latest View live